Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrocław. Z wizytą u Beaty i Eugeniusza Dębskich, autorów powieści kryminalnych

Hanna Wieczorek-Ferens
Hanna Wieczorek-Ferens
We Wrocławiu (i z Wrocławiem w tle) powstała seria książek o Tomaszu Winklerze - „Dwudziesta trzecia”, potem „Zimny trop”, a ostatnio „Szwedzki kryminał”. Przeczytajcie!

Eugeniusz Dębski jest doskonale znany miłośnikom fantastyki. Napisał ponad 100 opowiadań i ponad 20 powieści, niektóre doczekały się przekładu na język rosyjski czeski, węgierski i niemiecki. Jego żona Beata, ekonomistka z wykształcenia, rozwiązuje zagadki podatkowe. Ostatnio postanowili połączyć siły i napisać prawdziwy kryminał. Tak powstała seria książek o Tomaszu Winklerze, najpierw „Dwudziesta trzecia”, potem „Zimny trop”, a ostatnio „Szwedzki kryminał”.

Jeden domofon, schody, drugi domofon i w końcu pukam do drzwi jednego z dziewięciu mieszkań w pięknej willi na Krzykach. Otwiera Eugeniusz Dębski, jego żona Beata, woła z głębi mieszkania : „nie zdejmuj butów”. Siadamy przy stole w pokoju połączonym z kuchnią, i co najważniejsze, ogromnym tarasem. Kuchnia jest wspaniała, widać, że ktoś dokładnie przemyślał każdy jej element.

Beata kiwa głową. Bo kiedy pierwszy raz zobaczyła tę kuchnię pomyślała, że ktoś ją zaprojektował specjalnie z myślą o niej. A gotować uwielbia.

To zresztą widać. Cała kuchnia zastawiona jest półmiskami z pierogami.

– Jakie… – zaczynam.

–...oczywiście ruskie – śmieje się Beta. – Nasze dzieci i czwórka wnuków nie jada innych. Kiedy zapowiadają się z wizytą, pierogi są obowiązkowe. Znajomi nie mogą uwierzyć, że dla mnie produkcja hurtowych ilości pierogów nie jest niczym trudnym.

– Nie zapominaj, że masz pomoc – mówi poważnie jej mąż. – Wyspecjalizowałam się w robieniu kulek z nadzienia, umiem już toczyć dwie naraz, a jak się skupię to i trzy…

Dwa koty, pies i detektyw Tomasz Winkler. Z wizytą u Beaty i Eugeniusza Dębskich, autorów powieści kryminalnych
archiwum domowe

Z głębi domu słychać poszczekiwanie. Właśnie obudziła się Fanka, wiekowa golden retrieverka i trzeba pomóc jej wstać, bo „stawy już nie dają rady”. A Fanka jest towarzyska i musi się przywitać z każdym gościem.

– Tylko nie witaj się zbyt entuzjastycznie, bo nie da ci spokoju – ostrzega Eugeniusz.

Nie lubię fantastyki

Ciekawość Fanki została zaspokojona, przed nami stoi kawa i wspaniałe ciasto czekoladowe z gruszką, możemy w końcu pogadać o książkach. Eugeniusz Dębski znany jest przede wszystkim fanom fantastyki, pytam co się stało, że przerzucił się na powieści kryminalne?

Beata: – To się stało, że mnie nigdy fantastyka nie kręciła. Lubię powieści kryminalne, chociaż na co dzień chętniej sięgam po coś innego, na przykład reportaże, taką mainstreamową literaturę amerykańską. Kiedy Geniu pisał taki cykl „Moherfucker”, który składał się z trzech książek: „Hell-P”, „Moherfucker”, „Russian Impossible”...

Gienio: – … cały czas mnie objeżdżała, że to fajny kryminał, tylko po co tam są te zielone gujmony. Ja pisałem swoje, ona mówiła o tych gujmonach, w końcu wymyśliła dwa tytuły z trzech.

Beata: – Trochę redagowałam, trochę zaglądałam i faktycznie doszłam do wniosku, że to świetny kryminał, tylko ten element fantastyki psuje mi odbiór.

Gienio: W końcu powiedziałem żonie: „Jak jesteś taka mądra to pisz”, a ona mi na to: „No to piszmy”.

Tomasz Winkler, bohater serii książek kryminalnych, urodził się w samochodzie na trasie S8 między Wrocławiem a Kępnem. Bo właśnie pod Kępnem Beata i Gienio mają mały domek letniskowy.

Eugeniusz Dębski wzdycha, że te 80 kilometrów, które trzeba jechać tą trasą, strasznie się dłuży. Bo ile można psioczyć na kierowców TIR-ów, którzy uprawiają te swoje „wyścigi słoni” czyli powolne wyprzedzanie... Więc kiedy już znudziło się to psioczenie, padła propozycja: zastanówmy się, co byśmy napisali.

I tak podczas kursów między Wrocławiem a Kępnem i z powrotem powstał zarys fabuły „Dwudziestej trzeciej” – pierwszej książki z cyklu o Tomaszu Winklerze. Jak już był zarys fabuły, można się było zabrać za pisanie…

Gienio: – Ponieważ ten proceder wciąga, o czym sam dobrze wiem…

Beata: – ...to i mnie wciągnęło. Kiedy skończyliśmy pierwszy tom, to od razu był pomysł na drugi i trzeci.

Wrocław nie do końca prawdziwy

Zaczynam się dopytywać, jak to było z Winklerem. Bo w polskich kryminałach bohaterem rzadko jest były policjant w sile wieku. Taki, który odszedł ze służby niesłusznie obwiniony o korupcję. I od razu słyszę, że bohater serii został wymyślony od podstaw, żadnych wzorców nie było.

Beata: – Wiedzieliśmy, że ma być nie za stary, nie za ładny…

Gienio: … męski

Beata: Ma być męski, ale relacja z babcią też go ociepla. Widać, że to nie tylko macho, ale też uczuciowy mężczyzna.

Gienio: Miał być uczciwy, za co spotkała go być może kara, bo go rodzima firma nie doceniła.

No tak, trzasnął drzwiami i powiedział: tak to ja się nie bawię. Ale po co mu była ta policja? I słyszę, że ze względów fabularnych, bo od początku było wiadomo, że w książkach znajdą się sytuacje, kiedy Winklerowi będzie potrzebna pomoc byłych kolegów z firmy, choćby po to, by ustalić jakiś adres. Poza tym on miał mieć nie taki prosty życiorys: poszedł na studia, potem do szkoły policyjnej, no po prostu kapitan Żbik na tropie…

– A co? Nie lubiłeś kapitana Żbika? – pytam.

Beata i Gienio odpowiadają chórem: ależ lubiłam/lubiłem!

Gienio: kiedy miałem 13 czy 16 lat i taki prosty przekaz mi odpowiadał. Lubiłem też Simona Templera i bardzo chciałbym jego przygody ciągnąć, bo to jest fajne, taki heros bez skazy. Ale Winkler musiał mieć trochę powikłane życie. Bez rodziny, bo uznaliśmy, że jak jest żona i dzieci, to detektyw jest zbyt wrażliwy. Łatwo przecież złapać dzieciaka sprzed szkoły czy przedszkola …I to już klasyka, że każdy żonaty policjant jest zgorzkniały, bo on ciągle siedzi na dyżurach, jest na jakiś akcjach, żona i dzieci go nie widzą, więc rodzinę wykluczyliśmy.

Beata: Myśleliśmy też nad wersją, że Winkler nie ma stałej partnerki, że raz będzie to ta dziewczyna, raz inna. Tylko taki schemat, bo przecież wszystko jest już schematem, nic zupełnie nowego się nie wymyśli, został już mocno zjechany. Więc Winkler ma partnerkę, choć zdarza mu się zrobić coś nie tak...

Dwa koty, pies i detektyw Tomasz Winkler. Z wizytą u Beaty i Eugeniusza Dębskich, autorów powieści kryminalnych
archiwum domowe

Co jeszcze trzeba wiedzieć o Tomaszu Winklerze? Oczywiście to, że jest wrocławianinem. Zastanawiam się, czy autorów nie kusiło, żeby akcję książek przenieść gdzie indziej. Choćby do Kępna, gdzie mają domek letniskowy.

Gienio: – A coś ty, to taka spokojna okolica.

Beata: Nie chcieliśmy za bardzo forsować Wrocławia...

Gienio: … jest już całe stado autorów o Wrocławiu piszących.

Beata: Nawet się tego trochę obawialiśmy, ale ja się we Wrocławiu urodziłam. Gienio co prawda urodził się w Truskawcu...

Gienio:... ale z młodością męczyłem się w Bytomiu

Beata:... i jak przyjechał tu na studia to sobie obiecał, że tego Wrocławia nie opuści. No i tak Wrocław został. Oczywiście mogliśmy wybrać inne miasto, na przykład Łódź, ale to nie jest kwestia tego, że weźmiemy plan Łodzi i poznamy odpowiednie ulice. Przecież czytelnik będzie wiedział, że my tego miasta tak naprawdę nie znamy. A z Wrocławiem się zrośliśmy, jak mamy go jak w DNA wpisane.

Gienio: Tylko, że książka o Winklerze to nie jest jest bedeker, przewodnik po Wrocławiu. Bo faktycznie na Kwaśniej jest legendarny sklep mięsny, do którego zjeżdżają ludzie z całego Wrocławia, nawet z Wielkiej Wyspy, obok jest bardzo dobry warzywniak, ale już nap przykład nie ma kiosku ruchu. W książce kiosk był nam potrzebny, więc go dobudowaliśmy. Bardziej chodziło nam o zachowanie klimatu miasta i ogólną znajomość przestrzeni

Jeszcze gorszy kryminał

Dzwoni telefon, Beata sprawdza, kto chce z nią rozmawiać. Klient, trzeba odebrać.

Bo pisanie książek, choćby nie wiem jak wciągające, jest zajęciem dodatkowym, a główne źródło dochodu to biuro doradztwa podatkowego.

– To jest jeszcze gorszy kryminał – wzdycha.

– Tylko, że nudny– dodaje jej mąż.

Beata się obrusza. Bo podatki wcale nie są nudne, rozwiązanie podatkowej szarady jest trudniejsze, niż rozwiązanie zagadki kryminalnej, a jeszcze jak wejdą nowe przepisy… Siedemset stron aktów prawnych, które nie są jednolitą ustawą. To nowelizacja. I trzeba sprawdzać każde zmienione słowo. To ciężka robota, która zajmuje kilkanaście godzin dziennie. Na szczęście mąż pomaga.

Gienio: Ja jestem człowiekiem do przenoszenia danych. Jak zaczęliśmy wspólne życie, Beata nie była w stanie tych wszystkich firm sama obrobić, trzeba było jej znaleźć kogoś do pomocy. Więc zadeklarowałem, że będę dane wprowadzał, przecież do tego nie jest potrzebna znajomość przepisów podatkowych. Do dzisiaj niewiele wiem o podatkach. Nie miałem czasu na teorię, firma się rozrastała i ciągle też rosła sterta faktur do wklepania do programu, żeby Beata mogła je dalej obrabiać. Klienci na szczęście już wiedzą, jak dzielimy się pracą. Wołają od progu: „mam pytanie, ale to chyba nie do pana”. „Oczywiście, że nie do mnie” potwierdzam. Więc wzdychają: „Dobrze, to ja żony zapytam”. I tak oboje jesteśmy w biurze, ale ja pracuję na komputerze, więc czasem udaje mi się kilka minut uszczknąć na pisanie powieści, przeskakuję wtedy z buchaltera na Worda. A Beata wie, że kiedy klawisze szybko chodzą, to już nie księguję.

Beata: Mnie na pisanie zostaje noc, czasem siedzę do trzeciej w nocy, żeby ze swoimi „kawałkami” nadążyć.

Słońce świeci, wychodzimy na taras. Beata i Eugeniusz chwalą się ogrodem i drzewami. Faktycznie, jest się czym chwalić. Na tym tarasie zapomina się, że parę metrów dalej jest ruchliwa ulica. Z tarasu korzystają dwa koty, dostojne norweskie leśne, które mają tam swoją wolierę.

Eugeniusz śmieje się, że największa tragedia jest wtedy, kiedy mucha, na którą polowały, ucieka za siatkę. Beata dodaje, że oba, Puszkin i Rysia, uwielbiają wylegiwać się na tarasie.

Babcia całkiem niemoherowa

Chwilę plotkujemy o kotach, biało-rudy Puszkin przeciąga się, jakby wiedział, że to właśnie o nim rozmawiamy. Z kotów rozmowa gładko przechodzi na babcię. Oczywiście babcię Tomasza Winklera. Nie ukrywam, że to moja ulubiona bohaterka. Dopytuję więc, kto wymyślił babcię.

Beata: To ja!

Gienio: Ja też lubię babcię, tym bardziej, że pewna recenzentka po przeczytaniu „Moherfuckera”zrugała mnie za głupie rzeczy, ale zakończyła jednym, pięknym zdaniem: „poza tym ja kocham moją babcię”.

Beata: Ach, chodziło o te babcie moherowe...

Gienio: ...które tak naprawdę były gujmonami, czyli odpryskami Ctulu i Moherfucker czasem te babcie siekał, jak go napadły. I tak to zdanie „a poza tym ja kocham swoją babcię” utkwiło mi w pamięci.

Beata się zapala, widać, że ten temat jest jej bliski. Bo, jak wyjaśnia, sama niedługo będzie się zaliczała do starszych osób, ma czwórkę wnuków i szósty krzyżyk niedługo jej stuknie, A przecież pamięta swoją babcię, która miała pięćdziesiąt parę lat i mogła być archetypem babci: siwe włosy, zachowanie, wszystko co tylko możemy sobie wyobrazić. Dzisiejsze babcie są inne: energiczne, aktywne zawodowo, za pan brat z nowymi technologiami, na czasie z kulturą i sztuką.

– To nawet nie jest kwestia wykształcenia, obserwuję w mediach społecznościowy, jak aktywni są ludzie 70 plus – wyjaśnia. – A w Polsce nadal nie są doceniani. Proszę się zastanowić kiedy pojawiają się w naszej literaturze? Kiedy umierają albo trzeba się nimi zaopiekować. Dlatego chcieliśmy pokazać babcię Winklera , którą nie trzeba się opiekować.

– Przeciwnie, ona sama się jeszcze zaopiekuje dorosłym wnukiem – dodaje Eugeniusz. – Nie biega po mieście ze spluwą, ale jest wsparciem intelektualnym Tomasza, a nawet asekuruje go fizycznie. W pierwszym tomie Winkler przypomina babci, że do godziny 22 ma zachować spokój, a jak do 23 wnuk się nie odezwie, to ma wszczynać alarm. I wszczyna, ratując mu życie.

Eugeniusz na chwilę milknie. I wzdycha: Ech, te media społecznościowe. Jeszcze dwa lata temu Facebooka przeglądałem, czasem dowcipnie komentowałem rzeczywistość czy posty innych ludzi. Teraz niestety sami musimy aktywnie promować swoje twarze i osiągnięcia.

Beata.: to nie jest kokieteria, ale nam to wcale nie pasuje. Może jestem starej daty, ale nie czuję się szczególnie komfortowo wdzięcząc się do czytelników. No, ale tego wymaga od nas i wydawnictwo i dziewczyna, która prowadzi te nasze media społecznościowe.

Gienio: Jakub Małecki niedawno powiedział, że nie chodzi o literaturę, tylko o szum medialny, więc staramy się dostosować. W dużej mierze wybawia nas wydawca. Najgorsze są wywiady, bo pytania się powtarzają, to znaczy, że „wywiadowcy” odpytują nas o rzeczy bardzo oczywiste. No właśnie, nie zapytałaś jeszcze, jak się pisze we dwoje…

Od razu nadrabiam to zaniedbanie i pytam: to jak się pisze we dwoje?

– Tak, jak się gotuje we dwoje, czy szyje – śmieje się Eugeniusz Dębski. – Jedno kroi, a drugie zszywa. Ciągle przywołuję przykład Borysa Strugackiego, który opowiadał, że on chodził po pokoju i dyktował, a brat spisywał. Tylko potem okazywało się się, że spisując od razu dodawał coś od siebie, poprawiał i redagował. Każdy ma swój sposób, my z Beatą mamy zupełną dowolność. Czasem ja sobie jakąś scenę wybieram, czasem ona chce coś koniecznie napisać. Bywa, że ja kiedy ja opisuję spacer po parku, to ona już kończy opis ucieczki z tego właśnie parku. Chronologia na chwilę idzie do kąta. Potem ja biorę jej tekst i poprawiam, a ona mój i też poprawia….

Beata uśmiecha się: Nie ukrywajmy to Gienio jest mistrzem, ja się dopiero uczę.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto