Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrocławska pomoc dla Tybetu to już nie tylko symbol

Kinga Czernichowska
Kinga Czernichowska
Klasztory zamieniane w skanseny, torturowanie więźniów i rozbijanie rodzin - tak wygląda trudne życie Tybetańczyków, którzy pragną odzyskać wolność. Namiastką szczęścia są tereny na pograniczu Himalajów.

O sytuacji w Tybecie rozmawiamy z dr. Jarosławem Kotasem, adiunktem na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego, który w Indiach był już trzykrotnie.

Co w tej chwili jest głównym problemem Tybetańczyków? Czy można wyłuskać w ogóle jeden, konkretny problem czy sytuacja jest już zbyt złożona i skomplikowana?

Głównym problemem jest brak wolności - to on jest też źródłem pozostałych. Bronią Tybetańczyków jest kultura i religia. Chińczycy uderzają właśnie w religię. Zamieniają klasztory w muzea i skanseny, więźniów poddaje się torturom, likwiduje się ich rodziny. To tylko cząstka nieszczęść, które spotykają na co dzień Tybetańczyków. Nie o wszystkich przecież wiemy. Informacje są filtrowane.

Prowadzi pan badania dotyczące kultury i religii Tybetańczyków w Indiach. Czego już udało się dowiedzieć?

Badania przeprowadzam na terenie zachodnich Himalajów. Odbyłem już trzy wyprawy i w tym roku wyruszam na kolejną. Celem moich badań jest rozpoznanie kulturowe. Chcę doszukać się korzeni buddyzmu tybetańskiego.

W Himalajach buddyzm rozwija się nieprzerwanie od dziesiątek lat. Można stwierdzić, iż w tamtym rejonie ludzie są szczęśliwi, mają tę namiastkę wolności. W Ladaku na przykład założono osadę dla uchodźców, a nad jezioro Pangong (na tytułowym zdjęciu -  red.) przybywają rzesze Tybetańczyków i nabierają stamtąd wody, ponieważ jest ona dla nich symbolem wolnego Tybetu.

Odchodząc już od badań. Jak Polak czuje się w Tybecie? Czy trudno odnaleźć się w tamtej kulturze?

To zależy od postawy człowieka. Ja pierwszy raz z Indiami zetknąłem się pięć lat temu. Indie to zupełnie inny świat. Himalaje to miejsce magiczne. Człowiek traci tam punkt odniesienia.

Otwiera się przed nami przestrzeń, z jaką nie mamy do czynienia nigdzie indziej. Widzimy bezkres bezchmurnego nieba. Ale trzeba też przyzwyczaić się do trudnych warunków życia na co dzień. Chcąc się umyć, musimy kupić wiadra gorącej i zimnej wody, zmieszać i polewać się z góry do dołu albo ewentualnie można wykąpać się w rzece. Ale jeśli ktoś liczy na wannę z prysznicem, to będzie niezadowolony.

Oczywiście, są wycieczki objazdowe po Indiach. Zwiedzamy jeden klasztor, drugi, ale to nie to samo. Nie dostrzegamy bowiem wówczas obrazu codziennego życia, bo siedzimy w wygodnym autokarze, a wszystko dzieje się jak w filmie.

Jak my  wrocławianie  możemy pomóc przełamać Tybetańczykom ich trudną sytuację?

Sytuacja Tybetańczyków jest wbrew zapisom Karty Narodów Zjednoczonych (chodzi o art. 2 ust. 4 o zakazie użycia siły). My możemy pomagać symbolicznie: trzeba o tym rozmawiać, mówić. Ogromną rolę odgrywają media. Każdy artykuł opisujący problem Tybetańczyków jest siłą, która pcha sytuację do przodu. Politycy bowiem nie robią nic, potrafią tylko ładnie opowiadać. Dalajlama mówi, że nawet poprzez podnoszenie problemu Tybetu w innych krajach w jakikolwiek sposób (czy to będzie happening, czy też właśnie artykuł w prasie) sprawa żyje. I dlatego to już nie jest tylko symbol.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.


Czytaj też:

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto