Propagator Fair trade: "To działanie polityczne"

Czy na imprezy z okazji Światowego Dnia Sprawiedliwego Handlu cieszą się zainteresowaniem, czy raczej przychodzi na nie stałe grono fascynatów?

- Trudno powiedzieć. Zainteresowanie jest duże. Na pewno popełniliśmy błąd z niektórymi warsztatami – za późno poinformowaliśmy o nich. Było kilka imprez, które bardzo się udały. Pojawiło się wiele nowych twarzy. W ramach obchodów odbył się też jarmark ekologiczny, który cieszył się ogromnym zainteresowaniem. To dla nas zaskoczenie, ale jesteśmy bardzo z tego zadowoleni.

Sama idea sprawiedliwego handlu ma szansę się przebić? Wiadomo jest, że produkty fair trade są drogie...

To jest mit, który należy obalić. Chodzi głównie o to, że produkty, które są sprzedawane w ramach dystrybucji fairtradowej mają określoną jakość. Produkty o tej samej jakości w supermarketach, są w porównywalnej bądź wyższej cenie. Nie można porównywać kawy fair trade do najtańszej kawy w hipermarkecie. To nie jest ten sam produkt, chociaż podobnie się nazywa.

Ale przyzna Pan, że większość ludzi wybiera jednak te tańsze produkty, z niższej półki?

Jednak idea sprawiedliwego handlu ma szansę się przebić. Bardzo niedawno powstała Ogólnopolska Koalicja Sprawiedliwego Handlu. Szerzeniem tej idei było zainteresowanych kilkanaście różnych organizacji. O czymś to świadczy... Główną bolączką fair trade jest brak funduszy na promocję. Inna sprawa, ważniejsze nawet od ceny produktów, to świadomość konsumencka. Cena produktu nie przeszkodzi. Jeżeli ta świadomość będzie rosła, ai tematyka fair trade będzie poruszana ogólnie, to z pewnością wpłynie to na rynek.

Jak statystycznie można przedstawić efekt pomocy ludziom w Afryce, Indiach, Meksyku, którzy za swoją pracę zwykle nie otrzymują godziwej zapłaty?

Nie chodzi o to, żeby pomóc komuś, chociaż spora część entuzjastów i działaczy tak się wypowiada, ale chodzi o to, by stworzyć inne pojęcie funkcjonowania gospodarki i ekonomii w świecie. To jest bardziej działanie polityczne niż filantropijne. Oczywiście, istnieją pewne statystyki, ale chodzi bardziej o jakiś ferment, który pozwoliłby politykom na zmianę dotychczasowego myślenia.