Burza na Uwr po liście Dybczyńskiego |
Kontrowersyjny wykładowca politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, autor słynnego artykułu "Jestem baronem. Nie chcę dłużej żyć w średniowieczu", zjawił się w klubie Literatka. Nie można powiedzieć, żeby było tłoczno, chociaż grono zainteresowanych wystarczyło do przeprowadzenia krótkiej dyskusji. Momentami - nawet ciekawej.
Na samym początku uprzedzę, że kilka lat temu miałem zajęcia z dr. Dybczyńskim na Wydziale Nauk Społecznych na tzw. Koszmarowej. Znam jego styl bycia i dobrze wiedziałem, czego się spodziewać. Cierpiący "baron" Uniwersytetu Wrocławskiego prezentował się więc jako błyskotliwy i pewny siebie facet, wiedzący, co chce przekazać i w jaki sposób zrobić wrażenie na studentach. Naukowy politologiczny język mieszał z młodzieżowym slangiem i wyluzowaniem.
Sam siebie nazwał "skruszonym" i zapewnił, że swoją decyzję o opublikowaniu krytycznego tekstu podjął spontanicznie. W to akurat wierzę. Po chwili dodał, że od początku swojej kariery naukowej podjął z "systemem" grę, prostytuując się, ale chcąc zmienić go od środka. Moim zdaniem ewidentna ściema. W tej wersji okazuje się, że zorientowanie się, że nic nie zdziała, zabrało mu prawie 15 lat. Sorry Winnetou, nie kupuję tego całego uniwersyteckiego wallenrodyzmu.
- Po opublikowaniu swojego artykułu czuję się o wiele lepiej. Ale w mojej osobistej sytuacji ani na uczelni nic się nie zmieniło, sprawa przycichła po 4 tygodniach. Można się było tego spodziewać - mówił dr Dybczyński. - Jakakolwiek krytyka obecnego kształtu Uniwersytetu Wrocławskiego nie ma dobrej prasy, środowisko akademickie samowolnie żadnych zmian nie wprowadzi. Jedyna zmiana zaszła na poziomie psychologicznym i system może zacząć się rozszczelniać - dodał.
Następnie ironicznie wyzłośliwiał się nad tym, że jego propozycje zmian w funkcjonowaniu uczelni utknęły na poziomie senackiej komisji, której - jak powszechnie wiadomo - nie wolno pospieszać. Skrytykował również system zarządzania uczelniami, w których wybitni specjaliści od malarstwa średniowiecznego albo kulturoznawstwa obracają ogromnymi sumami. Krytyce poddał też nowelizację prawa o szkolnictwie wyższym, która wprowadza - ale nie wymusza - możliwość wyboru rektora uczelni w drodze konkursu, a nie z mianowania. Jego zdaniem żadna większa uczelnia publiczna z tej możliwości nie skorzysta. Określił projekt zmian jako "częściowo wykastrowany".
Czy, tak jak sądzi autor słynnego artykułu "Jestem baronem...", UWr to siedlisko patologii?
W dalszej części odniósł się do pytania o rolę studentów w inicjowaniu zmian na uczelni.
- Dzisiejsi studenci to łajzy, którzy boją się podskoczyć profesurze. Odbijają się ze swoimi projektami od drzwi prorektorów i poddają się. Dlaczego nie potraficie bronić swoich kolegów i koleżanek? Odwagi! - zaapelował wyraźnie. - Poproście o sprawozdania z posiedzeń uniwersyteckiego Senatu i sprawdźcie, kto i w jakiej sprawie się udzielał. Wyjdzie wam, że siedzi tam banda darmozjadów. Opublikujcie to w studenckim piśmie albo w prasie. W przypadku ewidentnego łamania prawa zgłoście sprawę do prokuratury. Oni wpadną w panikę, że w ogóle ktoś przeciw nim jakieś pismo wystosował - zaznaczył.
W tym momencie usłyszałem lekką nutkę hipokryzji. Jak wspomniałem, miałem zajęcia z dr. Dybczyńskim - potraktowane po macoszemu. W ciągu jednego semestru odbyło się ich może cztery, większość on sam odwoływał. Na co studenci, przyznajmy uczciwie, ochoczo się zgadzali.
"Baron" wyraźnie pobłądził także przy omawianiu swoich, nieco abstrakcyjnych moim zdaniem, pomysłów na sprawniejsze zarządzanie uczelnią. Według jego koncepcji uczelnie powinny "werbować" do pomocy w finansach i zarządzaniu specjalistów, pracujących dla największych polskich krezusów, w zamian oferując im liczne honory - np. pomniki, nazwanie sal ich imionami czy oferując dożywotnie miejsca w Senacie. Pomysł ciekawy, jednak później przytoczony przykład machlojek przy budowie nowej biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego był zupełnie nietrafiony.
- Przy pomocy prawników Czarneckiego czy innych znanych przedsiębiorców żadne drobne cwaniaczki nie mogłyby tak łatwo wyrolować uczelni przy przetargu. Z takiej współpracy korzystają uczelnie zachodnie, uczmy się od nich - stwierdził.
Poprawka: machlojki nie wynikały z tego, że ktoś tu kogoś wyrolował. Sąd unieważnił pierwszy przetarg, bo uznał, że był on ustawiony. Zapewne z korzyściami dla obu stron - uczelni jak i zwycięskiej firmy (czytaj: Biblioteka UWr za 267 mln ma być czynna w 2013).
Zapytany o dalsze plany, Andrzej Dybczyński wydawał się stracić wiele ze swojej wojowniczości. Zadeklarował, że nie ma żadnego konkretnego planu j,ak wymusić zmiany w funkcjonowaniu swojej uczelni, ale jest gotowy pomóc każdemu, kto wykaże taką wolę.
- Z drugiej strony uznałbym za idiotę każdego, kto podjąłby się po tym całym medialnym szumie współpracy z dr. Dybczyńskim. Nie wiadomo, do czego tak naprawdę ten facet jest zdolny - autokrytycznie spuentował problem publicystyczny pogromca patologii na uczelniach wyższych.
Zobacz także:
- Dybczyński vs. Rdzanek: Uniwerystet jak Mordor?
- Rektor Uniwerystetu Wrocławskiego przerywa milczenie w sprawie listu Dybczyńskiego
- Amerykański politolog z wizytą we Wrocławiu
Matura 2011 - serwis specjalny | Juwenalia bez Kultu | Wrocław: Koncerty i festiwale 2011 |
Matura 2011 biologia | Rozkład jazdy MPK Wrocław | Dzieje się we Wrocławiu |
Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?