Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mieszkanie dla studenta: dlaczego tak drogo?

buszującyWpolsce
Rozsyłam blisko pięćset maili do ogłoszeniodawców. Każdy zawiera jedno pytanie: "Dlaczego cena najmu jest tak wysoka?"

Zaczyna się zwykle podobnie – od bicia rekordu w gęstości osób na metr kwadratowy. W teorii: kto pierwszy, ten lepszy. W praktyce – kto ma, temu przybędzie. Przynajmniej do chwili, gdy ktoś z zainteresowanych nie podbije stawki. Od tego momentu wszelkie zasady (przyzwoitości, moralności, uczciwości) przestają się sprawdzać. Wszyscy o tym piszą, ale nikt nie nazywa po imieniu. czytaj też:Dwupokojowe wynajmę
"Cenę ustalił rynek"

Prywatna ankieta. Rozsyłam blisko pięćset maili do ogłoszeniodawców z różnych miast Polski (Warszawa, Wrocław, Poznań, Kraków, Trójmiasto). Każda wiadomość zawiera jedno, jak się zdaje, nieskomplikowane pytanie: "Dlaczego cena najmu jest tak wysoka?" Zgodnie z przewidywaniami, w przeciągu tygodnia otrzymuję niespełna dziesięcioprocentowy respons. Muszę odcedzić odpowiedzi w rodzaju: "a dlaczego nie?", "nie rozumiem pytania", "przepraszam, już nieaktualne", "mój głos w tej sprawie jest nieistotny", "jest pan zainteresowany wynajmem czy dyskusją?", "nie wierzę, że jest pan dziennikarzem", i – moją faworytkę – "cena jest wysoka, bo nie jest skierowana do pana".

Najbardziej dziwi mnie, że autorami złośliwych tekstów okazują się kobiety. Nie dziwi, że najsumienniej odpowiadają agencje pośrednictwa, wychwalając i zapraszając do obejrzenia i negocjacji. Osoby prywatne stosunkowo rzadko podkreślają standard czy lokalizację mieszkania. Tylko raz, w liście pana Marka, można przeczytać: "Przykro mi, jeśli zaproponowana cena nie jest akceptowalna. Uważam, że jest absolutnie warta przedmiotu najmu".

Niektórzy, jak pan Paweł, przyznają, że lwią część, bo 20% zysku, odbiera Urząd Skarbowy. Oczywiście pod warunkiem, że strony zawierają legalną umowę i się z niej wzorcowo wywiązują. Od anonimowej reszty dowiaduję się natomiast, że lokum jeszcze nie spłacono, a czynsz, jaki przewidują dla najemcy, pokrywa zaledwie 70% raty kredytu. Podobno to i tak solidne pokrycie.

Zdecydowanie dominuje odpowiedź – "cenę ustalił rynek" i jej pochodne.
– Cenę ustaliliśmy po porównaniu cen wynajmu podobnych mieszkań (wielkość, standard) i odjęliśmy dwieście zł, gdyż zależy nam na szybkim wynajmie – informuje mnie pani Irmina z biura nieruchomości. Ale nie każdemu się śpieszy. Pan Andrzej z Wrocławia na przykład twierdzi, że "lepiej poczekać, aż znajdzie się ktoś, kto zapłaci, ile chcę". Nie przeszkadza mu, że jego mieszkanie świeci pustką od przeszło czterech miesięcy, gdyż poprzednim lokatorom koszta zbyt ciążyły, a potencjalni następcy usiłowali negocjować do poziomu, na który właściciel nie może przystać. Więc czeka na tych, co nie będą negocjować.

Wiadomo jednak, że wynajem to często druga lub nawet trzecia pensja w rodzinnym mikro-przedsiębiorstwie. W sytuacji kryzysu ekonomicznego zastrzyk ekstra gotówki jest niezastąpiony, bo podwyżek nie należy się spodziewać, a prawdopodobieństwo zwolnienia skłania ludzi do rozmaitych posunięć.

Ten rynek zatem reguluje się samoczynnie. Aby pojąć mechanizmy tej autoregulacji wcale nie zamierzam udawać się do ekonomistów. Chociaż mogliby dorzucić cenne trzy grosze, mogliby też poruszać się w motywacjach racjonalnych, a ten rynek, jak podpowiada mi intuicja, nie zawsze takie wybiera.

czytaj też: Wrocław: Studenci szukają mieszkań [ceny, banki stancji, akademiki]

800 zł plus media

Wrocław. Mamy rok 2009, ale w tym mieszkaniu rozpanoszyły się lata osiemdziesiąte. Właściciel urządził je w stylu ubiegłej epoki. Bynajmniej nie z powodu sentymentów, chyba że do... banknotów.

To parterowa kawalerka, więc nawet słońce ma zbyt nisko, by tu za dnia wpadać. Ciemności dopełnia wszechobecna sadza (piece węglowe mają w okolicy wyłączność na ogrzewanie), która nadgryzła niedawną biel krzywych ścian. Ledwie wchodzimy, a uderza nas specyficzny swąd. Mówię nas, bo przyjechałem tu porozmawiać z Piotrem, studentem europeistyki, najemcą feralnego lokum.

– Płacę za to osiemset złotych plus media. Będzie tego prawie dwieście w sezonie grzewczym, bo mam konwektor. Na palenie w piecu nie mam czasu – wyjaśnia.

Gratka cenowa jest zrozumiała. Stolik RTV wygląda jak ściągnięty wprost z wysypiska (Piotrek daje wiarę tylko tej wersji); peerelowski komplet uzupełnia kultowa Frania stojąca w przedpokoju, bo w maleńkiej łazience bez umywalki nie ma dla niej miejsca. I jeszcze ta meblościanka na wysoki połysk.

– Sam ją zrobiłem – chwali się pan Bogdan, który właśnie wpadł z niezapowiedzianą wizytą, żeby odebrać awizo. Korzystając z okazji, wypytuję go o różne rzeczy, między innymi, czym się zajmował, bo od Piotra wiem, że obecnie przebywa na rencie.

– Pracowałem kiedyś w stolarni, wynosiło się płyty, sklejki i robiło w domu kredensy. Dla siebie, dla rodziny, czasem na handel. Ja przez te wszystkie lata wyniosłem z piętnaście kompletów! – chwali się zaradnością.

Właściciel cierpi na głuchotę na czasownik... "obniżyć"

Jest właścicielem i taki ma zwyczaj, że nieczęsto zapowiada swoje przybycie, o czym zostałem uprzedzony przez Piotra. Tym razem lepiej dla niego, bo chłopak zamierza poprosić o spuszczenie z ceny czynszu. Istnieje tylko mały problem: pan Bogdan cierpi na głuchotę – głuchotę na czasownik "obniżyć". Podobnie zresztą jak na "wyremontować" czy "kupić nowe". We wszystkich formach osobowych. W oczach Piotra rośnie wahanie. W końcu odważa się poruszyć drażliwą kwestię.

– Wie pan, kryzys jest, ogrzewania nadal nie ma normalnego, a prąd znowu podrożał – może obniżyłby pan czynsz, tak o sto? - pyta. Cisza. Wyczuwa najpewniej, że jego żądania są zbyt wysokie, ponieważ poprawia w mig: – Przynajmniej teraz, w sezonie – mówi, robiąc, dość nieudolnie, błagalny grymas.

Pan Bogdan się waha. – A pięć dych ci nie wystarczy? – niby pyta, niby stwierdza. Chłopak kręci głową. Pan Bogdan ciągle się waha. Obrzuca spojrzeniem lokal, omijając nim Piotra i mnie. Po krępującej pauzie pada: – Niech będzie, ale tylko przez sezon.

Obecność osób postronnych bywa zbawienna.

Policzmy. Większości studentów nie stać na kawalerkę czy mieszkanie, a za miejsce w pokoju płacą przeciętnie od czterystu do siedmiuset złotych miesięcznie. Jeśli dołączymy rachunki za prąd, wodę, gaz, Internet, telefon, żywność, kosmetyki, fryzjera, że o nowych książkach nie wspomnę, bo to najrzadszy luksus – na życie potrzeba co najmniej dwa, trzy razy tyle.

Żeby studiować, trzeba mieszkać w dużym mieście. Żeby w nim mieszkać, należy płacić. Żeby płacić, trzeba pracować. Aby pracować, trzeba mieć czas, którego na rzetelne studiowanie może już braknąć. To nie czeski film, a polskie w koło Macieju.

Właściciel się nachlał i nas wyrzucił

– Obudził nas o trzeciej w nocy. Wszedł przez piwnicę, bo mieszkanie było zrobione z podpiwniczenia jego domu. Był kompletnie zalany i wszystkich wystraszył. To znaczy mnie, siostrę i naszego współlokatora, Pawła. Krzyczał, że mamy się natychmiast wynosić, albo wezwie policję. Dzień wcześniej zakręcił nam wodę, bo spóźniliśmy się dwa dni z zapłatą. Uprzedzaliśmy go, że się spóźnimy, miało być OK., ale i tak odciął. A potem nachlał się i kazał wyprowadzić. Paweł omal go nie pobił, bo właściciel zaczął się szarpać z moją siostrą. Bełkotał, że wzywa policję, że go biją. Ale to ja zadzwoniłam. Przyjechali dość szybko, tylko nie mogli nic zrobić – nie mieliśmy umowy, więc nic nas nie chroniło. No bo kto spisuje umowy? – pyta retorycznie Ewelina Niełacna z Politechniki Wrocławskiej.

– Musiałam zadzwonić po ojca, żeby nas stąd zabrał. Policjanci trochę uspokoili właściciela; powiedział, że możemy zostać, lecz Paweł nie ma tu czego szukać. Ojciec też mi doradzał pozostanie, bo gdzie teraz, w środku nocy, znajdziemy mieszkanie? Ale jak po tym wszystkim miałybyśmy zostać z tym oszustem?! Sam zresztą wygadał w końcu, że dostał lepszą propozycję i dlatego chciał się nas pozbyć. Spakowaliśmy się i trzy noce przemęczyliśmy w hostelu. Dopiero potem udało się znaleźć dobre miejsce na nasze możliwości. I te sensacje mieliśmy we Wrocławiu, w tym cudownym mieście! – ironizuje.

Ewelina nie zadaje trudnych pytań. Wie, jak trudno pogodzić studia stacjonarne na politechnice z jakimkolwiek etatem. Pyta wprost: – Skąd my mamy wziąć pieniądze? Przypomina mi się skecz Jerzego Kryszaka: – Wiadomo, mama ma…

Narzekają tylko najbiedniejsi
W 2007 portal dlastudenta.pl organizuje akcję "Nie zgadzasz się na zbyt drogie stancje? Podpisz się!". Podpisuje pięć tysięcy osób. To stosunkowo niewiele, biorąc pod uwagę ówczesne dane GUS, wedle których w Polsce było prawie dwa miliony studentów, z czego niemal połowę stanowili dzienni. Pytam redakcję portalu o frekwencję.

– Akcja ze zbieraniem podpisów była rodzajem happeningu, który miał unaocznić władzom skalę problemu. I to nam się udało. Nigdy nie oszukiwaliśmy siebie, że nasz akcja wpłynie na ceny stancji – odpowiada Marcin Szewczyk, naczelny portalu.

Dzwonię do Piotra. Frekwencję wyjaśnia następująco: – To proste! Jak upolujesz duże mieszkanie, szukasz ludzi i wynajmujesz za cenę wyższą, niż by płacili normalnie; dzięki temu sam mieszkasz za bezcen. Naiwni albo potrzebujący zawsze się znajdą. Streszcza przy okazji resztę swoich poglądów: – Bo tak jest w Polsce. I chyba tylko tu. Gdy mieszkałem w Anglii, zarabiałem dziewięćset funtów, a mieszkanie kosztowało czterysta. U nas zarabiasz tysiąc pięćset, a samo mieszkanie zabiera ci tysiąc dwieście. Narzekają tylko najbiedniejsi.

Gdyby u nas było jak w Anglii

Mielibyśmy przedsmak raju. Ewelina mogłaby podróżować, poszłaby na płatny, ale wart ceny kurs NLP, może nawet udałoby się coś odłożyć ze stypendium naukowego, na które pracuje ciężko, i które w całości, każdego miesiąca, musi oddawać w ręce właściciela mieszkania, gdzie wynajmuje pokój, dziękując, że te pięćset złotych w ogóle od niej przyjmuje. Piotr z kolei nie musiałby żywić się w Biedronce, miałby piec gazowy doprowadzający ciepło do jego garsoniery, gdzie temperatura zimą sięga ośmiu stopni; w przypływie luksusu położyłby terakotę w łazience. Ale by się żyło, gdyby rzeczywistość nie była biało-czerwona, lecz przyozdobiona krzyżem świętego Jerzego.

Tanieje? Niby gdzie?

Szybko.pl i Advisors donosiły, że ceny najmu na początku 2009 zaczynają spadać. Kryzys? Zastój? Zastanawiam się, czyją naiwność mają karmić te informacje? Do każdego artykułu o "malejących kosztach" podchodzę z dużą rezerwą. Pięcioprocentowej obniżki – poza analitykami – nikt nie uświadczy. Chociaż pisano o tym, iż rynek powoli się nasyca, studenci zdają się tego nie potwierdzać. Postkomunistyczny kraj w okresie największego rozkwitu miałby nagle stać się finansowym eldorado? – wątpliwe. Apetyty, niezaspokojone chyba przez komunizm, długo będą się leczyć.

Zwłaszcza, że klient młody, obrotny i częstokroć zmuszony do życia na wynajętym (szczególnie ci z małych miejscowości). I nie warto w zasadzie o takiego klienta się starać. Sam przyjdzie i zapłaci – w 2010 roku – za pokój już nawet 1000 złotych.

Buy to let, live to buy

Jednym zależy, by wiele nie stracić, drugim – by maksymalnie zyskać. Bo co zyskaliby, obniżając stawki do bardziej przyziemnego poziomu? Szczęśliwszych klientów, czyli nic. Studenci zaś marzą o własnym, bo nawet najdroższy kredyt wydaje się lepszy od karmienia bezcelową gotówką obcego portfela. Każdy ma powody i każdy ma rację.

Nikt jednak nie przeprowadza badań, jaki procent rynku oferowanym żakom mieszkań zajmują nieruchomości "buy to let", a ile mieszkania wykupione.
Nikt nie zauważa, że ceny rosną od dekady, w miarę jak wznosi się ku górze krzywa średnich zarobków.
Nikt nie chce żyć ze studentami, wszyscy chcą żyć ze studentów.
Nikt oficjalnie nie używa słowa chciwość, mimo że wszyscy doświadczają jej na sobie.
Bo to wojna pieniądza, która nigdy nie ustaje i którą każdy przegrywa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto