(WROCŁAW) Huk. Zgrzyt dartej blachy. Krzyk dziesiątek osób. Po chwili cisza. Ci, którzy nie zostali ciężko ranni, wydostają się z autobusu. Kilka osób pozostaje na miejscach, jęczy. Po chwili wyciągają ich pozostali pasażerowie. Na trawniku, w strugach deszczu leży kilkanaście zakrwawionych osób. Jedna z nich nie dożyje północy.
Podróż miała być spokojna. W dni wolne od pracy PKS Wrocław-Dzierżoniów nie jest zatłoczony. Ostatniej soboty jechało nim około 30 osób. Z Wrocławia autobus wyjechał o 18.20. W kwietniu o tej porze już zmierzcha. Padał deszcz. Zapowiadała się senna podróż. I taka była. Do Jordanowa Śląskiego.
Rozorany autobus
Autobusy marki Autosan pierwszą, a nawet drugą młodość mają już za sobą. Właśnie taki jechał do Dzierżoniowa. Dwa kilometry przed Jordanowem minął zajazd. Z naprzeciwka zbliżał się TIR z przyczepą. Przed nim, według relacji świadków, jechał bliżej nieokreślony czerwony samochód. Chciał skręcić do zajazdu. TIR był tak blisko, że nawet hamując uderzyłby w niego. Próbował więc ominąć, wjechał na przeciwny pas. A z naprzeciwka jechał autosan. Miejsca dla dwóch samochodów nie starczyło. TIR rozorał bok autobusu.
Jak w filmach
Pierwszy na miejscu zdarzenia zjawił się Marek Dąbek, z-ca komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej w Jordanowie:
- Mieszkam tuż obok. Usłyszałem potworny huk - opowiada. - Wyglądam przez okno, samochody stoją. Wypadek, myślę. Biegnę do remizy po auto i jadę. Włosy stanęły mi dęba. Na trawie, w strugach deszczu leży kilkanaście osób. Współpasażerowie ich wyciągnęli. Na szczęście obok przejeżdżała karetka do Ząbkowic. I ten lekarz się nimi zajął. Gdyby nie on, panie, ofiar byłoby dużo więcej. On opatrywał tych ludzi, a my wyciągaliśmy kierowcę TIR-a. Kierownica go przygniotła. A samochód już się palił. Przywiązaliśmy do kierownicy linkę i ciągniemy. Z piętnastu chłopa było. Linka pęka. Później przywiązaliśmy drugą. Na szczęście się udało. Facet już był nieprzytomny. Wykrwawiłby się. A karetki nie przyjeżdżają. To zaczęliśmy pakować ludzi do prywatnych samochodów. Trochę zabrali strażacy. I niech pan napisze: w Jordanowie wypadek za wypadkiem, a my tu żadnego sprzętu nie mamy.
Stan ciężki
Sala reanimacyjna w szpitalu przy ul. Rydygiera. Leżą na niej dwie osoby z wypadku w Jordanowie.
- Jedna w stanie ciężkim - mówi lekarz, Przemysław Rygał. To ten mężczyzna.
Słychać monotonny szum wydychanego z respiratora powietrza. Ma 33 lata.
- Poważny uraz głowy - dodaje dr Rygał. - Czy przeżyje? To okaże się w ciągu najbliższych kilku dni.
Dwa łóżka dalej leży 20-letnia dziewczyna. Poważne złamanie nogi, którą lekarze uratowali cudem.
- To uraz zmiażdżeniowy z wieloodłamkowym otwarciem - tłumaczy ortopeda, dr Sławomir Różycki.
Gdy przyjechała, wydawało się, że nogę trzeba będzie amputować. Kość zmiażdżona, wielu jej kawałków brakowało. Na szczęście okazało się, że jest ukrwienie w stopie. Zespolono odłamki na płytce metalowej. Jest szansa, że będzie chodziła.
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?