Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

ZOO Story: wrocławskie zwierzęta niczym UFO

Michał Potocki
Michał Potocki
O niebezpiecznym łączeniu likaonów i spotkaniu ze skorpionem opowiadają twórcy serialu "ZOO Story".

Program debiutował w telewizyjnej dwójce w czerwcu. Seria składa się z ośmiu odcinków. Niewykluczone, że jeśli zyska przychylność widzów i telewizji będą kolejne odcinki. Reżyserem jest Witold Świętnicki, autor kontrowersyjnych "Golasów", przy scenariuszu pracował Dariusz Dyner.

Bohaterami poszczególnych odcinków są niedźwiedzie, słonie, kotiki afrykańskie, oryks, pancernik, flamingi, rafa koralowa i gołąb koroniec. Gościnnie w serialu pokazane są również inni mieszkańcy zoo we Wrocławiu.

Polacy lubią telenowele o zwierzętach?

Witold Świętnicki: Jesteśmy po zdjęciach i montujemy kolejne odcinki, a "ZOO Story" ma fajną oglądalność. To jeden z niewielu programów na antenie poświęconych zwierzętom.

Dariusz Dyner: Na tą chwilę mamy 12 proc. udziału i 600 tys. widzów. "ZOO Story" jest emitowane w sobotę rano w TVP 2, więc to dobry wynik.

Skąd pomysł na taki serial?

DD: Już wcześniej robiliśmy programy o zwierzętach. Dobrym przykładem był nasz "Psi psycholog", potem mieliśmy pilotowy odcinek "Psiej kości", gdzie zwierzęta rozmawiają o swoich właścicielach. 10-minutowy odcinek nie znalazł niestety uznania telewizji. Patrząc szeroko na wszystkie anteny telewizji publicznej i komercyjnych, nie mamy takich programów rodzinnych o zwierzętach.

WŚ: Bardzo lubię takie behawioralne podejście do zwierząt, to niedawno pojawiło się w naszych ogrodach zoologicznych. Poniekąd jest to próba wejścia w psychologię zwierząt.

Jest np. Animal Planet.

DD: Tak, ale to program tematyczny. Sami marzylibyśmy o takich budżetach jak tam. W BBC na projekty mają nawet po milion dolarów. W Polsce programy tego typu są niszowe. Na szczęście mamy bardzo życzliwego dyrektora zoo, bo bez niego niewiele moglibyśmy zrobić.

Kto jest bohaterem "ZOO Story" ludzie czy zwierzęta?

WŚ: Zwierzęta staramy się pokazywać poprzez ludzi. Znajdujemy opiekunów, którzy emocjonalnie podchodzą do swoich podopiecznych. A oni są różni, tak jak młodzi, wykształceni ludzie od słoni, a także ludzie średniego pokolenia bez specjalnych szkół, ale za to ze świetną znajomością zwierząt. Jestem im wdzięczny za pomoc i poświęcenie, bo bez ich zaangażowania w zdjęcia nic by nam nie wyszło.

Dyrektor zoo miał duży wpływ na wasza koncepcję?

DD: Radosław Ratajszczak rozwinął nasz pomysł. Jego wiedza na temat zwierząt jest ogromna, dzięki czemu wzbogacił nasz serial.

WŚ: Dyrektor jest bardzo otwarty. Trzeba przyznać, że Radosław Ratajszczak znakomicie potrafi opowiadać. W sytuacjach, gdy nie mogliśmy sobie na planie poradzić, zawsze pomagał nam z nich wybrnąć. Poza tym ważna jest jego odwaga w pokazaniu zoo od kuchni. Wchodzimy przecież w miejsca, które są mało widowiskowe. To nie jest najbogatsze zoo w Polsce ani w Europie, więc zaplecza nie zawsze wyglądają najlepiej.

piranie

Nie baliście się, że powstanie kopia "Z kamerą wśród zwierząt”?

DD: Nasz program ma zupełnie inną formę. Po pierwsze pokazujemy zwierzęta poprzez człowieka, ich opiekuna. Zwierzę, a nie prowadzący, jest bohaterem.

WŚ: Ani razu nie robiliśmy „Zoo Story” w studiu tylko na zapleczu, w gabinecie weterynaryjnym czy na wybiegu. Staramy się pokazywać akcję, kiedy coś się dzieje. Zawsze jest jakiś pretekst - rodzi się zwierzę, jest przenoszone albo wyjeżdża.

Były jakieś niebezpieczne momenty na planie?

WŚ: Mieliśmy łączenie likaonów. Młode stado było odrzucone i wychowane na smoczku. Poszliśmy na wybieg z kamerą. Dostałem tam potężny kij i zostaliśmy zamknięci wewnątrz. Miał być tam bezpieczny rękaw z ogrodzenia... ale nie było. Otoczyło nas stado dzikich psów, a kij do odganiania nie był bardzo przydatny. Innym razem, na zapleczu terrarium oparłem się o skorpiona.

DD: Kamera ma wpływ na zwierzęta. Ekipa składająca się z kilku osób powoduje, że nie zawsze się słuchają opiekunów. Słoń, który rewelacyjnie się sprawuje, uderzył trąbą swojego opiekuna tak, że tamten naprawdę to odczuł. Słonie są przyzwyczajone, że w ich pomieszczeniu nie ma nikogo lub jest tylko opiekun.

Waszą ekipę trudno było spotkać w zoo

WŚ: Najwięcej rzeczy związanych z pielęgnacją zwierząt odbywa się między godz. 7 a 9. Wtedy też kręciliśmy naszą telenowelę. Dużo dzieje się jeszcze wcześniej. Gdy wysyłaliśmy do Anglii egzotycznego gołębia, który wyglądał jak paw, to byliśmy tam już o 5 rano.

Wywozów i przyjazdów jest chyba dużo?

WŚ: Tak, to jest cecha charakterystyczna nowych ogrodów zoologicznych. Też nie wiedziałem wcześniej, że ogrody połączone są w sieć i gdy rodzi się jakieś zwierzę, to zapada decyzja, do którego ogrodu je skierować. Robiliśmy takie przeniesienie oryksa, to antylopa z Bliskiego Wschodu. Chodziło o 200 metrów, a trzeba było uśpić i przewieźć zwierzę. Byliśmy też przy wywozie żyrafy, po którą przyjechał pan Zdenek, specjalista z Czech.

Najbardziej wdzięczny bohater serii?

DD: Przepiękne są kotiki. Mają świetną ekspozycję i opiekunów. Kręciliśmy z 10-metrowego ramienia. Nie było potrzeby zaglądania pod wodę, bo są przeszklone ściany. Ale z żyrafami już się nie udało. Tam rządzi ten, kto jest wyższy, dlatego jak zobaczyły 10-metrowe ramię uciekły na drugi koniec wybiegu i nie udało się nic nakręcić.

WŚ: Ciekawy był mrównik, który żywi się mrówkami, a waży ze 200 kg. W zoo tyle mrówek nie mają, więc kombinują w ten sposób, że dają mu inne karmy i trochę ruchliwych larw na wierzchu. Opiekun pokazuje widzom, że jedzenie jest dobre samemu je próbując - razem z tymi larwami! Takich pomysłów jest dużo, a dzięki temu odcinki fajnie wychodzą.

DD: Mieliśmy np. odcinek o uczeniu pływania wydry. Zwierzę to nie powinno się bać wody, jednak czasem człowiek musi pomóc zwierzęciu trzymanemu w niewoli nauczyć się naturalnych zachowań. Tutaj opiekun systematycznie oswajał wydrę z wodą aż zaakceptowała swoje naturalne środowisko.

Kręciliście sławne wrocławskie misie

WŚ: Ich wybieg był jak park jurajski, stare dęby i woda. Misie chodziły po całym wybiegu, miały porozrzucane tam smakołyki, a kamera mogła je swobodnie śledzić. Nawet nie zwracały na nią uwagi. Mieliśmy odcinek, gdzie strusie jaja, które się nie wylęgły w inkubatorze zanieśliśmy do pawianów, a potem do niedźwiedzi. Misie, jak już rozwaliły te jaja, wytarzały się w śmierdzącym zbuku i bawiły się przy tym jak dzieci.

DD: Teraz technologia telewizyjna jest taka, że można praktycznie przed nosem misia stanąć z kamerą. Dla widza jest to złudzenie, że operator tam jest. Wszystko dzięki 10-metrowemu ramieniu.

niedźwiedźsłoń

Czemu w polskiej telewizji brakuje programów o zwierzętach, przecież wielu ludzi ma psy, koty czy rybki?

WŚ: A czemu w Polsce psy tak szczekają, a np. w Niemczech nie? To się wiąże z naszym charakterem i stosunkiem do zwierząt. Mamy ich w Polsce bardzo dużo, bo chyba ze 20 milionów psów i kotów, ale specjalnie ich nie szanujemy. Anglicy też mają dużo zwierząt, ale zastanawiają się nad nimi głębiej i robią świetne programy o zwierzętach.

DD: W Niemczech na antenach publicznych, ale też komercyjnych jest bardzo dużo tego typu programów z ogrodów zoologicznych. Są w prime time w weekendy. U nas był ze 20 lat temu "Podaj łapę" dla sympatyków zwierząt, a teraz nic.

WŚ: Pierwszy odcinek pokazywany był podczas zjazdu dyrektorów ogrodów zoologicznych z Europy i bardzo pozytywnie go odebrali. Okazało się, że u nich takie programy były kręcone lub właśnie są realizowane. Na Zachodzie ekipy filmowe często mieszkają w ogrodach zoologicznych, mają dyżurnego operatora, a odcinki puszczane są codziennie. Widocznie opłaca im się to robić, a widzowie cenią sobie taką rozrywkę.

O każdym zwierzęciu da się ciekawie opowiedzieć?

WŚ: Jasne, bardzo ciekawe rozmowy przeprowadziliśmy z akwarystami. Mamy materiał o rafie koralowej, mało widowiskowych zwierzętach. Człowiek, który przywiózł rafę z Poznania i opiekun tego akwarium byli zafascynowani tym, co robią i potrafili to przekazać. Powstał jeden z lepszych odcinków.

Ile odcinków dałoby się zrobić we wrocławskim zoo?

WŚ: Tutaj nie ma granicy. Im dłużej tam byliśmy, tym więcej furtek się otwierało. Możliwe, że po jakimś czasie pojawiłoby się zmęczenie u ekipy realizującej, co jest typowe dla seriali. Tutaj przynajmniej aktorzy się nie nudzą, bo zwierzęta są sobą, nie muszą grać i cudownie wyglądają. Są do tego tak dziwne, jak wspomniany mrównik czy pancernik bolita. To w ogóle jest jak UFO. Zoo to dla nas świetny temat możemy w nieskończoność pokazywać, co się w nim zmienia.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: ZOO Story: wrocławskie zwierzęta niczym UFO - Wrocław Nasze Miasto

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto