MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Rozgrywek personalnych w Idei Śląsku Wrocław ciąg dalszy

Cyprian Dmowski
FOT. WOJTEK WILCZYŃSKI
FOT. WOJTEK WILCZYŃSKI
(WROCŁAW) No i mamy kolejną rewolucję w koszykarskim Idei Śląsku. Jakby komuś było mało tego, czym wcześniej uraczył nas już prezes Grzegorz Schetyna, trener Andrej Urlep wnioskuje właśnie o kolejną przebudowę zespołu...

(WROCŁAW) No i mamy kolejną rewolucję w koszykarskim Idei Śląsku. Jakby komuś było mało tego, czym wcześniej uraczył nas już prezes Grzegorz Schetyna, trener Andrej Urlep wnioskuje właśnie o kolejną przebudowę zespołu... Historia uczy, że rewolucje generalnie nie zdają egzaminu. Ciekawe, czy w klubie mistrzów Polski dojdzie do trzeciej już w tym sezonie?

Wszystko zaczęło się zaraz po ostatnim meczu finałowym poprzedniego sezonu, gdy szef wrocławskiego klubu zapowiedział, że Śląska nie poprowadzi już trener Andrej Urlep. Wtedy wydawało się to oczywiste. W końcówce rozgrywek, w meczach Suproligi, Słoweniec stracił kontrolę nad zespołem. Wrocławianie oddali bez walki m.in. mecze z Maccabi Raanana i Lietuvos Rytas Wilno, przez co zaraz po wyjściu z grupy trafili na Maccabi Tel Awiw i w efekcie szybko pożegnali się z rozgrywkami. Nikogo to nie martwiło. Wręcz przeciwnie, mówiło się o kolejnym kroku w stronę mocniejszej ekipy.

Letni odpływ

Minęło lato, ze Śląska odchodzili kolejno czołowi gracze. Rajmondas Miglinieks, Joe McNaull, Sasza Awlijas, Harold Jamison i wreszcie Adam Wójcik... Wszyscy, łącznie z dziennikarzami, reagowali spokojnie. Wiadomo, gdy będą pieniądze, zatrudni się innych, raczej lepszych zawodników. Ale czas upływał, a zmian nie było. Wreszcie sprowadzono Pawła Wiekierę, a prezes Schetyna ogłosił, że nowym trenerem będzie Jasmin Repesa. Chorwat długo zwodził Śląsk, aż wreszcie, u progu sezonu, okazało się, że do Wrocławia nie przyjedzie. Ponoć zachorowała jego mama, ale - jak się później okazało - Repesa wcale nie miał zamiaru przyjeżdżać do Polski. Tak sobie tylko negocjował, na wypadek, gdyby nic lepszego mu się nie trafiło.

Zaczął Bucchi

Niemal z łapanki zatrudniono więc Włocha Piero Bucchiego, który na „dzień dobry” otrzymał od prezesa klubu prezent w postaci kontraktów z Gintarasem Einikisem i Andriejem Fietisowem. Później doszli kolejni koszykarze. Pomińmy już zamieszanie z Branko Milisavljeviciem (który zresztą później stał się jedną z gwiazd ligi francuskiej) i sprowadzenie kompletnie nieprzydatnego Vladana Alanovicia. Bucchi jakoś poskładał to wszystko do kupy, z biegiem czasu Śląsk zaczął przypominać zespół. Owszem, zgrzytów nie brakowało. Były nudne, ligowe mecze, w których nowe gwiazdy Śląska nie przemęczały się zbytnio. Ale były i wspaniałe zwycięstwa nad Charleroi i Maccabi w Eurolidze. Po nich zaczęły się schody. Bucchi wyleciał z pracy po porażce z Olympiakosem Ateny. Za niego do Wrocławia przyjechał... Repesa.

Kto miał mniej sentymentów?

- Nie ma sentymentów, przeszłość się nie liczy - mówił wtedy Grzegorz Schetyna, komentując lipcowe wydarzenia z Chorwatem w roli głównej.
Repesa zaczął od narzekań na pracę swego poprzednika. Z jego słów wynikało, że Bucchi, najlepszy trener Włoch w roku 2000, nie zna się na swoim fachu i tylko Repesa jest w stanie coś z tym zrobić. Zrobił. Przegrał w Pruszkowie, a następnie poprowadził Śląsk do trzech kolejnych porażek w Eurolidze. Dodatkowo skłócił zespół, a katorżniczymi treningami zniszczył wszystko, co w nietypowym, krótkim okresie przygotowawczym wypracowali Bucchi i trener przygotowania lekkoatletycznego Dariusz Łoś. W końcu Repesa uciekł do Zagrzebia, zostawiając Śląsk na łasce losu. - Mocno mnie ukłuł - komentował znacznie mniej pewny siebie Schetyna po konferencji, na której Chorwat ogłosił, że odchodzi, bo nikt go we Wrocławiu... nie lubi. Coż. Jak mówią, sentymentów nie ma.

Strażak Andrej
Oczywiście, w pogotowiu była ostatnia instancja - Andrej Urlep. Rozmowy nie trwały długo i owacyjnie witany Słoweniec powrócił nad Odrę. Na początku rozgromił Czarnych Słupsk, później przegrał z Unicają Malaga, Pogonią Ruda Śląska i wreszcie z Charleroi. Właśnie ten ostatni pojedynek był najgorszym w wykonaniu Śląska od pamiętnego Superpucharu Polski, przegranego z Prokomem Sopot. A nawet gorszy od tamtego. Dlaczego? Bo wrocławianie mieli w środę zwycięstwo w kieszeni. Stracili je, bo zagrali jak grupka chłopców na asfaltowym boisku, a nie zawodowcy. Po meczu Urlep stanowczo stwierdził, że jeśli skład drużyny się nie zmieni, odejdzie on z Wrocławia. Szykuje się więc kolejna rewolucja.

O co chodzi?

Jest grudzień. To nie sierpień, kiedy kompletuje się składy. Teraz jest czas na korekty, których zresztą Urlep już dokonał. Zrezygnował z Freda Vinsona i Vladana Alanovicia, stawiając na Tomasa Pacesasa i Michaela Wrighta. Nie można powiedzieć, by wygrał tym główną nagrodę na loteri... Bardziej pasuje stwierdzenie, że „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. Teraz nie pasują mu kolejni gracze. Owszem, trener ma do tego prawo, ale przed sezonem. Dziś cały swój kunszt Urlep powinien poświęcić na to, by Śląsk w takim składzie, jakim dysponuje, grał jak najlepiej i wygrywał. Gdy Urlep wracał do Wrocławia, wiedział, jaką sytuację zastaje. Miejmy nadzieję, że Słoweniec przemyśli wszystko dokładnie i nie będzie dolewał niepotrzebnej oliwy do ognia. Trudno bowiem uwierzyć, by Grzegorz Schetyna właśnie teraz zdecydował się rozwiązać umowy z trzema-czterema kolejnymi graczami i szukał ich zastępców. Czy nie lepiej byłoby, zamiast wieszać psy na graczach, zastanowić się jak to jest, że Śląsk w trzeciej i czwartej kwarcie traci 10-15 punktową przewagę, wypracowaną wcześniej? Może lepiej najpierw spojrzeć na to, co się samemu robi? Jak dostosowuje się taktykę do graczy, jakich ma się do dyspozycji? Jakie zmiany się przeprowadza w trakcie meczów? Kiedy bierze się przerwy na żądanie? Jak szybko reaguje się na zmiany w grze rywali? Dalecy jesteśmy od podważania fachowości trenera Urlepa, ale wciąż mamy w pamięci rzeczy, jakie ze Śląskiem w teoretycznie słabszym od dzisiejszego składzie wyczyniał Bucchi. Włoch udowodnił, że można!

Co dalej?

Trudno przewidzieć. Sytuacja jest poważna, choć ostatnio zakrawa wręcz na groteskową. Andrej Urlep wyciągnął nawet wątek zburzonej drużyny z poprzedniego sezonu. Słusznie, tylko, że nie powinno się tego robić teraz. Dziś Śląsk to inni zawodnicy. To nowi gracze mają obronić mistrzostwo Polski. Miglinieks, McNaull, Wójcik i inni do Śląska nie wrócą, przynajmniej nie teraz. Więc bezsensowne są dziś takie żale. Oczywiście, w jednym Urlep ma rację. Wystarczyło zostawić trzon Śląska z poprzednich rozgrywek i wzmocnić go dwoma-trzema zawodnikami. I dziś nie byłoby problemu. Choć może i to jest tylko gdybanie. Koszykówka wciąż się zmienia, gra z roku na rok wygląda inaczej. Tylko cel pozostaje ten sam - rzucić więcej koszy od rywali. I na tym trener i zawodnicy powinni się skupić. Kolejne szukanie pretekstów i podtekstów nie ma sensu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wojciech Łobodziński, trener Arki Gdynia: Karny był ewidentny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto