Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ksiądz Stanisław "Orzech" Orzechowski popychał ludzi do działania. Mówił: "Nie stój. Idź i zrób!" (WSPOMNIENIE)

Robert Migdał
„Orzech” w trakcie jednej ze swoich porywających homilii podczas VIII Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę, sierpień 1988 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
„Orzech” w trakcie jednej ze swoich porywających homilii podczas VIII Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę, sierpień 1988 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość” fot. zdjęcia pochodzą ze zbiorów Centrum Historii Zajezdnia we Wrocławiu, z wystawy, która trwa na ul. Świdnickiej koło hotelu Monopol
O księdzu Stanisławie "Orzechu" Orzechowskim, ikonie Wrocławia, duszpasterzu akademickim, organizatorze pielgrzymek na Jasną Górę, opowiada jego przyjaciel i współpracownik Wiesław "Kuzyn" Wowk. Rozmawia Robert Migdał

Jakie pierwsze wrażenie zrobił na Panu ksiądz Stanisław Orzechowski?

- Pierwszy raz zobaczyłem go na pielgrzymce w 1984 roku. Byłem wtedy w szkole średniej. Widziałem go z daleka, jak z ambony głosił kazania. Wszyscy go słuchali w skupieniu. Przyciągał uwagę. Po kilku latach poszedłem z moim kolegą do Duszpasterstwa Akademickiego we Wrocławiu i wtedy po raz pierwszy spotkałem się z księdzem Orzechem twarzą w twarz. Wtedy przykleiła się do mnie ksywa "Kuzyn". Ksiądz zapytał mnie "A ty jak się nazywasz?" Mój kolega stwierdził, a to "kuzyn". Na to ks. Orzech: "A to witaj "Kuzyn", siadaj, porozmawiamy". I tak zaczęła się moja ponad 30 letnia współpraca, a potem przyjaźń z księdzem. Już wtedy był wielkim autorytetem, postacią historyczną, osobą znaną, organizatorem wielkich pielgrzymek, duszpasterzem ludzi pracy, duszpasterzem "Solidarności". Nietuzinkowa postać, wielka, a w bezpośrednim spotkaniu - normalny człowiek: nie stwarzał dystansu, przyciągał do siebie ludzi.

Przez te 30 lat bardzo dobrze poznał Pan księdza Orzecha.

- Było jak w rodzinie - raz się rozumieliśmy, dogadywaliśmy, innym razem ścieraliśmy się, krzyczeliśmy, mieliśmy inne zdanie. Oj, ksiądz potrafił być bardzo porywczy. Wiele razy przyznawał z ambony, że ma charakter bardzo wybuchowy. Ale kiedy przemyślał pewne sprawy, swoje zachowania, potrafił przyjść, przyznać się do błędu, przeprosić.

"Orzech" był postrzegany nie tylko jako "ten ksiądz od pielgrzymek". To postać historyczna - uczestnik strajku solidarnościowego w zajezdni we Wrocławiu, duszpasterz rodzin katyńskich, ostatnio Honorowy Obywatel Wrocławia. Człowiek-legenda. Studenci nie czuli się przy nim skrępowani, nieswojo, nie paraliżował ich ten wielki autorytet?

- Choć był na świeczniku, to w duszpasterstwie był normalnym, prostym księdzem. Osobą, która była zatroskana o młode pokolenie, o studentów, którzy przychodzili, z którymi się spotykał. A trzeba wiedzieć, że do duszpasterstwa przychodziły różne osoby - nie tylko wierzące, ale też było sporo osób niewierzących, które poszukiwały Boga. I ksiądz dla nas wszystkich, bez wyjątku, był z jednej strony autorytetem, osobą znaną, ale z drugiej strony - był przyjacielem. Dla wielu osób był jak ojciec: słuchał, troszczył się o nas. Jego wielką zaletą było to, że miał łatwość nawiązywania znajomości, "łapania kontaktu" z drugim człowiekiem. Tworzył wokół dobrą atmosferę: każdy czuł się przy nim swobodnie, czuł się akceptowany takim, jakim był, kim był.

Był wybuchowy, ale też bardzo dowcipny.

- Anegdotami sypał jak z rękawa. Był świetnym gawędziarzem, oratorem. Wiele razy, na pielgrzymce, gdy spotykaliśmy się wieczorem, w większym gronie, ksiądz siadał koło nas, brał mikrofon do ręki i opowiadał różne historie. A robił to w sposób fantastyczny, bardzo opisowo, nasza wyobraźnia działała. To były i historie z jego życia, i z życia innych, ale zawsze wplatał w nie ewangelię. Ukazywał nam w tych opowieściach Chrystusa, jako niekiedy wręcz osobę namacalną - że ten Chrystus jest wśród nas, żyje, działa.

Był bardzo dobrym obserwatorem…

- Genialnym. Wyłapywał osoby, które miały jakieś zmartwienia, kłopoty. To był dar. Kiedy jakiś człowiek stał z boku, ksiądz Orzech podchodził do niego i mówił: "Coś cię trapi. Chcesz o tym porozmawiać?". zawsze słyszał odpowiedź twierdzącą. Poza tym lubił... łączyć ludzi w pary.

Jak to?

- Często upatrywał sobie jakiegoś chłopaka, jakąś dziewczynę i... działał. Po pozorem jakiegoś zadania zbliżał ich do siebie: "A, słuchaj Marek, potrzebuję jechać do rodzinnego Kobylina, pojedź ze mną. A i pojedzie z nami Kaśka..." I potem, po roku, Marek i Kaśka byli małżeństwem (uśmiech)

Ksiądz Orzechowski swatem! Ma wiele małżeństw na swoim koncie?

- Był bardzo dobrym swatem. Tych małżeństw są setki! Te związki zawiązywały się w środowisku ludzi, którzy przychodząc do duszpasterstwa, mieli określone pewne wartości, które wyznawali w życiu - często u tych ludzi Pan Bóg był na pierwszym miejscu. To ich już łączyło. Przychodzili tu z potrzeby pogłębienia swojej wiary i w tej atmosferze, gdzie było dużo życzliwości, przyjaźni, dużo radości, zawiązywały się i przyjaźnie, i wybuchała miłość... I potem były małżeństwa, rodziły się dzieci, a ksiądz Orzech temu wszystkiemu błogosławił.

Ksiądz Orzech swoją pracę magisterską pisał o wychowaniu, o rodzinie.

- A na Dolnym Śląsku był prekursorem w organizowaniu spotkań przedmałżeńskich. Miał "na swoim koncie" pomoc w zawarciu wielu małżeństw. Kiedy ostatnio trafił do szpitala, to pierwszego dnia przyszły do niego aż cztery małżeństwa lekarskie ze szpitala, w którym leżał i powiedziały: "Orzechu, ty nam błogosławiłeś". Będąc blisko księdza przez wiele lat doświadczałem tego, że gdziekolwiek się pojawiał, na jakichś spotkaniach, wyjazdach, rekolekcjach, to był rozpoznawany przez wielu ludzi, na których życie miał wpływ. To pokazywało wielki owoc jego pracy duszpasterskiej. Kiedyś ksiądz zażartował, że choć sklepy Biedronki są w prawie każdym mieście i miasteczku, to on i tak bije Biedronkę na głowę, bo był głosić Słowo Boże w większej liczbie miast i miasteczek.

A ślubów udzielał i chrzcił dzieci tym swoim zeswatanym parom?

- Oczywiście, że tak. Nie było miesiąca, żeby nie udzielał sakramentu małżeństwa. Wiele ślubów odbywało się na terenie naszego wrocławskiego duszpasterstwa, ale też ksiądz Orzech jeździł po całej Polsce - od Suwalszczyzny po Tatry. Bo wielu studentów, którzy poznali się dzięki niemu we Wrocławiu, po studiach jechali do swoich domów i tam się żenili, panny u siebie wychodziły za mąż. A "Orzech" jechał za nimi - też dzięki temu był znany w całej Polsce. Szkoda, że tych małżeństw, którym "pomógł" "Orzech" nikt nie policzył. Ale oprócz nich ksiądz Orzech wychował sobie wielu następców - księży, którzy teraz posługują Kościołowi, i to nie tylko w archidiecezji wrocławskiej. I to są księża diecezjalni, i księża zakonni. W naszym duszpasterstwie udało się stworzyć tak zwane "drzewo powołań" - coś podobnego jak drzewo genealogiczne. I jest na nim około trzydziestu wychowanków, którzy pod wpływem życia księdza Orzechowskiego, jego kapłaństwa, jego powołania, weszli na drogę duchową. Te owoce pracy duchowej ks. Orzecha pokazują, że mu Pan Bóg błogosławił.

Ksiądz Orzechowski pomagał też małżeństwom, które przechodziły kryzys.

- Było sporo takich małżeństw, które uratował przed rozwodem. A ile rodzin przed rozbiciem! Ja sam znam kilkanaście takich przypadków, kiedy w zasadzie było już beznadziejnie. Małżeństwa przychodziły do niego i mówiły: "Orzechu" jesteś naszą ostatnią deską ratunku... I rzeczywiście później ludzie się schodzili i te małżeństwa dalej trwały. Ksiądz był na tyle otwarty na działania duszpasterskie, że 10 lat temu poprowadził we Wrocławiu rekolekcje dla osób, które są po rozwodach, nie mogą przystępować do komunii świętej, ale weszły w nowe związki. Wiedział, że tym ludziom należy się duchowa pomoc.

Mówi Pan, że "Orzech" był jak ojciec, że pokazywał wam, jak dobrze iść przez życie.

- Cytuję studentów, którzy tak o nim mówili. A znam osobiście kilkanaście osób, które mówiły: "Orzech" zastąpił mi ojca, "Orzech" mnie ukształtował. Był dla mnie autorytetem - był ojcem szorstkim, gniewnym, ale wymagającym. Ksiądz zawsze i bardzo mocno walczył o człowieka - kiedy do duszpasterstwa przychodził człowiek potrzaskany przez życie, rozbity, to zawsze znalazł dla niego czas, żeby się spotkać, żeby porozmawiać, żeby pomóc, choć był mocno zmęczony i właśnie szedł położyć się spać. Nigdy też nie odmówił spowiedzi, bo się gdzieś spieszył, bo musiał wyjechać. I często mówił mi potem, że te spowiedzi ratowały czyjeś życie. Miał wielkie wyczucie pracy duszpasterskiej. Były takie lata, że w środę o godzinie 19 była msza, a po niej spowiedź - bo tak było u nas, w duszpasterstwie akademickim ustawione. "Orzech" potrafił do piątej nad ranem siedzieć i spowiadać. Do ostatniego potrzebującego… A przyjeżdżali do niego na spowiedź ludzie z całej Polski. Przez to często ksiądz nie dojadał, często się nie wysypiał - bo drugi człowiek był dla niego ważniejszy niż on sam.

Mówi się, że "Orzech" tworzył Kościół aktywny.

- Dzięki niemu powstało wiele inicjatyw: pielgrzymka do Częstochowy, pielgrzymka do Wilna, zespoły muzyczne. We Wrocławiu, na jego prośbę, powstały grupy wolontariackie, które np. zajmowały się pomocą w domu dziecka. "Orzech" bardzo inspirował młodych ludzi do działania. Pamiętam taką sytuację, kiedy kilkanaście lat temu przyszła młoda dziewczyna. Był to czas, kiedy do Polski przybywało wielu uchodźców z Czeczenii. I ta dziewczyna powtarzała: "Módlmy się za uchodźców, żeby im się jakoś ułożyło". I "Orzech" kiedyś nie wytrzymał, zawołał ją do siebie i powiedział: "Nie możesz się tylko modlić. Zrób coś! Trzeba działać". "A co mam zrobić?" - zapytała dziewczyna. "Choćby zbierz jakieś jedzenie dla tych uchodźców, jakieś rzeczy, ubrania... Zrób paczkę i im wyślij". Dziewczyna wyszła na ambonę i ogłosiła, że zbieramy żywność i ubrania dla uchodźców z Czeczenii. W ciągu dwóch tygodni zebraliśmy... całego TIR-a potrzebnych rzeczy. I wysłaliśmy go do potrzebujących. Ksiądz popychał ludzi do działania. Mówił: "Nie stój. Idź i zrób!".

O księdzu Orzechu chodzi wiele opowieści, anegdot. Jest nawet nazywany "Orzech-Mojżesz"…

(śmiech) To była sytuacja związana z pieszą pielgrzymką na Jasną Górę jakieś 7-8 lat temu. My, jako pielgrzymi, prosiliśmy Instytut Meteorologii o tzw. osłonę pogodową - oni mieli komputery, specjalne programy i byli w stanie określić nam, gdzie powstanie komórka burzowa, jaka będzie pogoda na trasie... Wtedy nie było tak jak teraz, że każdy ma w komórce aplikacje pogodowe. Pielgrzymka akurat dochodziła do Kluczborka, a człowiek z Instytutu powiedział nam, że od strony Czech, przez Bramę Orawską, przechodzi potężny front deszczowy - że trzeba pozwijać wszystkie namioty, bo będzie potężna burza. I rzeczywiście zobaczyliśmy wielki wał czarnych chmur, który nadciągał w kierunku Kluczborka. Podbiegłem do "Orzecha" i mówię: "Orzechu, dzisiaj wieczorem mamy koncert w Kluczborku a burza idzie. Zrób coś". "Ale co?" - usłyszałem. "Módl się...". I "Orzech" zaczął się modlić. Nagle ten wielki front zaczął się rozdzielać na dwa mniejsze i omijać Kluczbork. Człowiek z Instytutu zadzwonił: "I co? Leje tam u was?". Na co ja: "Nie, u nas nie pada". "To niemożliwe. Na radarach mam, że burza u was szaleje!" Odpowiedziałem mu: "Możliwe, bo mamy swojego... Mojżesza". Modlitwy przyniosły skutek.

Jak ksiądz Orzechowski znosił ostatnie miesiące choroby, cierpienia?

- Cierpliwie, z pokorą. Nie skarżył się…

Co jest największym dziełem, największym sukcesem ks. Orzechowskiego?

- To nie są rzeczy materialne, jak wybudowanie domu. "Orzech" by pewnie powiedział: "Jeżeli uratowałem choć jednego człowieka, swoją rozmową, spowiedzią, to to jest moje największe dzieło". On zawsze patrzył w kierunku ludzi - nie dbał o dobra materialne, o zaszczyty. powtarzał: "Jeżeli cię chwalą, to zacznij uważać". Moim zdaniem jego największym dziełem jest wspólnota ludzi, którą stworzył w duszpasterstwie akademickim. Że jesteśmy sobie bliscy, że razem działamy, wspieramy się. Że nauczył nas otwartości na Pana Boga i na drugiego człowieka.

rozmawiał Robert Migdał

Ostatnie pożegnanie

Pogrzeb ks. Stanisława "Orzecha" Orzechowskiego odbędzie się 24 maja (poniedziałek) we Wrocławiu. Msza święta zostanie odprawiona przez arcybiskupa Józefa Kupnego, metropolitę wrocławskiego w kościele pod wezwaniem św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida (początek - godzina 14). Do kościoła będzie mogła wejść tylko rodzina i księża (dla pozostałych wiernych przed kościołem zostanie ustawiony telebim). Po mszy ks. Orzechowski zostanie pochowany na cmentarzu św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida.

Biogram

Ks. Stanisław Orzechowski, pseudonim "Orzech". Na świat przyszedł 7 listopada 1939 roku w Kobylinie, gdzie ukończył podstawówkę. Szkołę średnią (Technikum Budowlane) skończył we Wrocławiu. Po maturze wstąpił do wrocławskiego seminarium duchownego (28 czerwca 1964 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa Bolesława Kominka.
Od 1967 roku (z przerwą na studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie jego profesorem był Karol Wojtyła) ks. Orzechowski był duszpasterzem akademickim (działał we Wrocławiu też jako duszpasterz robotników i kolejarzy). Jako pierwszy duchowny odprawił mszę świętą w sierpniu 1980 roku, w czasie strajku w zajezdni.
Przyjaźnił się z ks. Jerzym Popiełuszką.
Od 1981 roku był organizatorem i przewodnikiem wrocławskiej pielgrzymki na Jasną Górę.
Zmarł 19 maja 2021 roku we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto