Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lot śmierci

Marcin Gąsiorowski
- Potraktowali Artura jak worek kartofli - płacze pani Michalak. Fot. W. Wilczyński
- Potraktowali Artura jak worek kartofli - płacze pani Michalak. Fot. W. Wilczyński
(WROCŁAW) Fakty: Finlandia, godzina 9.00 rano. Lekarze orzekają, że stan Artura Michalaka jest stabilny. Wrocław, godzina 23.50. Artur jest w stanie agonalnym. Po kilku godzinach umiera.

(WROCŁAW) Fakty: Finlandia, godzina 9.00 rano. Lekarze orzekają, że stan Artura Michalaka jest stabilny. Wrocław, godzina 23.50. Artur jest w stanie agonalnym. Po kilku godzinach umiera. Co się stało pomiędzy tymi godzinami? Komentarz: - Zabili go w tym samolocie - mówi Piotr Bazia, lekarz.

Nie, nikt mu nie wsadził noża w serce. Umarł niepotrzebnie z innego powodu. Ale zacznijmy od początku.
Artur Michalak urodził się w 1979 roku. Jedynak. Ogień w oczach.
- W telewizji pokazywali go jako przykład młodego biznesmena - opowiada matka, Bożena. Założył firmę czyszczącą mieszkania, nagrobki, wszystko. Nie miał wtedy jeszcze dwudziestki. Ratownik WOPR-u, sternik motorowodny i jachtowy. Do Finlandii pojechał na studia. Zaliczył semestr, pod koniec maja miał wrócić. Poszedł pożegnać się z morzem. Tragedia. Skoczył tak nieszczęśliwie, że złamał kręgosłup. Artur dość szybko znalazł się w szpitalu. Operacja się udała. Była szansa, że będzie mógł siedzieć, a może, kto wie, nawet chodzić? Już następnego dnia w szpitalu była matka z jego dziewczyną. Artur powoli zaczął wracać do zdrowia.
- Uśmiechał się, podnosił na łokciach - wspomina matka. Mówić nie mógł, był zaintubowany. Jako że w Finlandii Polaków niewielu, wzbudził zainteresowanie tamtejszej Polonii. Szkoła zaczęła zbierać pieniądze na rehabilitację.
- Obiecali nawet zapłacić koszty dalszego leczenia - mówi Piotr Bazia, lekarz od 10 lat pracujący w Finlandii. I nagle jak grom z jasnego nieba spada wiadomość...

Artura chcą ściągnąć do Polski! Jak to, po co, dlaczego? - zastanawia się przestraszona matka. Każdy, kto ma minimalną wiedzę z medycyny, wie, że uraz kręgosłupa to poważna sprawa. Pacjent musi leżeć nieruchomo, grożą powikłania. Nie może oddychać sam, niezbędny jest respirator i maszyna do odsączania wydzielin z płuc. Czy w takim stanie można transportować?
- To bardzo niebezpieczne - mówi Piotr Bazia. - A znając okoliczności, w jakich miał być transportowany, to był wyrok śmierci. Tak, niech pan tak napisze: WYROK ŚMIERCI.
Więc po co przewozić go z miejsca, w którym bezpiecznie mógł odzyskać zdrowie? Kto podpisał ten wyrok?
W myśl prawa międzynarodowego odpowiedzialny jest lekarz prowadzący, w tym wypadku Fin. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana.

Jedna doba pobytu w szpitalu kosztowała 10 000 marek fińskich, czyli ponad tysiąc dolarów. W Polsce opieka medyczna jest tańsza. Po prostu nie opłacało się trzymać tam Artura. Czy możliwe, żeby firma ubezpieczeniowa w ramach oszczędności ryzykowała życiem chłopca?
- Wiem, że takie naciski były - mówi Piotr Bazia. - Skąd wiem? Tłumaczyłem rozmowę między lekarzem a matką Artura. Mówił, że firma ubezpieczeniowa groziła, że zapłaci tylko do pewnej kwoty. Reszty pieniędzy nie dadzą. Zapewniali go, że w Polsce będzie miał lepszą opiekę, na poziomie uniwersyteckim. Mówili mu, że przetransportują go nowoczesnym samolotem. Zamknął mi tym gębę, co miałem oczerniać własny kraj? Zresztą uwierzyłem mu.

15 maja, godzina 9.00. Karetka przywozi Artura na lotnisko. Samolot przyleciał do Oulu już dzień wcześniej. Karetka przyjeżdża i...
- Samolot nie był gotowy do odlotu - wspomina Małgorzata Karpelainen, tłumacz z polskiej ambasady. Otwarte na oścież wszystkie drzwi, pilotów nie ma, samolot jeszcze nie zatankowany. Po pół godzinie można odlatywać, okazuje się, że nie ma paszportu Artura. Przestraszona matka dopytuje się, czy taki transport jest bezpieczny. - Proszę panią, woziliśmy już ludzi w gorszym stanie - odpowiadają piloci. Artura zabrano z powrotem do szpitala. W końcu samolot wylatuje o godzinie 15.00. Z Arturem.

Teraz coś o samolocie. Mewa M20. Prędkość przelotowa 270 km na godzinę. Maszyna nieduża.
- Ledwo zmieścił się Artur, lekarz i sanitariusz - wspomina Małgorzata Karpelainen. - Nie było już gdzie wcisnąć jego rzeczy.
Zmieścić się musiał respirator i maszyna do odsączania. Żeby dolecieć do Wrocławia, potrzebne były dwa międzylądowania. Co to oznaczało dla chorego ze złamanym kręgosłupem?
- Gdybym wiedział, jaki samolot przyleci po Artura, to pojechałbym na lotnisko i wybił w nim szybę - wścieka się Piotr Bazia. - Ten transport zabił chłopaka! Przecież on miał ciężki uraz kręgosłupa! A zabrali go samolotem, który musiał lądować aż dwa razy! A lądowanie to potężne wstrząsy! Leciał kilka godzin! On nie miał szans przeżyć.
- Potraktowali go jak worek kartofli - załamuje ręce ojciec Artura.

Europejskie Ubezpieczenia Podróży umywają ręce:
- Decyzję o przewiezieniu chłopaka podejmuje lekarz - mówi Tina Trojanowska, kierownik działu likwidacji szkód. - Jeśli podjął taką decyzję, to na pewno była słuszna.
- Sprzęt, jaki mamy, taki mamy - mówi Robert Gałązkowski, rzecznik Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. - My się do takich lotów nie palimy. Kazali nam przewieźć, przywieźliśmy. Przecież fiński lekarz stwierdził, że chory nadaje się do transportu. A naciski firm ubezpieczeniowych na lekarzy? Zdarzają się.
Czy znajdzie się winny śmierci Artura? Na razie winnych nie ma. My o sprawie jeszcze napiszemy.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto