Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrocław ryzykuje zapraszając Dalajlamę?

Arek Gołka
Arek Gołka
Wizyta Dalajlamy we Wrocławiu może zaszkodzić miastu w stosunkach z Chinami - uważa Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja.

Przywódca Tybetu 22 września we wrocławskiej Hali Stulecia wygłosi wykład o Solidarności. Honorując Dalajlamę, Wrocław nie powinien się skreślać z listy potencjalnych chińskich biznesowych partnerów - uważa Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja.

Czytaj też:**

Dalajlama imponuje Polakom

**

Czy jest sens w symbolicznym popieraniu przez polskie władze Dalajlamy i zapraszaniu go do polskich miast?

Muszę wspomnieć tu o kilku istotnych rzeczach. Tybet jest w Chinach tematem tabu. Chińskie władze nie znoszą, kiedy poruszają go obcokrajowcy. W Polsce widzę brak zrozumienia dla faktu, że Chiny nie są już krajem produkującym tanie skarpetki, ale mocarstwem numer dwa na świecie. W dodatku inwestują setki miliardów dolarów we wszystkich zakątkach globu. W najbliższych latach w Europie Wschodniej dojdzie do rywalizacji o te inwestycje. Kapitał chiński jest powiązany z państwem i dlatego wrażliwa kwestia Tybetu ma tu związek z gospodarką.

Wrocław jest dynamicznym i najszybciej rozwijającym się miastem w Polsce i musi wybrać. Jeśli chce podążyć za trendami XXI wieku i być czołowym miastem regionu, nie powinien się na własne życzenie skreślać. Może też pójść drogą polskiego XIX-wiecznego romantyzmu i wrocławskiej legendy opozycji lat osiemdziesiątych, honorując tybetańskiego przywódcę, którego władze chińskie nie znoszą. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, co ten wybór oznacza i jakie może mieć konsekwencje dla Wrocławia.

Prezydent Dutkiewicz, zapraszając już po raz drugi Dalajlamę, pewnie politycznie zyska, ale bardzo ryzykuje i naraża miasto na utratę wielu perspektyw w przyszłości. Wrocław może być bowiem pomijany z chińskiej listy potencjalnych biznesowych i handlowych partnerów. Chińczycy są w tych sprawach bardzo pamiętliwi.

Jak w takim razie powinno wyglądać stanowisko polskich władz, w tym lokalnych, wobec kwestii Tybetu?

Chciałbym, żeby władze chińskie i Dalajlama wreszcie się dogadali i żeby powrócił on po 50 latach do Tybetu. Wątpię, by zdecydowało o tym poparcie polskich władz, czy to centralnych czy lokalnych, skoro bezradni są w tej sprawie np. Amerykanie. Uważam też, że zapraszanie go do Wrocławia, to pójście na łatwiznę, bo jest to znacznie łatwiejsze niż np. modernizacja polskiej kolei i pozwala zarobić parę punktów w sondażach. Dlatego moim zdaniem oficjalne władze nie powinny po prostu zajmować w tej sprawie żadnego stanowiska. Natomiast  polskie organizacje pozarządowe dalej mogą protestować przeciw chińskiej polityce wobec Tybetu, najlepiej na własne konto i za własne pieniądze. Konsekwencji tych działań nie powinni jednak ponosić mieszkańcy Wrocławia czy Polski, ani teraz, ani w przyszłości. To byłoby moim zdaniem rozwiązanie optymalne.


Czy można powiedzieć, że postać Dalajlamy została obecnie w popkulturze w pewien sposób zmitologizowana?

Moim zdaniem Dalajlama to po prostu bardzo sprawny polityk i charyzmatyczny lider, który doskonale zrozumiał Zachód i nauczył się wykorzystywać media, by spełnić swoją polityczną wizję. Dla jej realizacji wielokrotnie zmieniał polityczne stanowisko. Na początku próbował współpracować z Chińską Republiką Ludową. Został nawet w 1954 r. jako 19-latek przewodniczącym Ogólnochinskiego Zgromadzenia Ludowego. W 1959 r., po krwawym stłumieniu antychińskiego powstania, uciekł do Indii i założył tam emigracyjny rząd. Pojawiły się wówczas dwie koncepcje - reformowania chińskiego systemu od środka i zerwania wszelkich rozmów z ChRL. Za tą pierwszą wizją opowiedział się Panczen Lama, który potępił powstanie i został w Tybecie. Natomiast za zerwaniem opowiedział się wtedy Dalajlama.

W 1998 r. przyznał, że w latach sześćdziesiątych przyjmował ok. dwa miliony dolarów rocznie od CIA, a tybetańscy partyzanci byli szkoleni w Kolorado. Prowadzili walkę zbrojną z terenów Nepalu do 1974 r. Po wezwaniu Dalajlamy do zawieszenia broni odstąpili od walki, a część z nich nie pogodziła się z tym i popełniła samobójstwo. Amerykanie akurat przestali być wtedy zainteresowani wspieraniem ruchu tybetańskiego, gdyż doszło do przełomowej wizyty Nixona w Pekinie i Waszyngton chciał dobrych stosunków z ChRL.

Na czym dokładnie polega wspomniana przez Pana przemiana Dalajlamy?

Nie mam nic przeciwko Dalajlamie jako politykowi, walczy, jak może. Ale jeśli o zawieszeniu broni decydowały pobudki pacyfistyczno-religijne a nie polityczne, można było to zrobić dziesięć lat wcześniej, a nie na początku lat siedemdziesiątych, kiedy koncepcja walki zbrojnej kompletnie się załamała. Wtedy też doszło do kolejnej przemiany i objawił się już Dalajlama, jakiego znamy w Polsce. Postanowił on umiędzynarodowić kwestię niepodległości Tybetu metodami dyplomatycznymi. Nie zwracał uwagi na orientacje polityczne i szukał poparcia, gdzie się dało. Na początku często popierali go prawicowcy i antykomuniści. W pierwszą miedzynarodową podróż na Zachód, która z czasem stanie się jego znakiem firmowym, udał się do Watykanu.

Z czasem do władzy na Zachodzie doszło studenckie pokolenie rewolty 1968 roku. Dalajlama musiał zmienić swoją retorykę z religijno-antykomunistycznej na bardziej lewicowo-pacyfistyczną. Podkreślał, że jest marksistą, a kapitalizm jest "mniej etyczny". Zyskał uznanie lewicowej inteligencji, ludzi zainteresowanych religiami Wschodu, ekologów i wielu wpływowych ludzi Hollywood, takich jak np. Richard Gere, Steaven Seagal czy Sharon Stone.

Dalajlama już w latach siedemdziesiątych zrozumiał, że aby nadać swojej sprawie rozgłos, musi dobrze wypadać w mediach, co udawało mu się doskonale. Strój mnicha, w którym przemierza świat, zapadł w pamięć miliardom telewidzów na świecie, a Dalajlama został ikoną popkultury. Ta strategia szybko przyniosła rezultaty - w 1989 r. został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, a poparcie społeczności międzynarodowej dla idei wyzwolenia Tybetu znacznie wzrosło.

Ale czy można mówić o jakimś znaczącym sukcesie jego starań?

To z jednej strony bardzo dużo, z drugiej jednak tak niewiele. Poparcie dla Tybetu dalej ogranicza się do filmów, deklaracji i gestów, a realnych efektów nie widać. Sam Dalajlama, który w światowych rankingach wpływu zajmuje czołowe miejsce, twierdzi, że gdyby było to prawdą, byłby już z powrotem w Tybecie. W ostatnim czasie, zwłaszcza po światowym kryzysie, staje się jasne, że centrum świata zmierza w stronę Azji, a Europa przestaje się liczyć. Uwidacznia się słabość Zachodu, coraz bardziej bezradnego wobec Chin i to nie tylko w sprawie Tybetu. Pokazały to igrzyska w Pekinie, gdzie gospodarze zostali zarzuceni petycjami i protestami. Wszystkie bez żadnych konsekwencji zignorowali.

Dalajlama zajął w tej sytuacji pozycję wyczekującą. Uznał, że bogacące się społeczeństwo chińskie spojrzy na kwestię tybetańską łaskawszym okiem. Jest bardzo trudnym przeciwnikiem dla chińskich władz. Dobrze zna Chiny i próbuje szukać porozumienia z Chińczykami omijając władze, np. dyskutując przez Twittera z chińską młodzieżą.

A jak mają się jego działania do Polski?

Szukając szerokiego poparcia odwołuje się do istotnych wydarzeń z historii poszczególnych krajów. Jak łatwo się domyśleć, w Polsce nawiązuje do etosu Solidarności.

No właśnie, bo Tybet cieszy się wielką popularnoscią w Polsce. Czy ze względu na podobieństwo historii?
Głęboko się nie zgadzam z takim poglądem. To stawianie Polski w roli ofiary, a przeciez Rzeczpospolita, podobnie jak Chiny, była potężnym wielonarodowym państwem. Wybiwszy się wreszcie w XX wieku na niepodległość musiała, podobnie jak Chiny, zmierzyć się z rodzącymi nacjonalizmami wewnątrz kraju. Denerwuje mnie, że potępiamy Chińczyków za politykę w Tybecie, a sami w czasach II RP nie umieliśmy ułożyć sobie poprawnych relacji z mniejszościami narodowymi.

Z pewnością nie byłoby nam przyjemnie, gdyby przed wojną przedstawiciele mniejszości żydowskiej lub ukraińskiej jeździli po świecie i krytykowali Polskę. W takiej sytuacji jest Pekin. Przyjmując perspektywę międzywojennej Polski jako potężnego wielonarodowego państwa, a nie ofiary, jaką się stała, bardziej rozumielibyśmy Chinczyków. Przecież wiemy, że umiejętne ułożenie relacji różnych narodów w ramach jednego państwa to arcytrudne zadanie! Sami chyba nie podołaliśmy, więc nie pouczajmy teraz innych.

Dziękuję za rozmowę.

Centum Studiów Polska Azja to polski think-tank, zajmujący się Azją dalekiego Wschodu. W jego skład wchodzą naukowcy-specjaliści z krajów azjatyckich. Więcej informacji na oficjalnej stronie ośrodka.

Zobacz również:

Złap zestaw Ziaja: Zaproponuj temat
Avant Art Festiwal po raz trzeci [program, bilety]
Ale obciach! Czego wstydzi się Wrocław
Photo Day 11.0 w kinie Polonia

Opublikuj materiał i wygraj nawet 500 zł!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wrocław ryzykuje zapraszając Dalajlamę? - Wrocław Nasze Miasto

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto