MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Maciej Wasio (OCN): "Jest robota do wykonania" [Rozmowa MM]

Redakcja
mat. prasowe
Z Maciejem Wasio, liderem zespołu OCN, w którym zaszło wiele zmian rozmawiamy o planach podboju świata, ludzkiej zawiści i koleżeństwie z producentem Jacka White'a.

Dowodzony przez Macieja Wasio zespół OCN (do niedawna Ocean) powstał w 2001 roku we Wrocławiu. W tym czasie nagrał pięć albumów i przeszedł kilka zmian kadrowych. Ostatni rok był dla zespołu przełomowy. Jako jedyny polski zespół zagrali na największym festiwalu muzycznym - węgierskim Szigecie. Jak się później okazało, był to przełomowy punkt w historii zespołu, która teraz pisze się na nowo.

Bez żadnych machinacji i podstępów ich piosenka "Waterfall" przypadła do gustu szefowi wytwórni Warner Music tak bardzo, że zaoferował im nagranie albumu i podpisanie kilkuletniego kontraktu. Pieczę nad ich najnowszym albumem sprawował Vance Powell, producent Kings Of Leon, The Dead Weather i The White Stripes.

Maciej Wasio opowiedział nam całą tę historię.

Jeden z utworów Dawida Bowie ma tytuł „New career in a new town”. To zdanie dobrze opisuje obecną sytuację OCN, zaczynacie z czystą kartą.

Masz rację - zaczynamy od zera i staram się to podkreślać na każdym kroku. Doszliśmy – jako zespół do takiego miejsca, że musieliśmy zacząć budować od nowa. Stara formuła już się wyczerpała, a może raczej dopełniła. Złożyło się na to wiele czynników, m.in. nowy skład zespołu, możliwość nagrania albumu po angielsku i tlące się gdzieś nowe możliwości. Trzeba było wybrać z naszej dotychczasowej działalności to, co najlepsze i jakoś się „przyciąć”. Gramy dziś inaczej, inaczej też brzmimy i się nazywamy – startujemy od nowa i od zera.

Po co wam to było to całe zamieszanie? Przecież wiesz, że sukces rodzi zawiść.

Żebyś wiedział... dla przykładu - wczoraj sprawdziłem statystyki na naszym nowym angielskojęzycznym Facebooku, na którym mamy 500 fanów, a zasięg informacji osiąga poziom 130 000 tysięcy. Szalenie mnie to śmieszy, wyobrażam sobie tych ludzi, którzy śledzą nasze informacje, ale nie klikną - na zasadzie "nie bo nie".

Przypominają sobie o tobie starszy znajomi? Więcej osób poklepuje cię po plecach?

Nie ma co ukrywać, że podskoczył nam prestiż zespołu. Widać to na przykład po festiwalach, które nas ogłaszają i obsadzają na fajnych godzinach. To co się z nami stało nie przeszło bez echa i co najważniejsze doszło do ludzi mocno decyzyjnych.

Jesteś w nowej sytuacji już kilka miesięcy. Zdążył przez głowę przelecieć ci już strach, że marzenia, które pokładasz w nowej rzeczywistości się nie spełnią?

Wręcz przeciwnie. Już to co się wydarzyło przerosło moje i chłopaków wyobrażenia. My jesteśmy mocnymi realistami i dzięki temu nie fantazjujemy na temat naszych tras koncertowych po Europie. Na razie skupmy się na faktach, które jasno mówią, że stoją za nami dwie potężne zagraniczne firmy, które podpisały z nami wieloletnie kontrakty. Także w Polsce z ramienia Warnera zajmują się nami świetni ludzie. A co się wydarzy dalej? Czas pokaże. Nie jesteśmy debiutantami, nie zachłyśniemy się.

Nogi na ziemi, ale głowy wysoko?

Jesteśmy na tym rynku od kilkunastu lat i wiemy ile wysiłku musieliśmy włożyć w to, żeby w kraju o nazwie Polska ktokolwiek usłyszał o naszym istnieniu. Teraz czeka nas niewspółmiernie większe wyzwanie, ale mam buńczuczne przekonanie, że jesteśmy na to gotowi. Zarówno pod względem czysto muzycznym, jak i całego zaplecza, które nas wspiera. Jest robota do wykonania. My jesteśmy gotowi – z szabelkami w dłoni.

Czemu to akurat Wam ma się udać? Wielu już próbowało i kończyło się to smutno.

To jest jak opowiadanie o własnych dzieciach. Tak naprawdę to nie jest pytanie do nas. My się nie pchaliśmy nogami do kogoś. Nagraliśmy trzy piosenki, wysłaliśmy je na największy festiwal w Europie (węgierski Sziget – red.) i zostaliśmy tam zaproszeni. Jakimś cudem jedna z nich trafiła na komputer dyrektora Warnera na Europę, który zaproponował nam kontrakt płytowy. Potem szef jednej z największej agencji koncertowej przyjechał do Polski, spotkał się z nami i wziął do swojej stajni. Udało się nam też przekonać Vance Powella – na pewno nie finansami, by przyjechał do Polski i nagrał z nami płytę. Reszta to historia. Specjalnie się nad tym nie zastanawiamy.

Pierwszy, duży krok już z Wami.

Próbę podejmowały już akurat o niebo lepsze zespoły, jak np. ukochane i zaprzyjaźnione Myslovitz. Zdajemy sobie sprawę, na jakiego konia chcą nas rzucić i z czym się zmierzymy. Nasza wytwórnia znając tylko jeden utwór „Waterfall” podpisała z nami kontrakt i sprowadziła Vance’a do Polski. Tyle w temacie.

Powstaliście dobrą dekadę temu we Wrocławiu, tu mieszkacie i tworzycie, jednak z miastem nie jesteście mocno kojarzeni. Gdzie leży problem? Jeżeli w ogóle taki istnieje.

Zawsze podkreślaliśmy, że jesteśmy z Wrocławia. Tu tworzymy, tu mamy studio nagraniowe i w tym mieście dzieją się rzeczy dla nas ważne. Trochę szkoda, że nasz występ na Szigecie, jako jedynego polskiego zespołu przeszedł w tym mieście bez echa. Pamiętam, że wystosowaliśmy do miasta list z prośbą o wsparcie finansowe, pokrycia kosztów przejazdu. Okazało się jednak, że w biurze Europejskiej Stolicy Kultury 2016 nie ma pieniędzy na to, by pokazać, że we Wrocławiu dzieją się rzeczy fajne i wartościowe. Wrocław nie jest zupełnie zainteresowany wsparciem nas, pokazaniem na świecie jak sprzyjający klimat panuje w Parku Południowym, że tworzą się tu tak fajne zespoły.

Istnieje w ogóle coś takiego jak scena wrocławska?

Istniała i to bardzo mocna. Pamiętam, jak organizowaliśmy we Wrocławiu koncerty, które bazując wyłącznie na lokalnych zespołach potrafiły zapełnić największe kluby w mieście, i to regularnie, bez rozdawnictwa darmowych biletów. A dziś? Zobaczmy, kto co roku występuje na wyspie Słodowej czy Rynku i znajdźmy wśród nich choć jeden wrocławski skład. W którą stronę to zmierza? Nie da się budować lokalnej kultury, w ogóle jej nie wspierając. Weźmy nasz casus. Nie gramy w tym sezonie ani jednego koncertu we Wrocławiu, wystąpiliśmy za to i to na zaproszenie organizatorów na największym wydarzeniu tego lata – koncercie Beyonce na Stadionie Narodowym. We Wrocławiu tez mamy stadion, ale nie wiem, jakie imprezy się tam odbywają.

Dokończ historyjkę. Średnio znany zespół znad Wisły podpisuje kontrakt z największa wytwórnią płytową na świecie, nagrywa album z producentem Jacka White’a i...

I tyra jak każdy inny. W Polsce zaczynamy powolutku zbierać plony za zamieszanie, jakie zrobiło się wokół pierwszego i drugiego singla „The First Cut” i według planu zaczynamy walkę o to, żeby ktoś chciał zainteresować się płytą poza granicami naszego kraju. W Polsce kontrakt zagraniczny może być novum, jednak zagranicą na nikim to nie zrobi wrażenia jeżeli nie wywalczymy sobie tam pozycji. Ta płyta jest początkiem ogromnej góry, na którą chcemy się wspiąć.

Nie mamy żadnych kompleksów, na żadnym polu. Nie boimy się nawet polskiego akcentu, bo jak powiedział sam Powell w jednym z wywiadów, chce zrobić z tego nasz największy atut. Beatlesi też mieli swój akcent, podobnie AC/DC śpiewali angielskim z Antypodów czy robiący furorę Die Antwoord z RPA. Wiem, że nie daliśmy też plamy z tekstami, bo wywodzimy się z polskiej szkoły, gdzie tekst piosenki nie może być jakimś kompletnym farmazonem.

W Polsce też pracowaliście z czołówką polskich producentów, np. z Marcinem Borsem. Można wyłapać jakieś niuanse między polską pierwszą ligą a tą światową?

Dobrze, że sam użyłeś słowa niuanse. Poza Marcinem pracowaliśmy też z legendą polskiej produkcji, Leszkiem Kamińskim. Po naszym spotkaniu z Vancem mogę z ręką na sercu powiedzieć, że stawiam tych dżentelmenów w jednym rzędzie, z zaznaczeniem, że każdy jest inny. Vance przewrócił nam jednak w głowie zrzucając z nas otoczkę i ciężar zabawy produkcyjnej, z której słynie swoją drogą Marcin. Vance wyciągnął z nas esencję zespołu koncertowego. Nie zmusisz mnie do wybrania, który z nich jest lepszy, po prostu są inni.

Gotowy na popularność?

Popularna to jest gwiazda serialu. Ja chciałbym mieć dla kogo grać, chcę tylko dotrzeć do tego odbiorcy, którego zadowoli nasza płyta. Popularność to dorabianie gęby i zabranie przynęty do rozwoju i robienia fajnych rzeczy. My nie chcemy być świętą krową.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto