Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mity ludowe o Breslau

Hanna Wieczorek
Tomasz Głowiński, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego i autor wstępu do polskiego wydania wspomnień dwóch ostatnich komendantów Festung Breslau opowiada o prawdach i fałszach związanych z obroną miasta.

Tomasz Głowiński, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego i autor wstępu do polskiego wydania wspomnień dwóch ostatnich komendantów Festung Breslau opowiada o prawdach i fałszach związanych z obroną miasta.

Warto tłumaczyć na polski i wydawać niemieckie prace, wspomnienia, pamiętniki na temat Festung Breslau?

Odpowiem na to na przykładzie wspomnień generałów von Ahlfena i Niehoffa, które ukazały się w kwietniu w Wydawnictwie Dolnośląskim. Książka ta znana była we Wrocławiu od dawna, ale tylko wąskiemu gronu "zawodowców". Pasjonaci historii naszego miasta wiedzieli o jej istnieniu, ale nie mieli możliwości samemu zapoznać się z jej treścią. Tę zaś znano głównie z "Upadku Festung Breslau", gdzie profesorowie Jonca i Konieczny, obficie czerpiąc ze wspomnień generałów, odnieśli się do nich bardzo krytycznie. Pisano o niej też, że gloryfikuje militaryzm, wpisuje się w nurt wybielania Wehr-machtu i jest sztandarową pracą wojujących niemieckich ziomkostw. I było w tym dużo prawdy. "So kaempfte Breslau" (w polskiej wersji "Festung Breslau w ogniu") napisali dwaj generałowie, typowi przedstawiciele niemieckiego korpusu oficerskiego, mający czytelny zamiar - chcieli potomnym przekazać własną, bardzo subiektywną wersję wydarzeń. Ale czy to dyskwalifikowało tę książkę na tyle, że należało we Wrocławiu udawać, że jej nie ma i polemizować z nią, choć polski czytelnik nie miał szansy na jej poznanie? Jestem głęboko przekonany, że nie.

Dlaczego polski czytelnik powinien mieć szansę ją przeczytać?

Po pierwsze, jestem jak najdalszy od traktowania czytelnika jak idioty, który nie da sobie rady z czytaniem ze zrozumieniem i należy go chronić przed co bardziej szkodliwymi tekstami. A po drugie: są to wojenne wspomnienia dwóch ostatnich komendantów walczącego miasta. Ludzi, którzy ze względu na stanowisko i stopień mieli możliwie najgłębszy wgląd w kulisy obrony Festung Breslau. Kto mógł lepiej niż oni opisać obronę twierdzy? Z całym szacunkiem, ale nie proboszcz Peikert czy reżyser Hartung. Oni pozostawili świadectwa ważne i przejmujące, ale jakże daleko niewyczerpujące tematu walk obronnych o Breslau. Dla pełnego zrozumienia i poznania tych tragicznych dla miasta 3 miesięcy 1945 r. książka Ahlfena i Niehoffa jest nie-zbędna. Oczywiście, nie wyczerpuje ona całości zagadnień. Niemieccy generałowie napisali, jak bronili twierdzy i jakie kierowały nimi motywy (a często zresztą - jak je widzieli po wojnie). Dla równowagi przydałyby się wspomnienia zdobywającego miasto sowieckiego generała Głuzdowskiego lub kogoś z jego sztabu - takie jednak nie powstały. Ale gdyby kiedyś je odnaleziono, to ich wartość byłaby podobna. Z jednej strony byłby to przekaz subiektywny i tendencyjny, z drugiej - jakże ważny dla pełnego poznania historii miasta.

Ze szkoły wiemy, że w lutym rozpoczęło się oblężenie Festung Breslau, Niemcy tkwiąc w bezsensowym oporze, wyburzyli i spalili pół miasta. Czy nie jest to zbyt jednostronny przekaz?

Temat Festung Breslau obrósł w Polsce w liczne legendy i mity. Te wielkie i te zupełnie małe. Mówienie, że były one wszystkie uwarunkowane ideologicznie, byłoby przesadą, ale z drugiej strony wiele z nich było. Szczególnie ten największy mit - bezsensownej militarnie i zbrodniczej wręcz obrony twierdzy do końca, okazał się do dziś szczególnie żywotny. Pozwalał on na odebranie Niemcom prawa do walki o ich miasto, a w jakimś moralnym sensie pozbawiał ich w ogóle prawa do dalszego mieszkania w miejscu, które zamienili w stertę ruin. Do tego wszystkich obrońców stawiał w jednym rzędzie z kreaturami pokroju gauleitera Karla Hankego, co zwalniało nas z szukania jakichkolwiek racji po ich stronie.

Prawda jest inna?

Prawda jest niewątpliwie inna. Niemcy nie tylko mieli prawo do obrony swojego miasta, ale też mieli określony cel militarny takiej obrony - zarówno taktyczny, jak i strategiczny. A do tego oba realizowali przez bez mała trzy miesiące w sposób konsekwentny, skuteczny i profesjonalny. Oczywiście cenę za tę upartą obronę zapłaciło miasto - ruiną swojej substancji i śmiercią wielu cywili. Ale w hekatombie II wojny światowej nie był to przykład szczególnie odosobniony ani też szczególnie drastyczny. Obrona Festung Breslau nie była też szczególnie uwarunkowana ideologicznie, a w każdym razie nie znajdowało to odzwierciedlenia w walkach, które raczej na pewno, a przyznawali to sami Rosjanie, nie wykroczyły tu w sposób wyraźny poza obowiązujące na wojnie prawa i obyczaje. Stąd będący w niewoli sowieckiej gen. Niehoff został wprawdzie skazany wyrokiem sądu wojskowego, ale do Niemiec wrócił bardzo szybko. Z załogi Festung Breslau skazano i stracono tylko jednego wyższego oficera - dowódcę 609. Dywizji Piechoty do Zadań Specjalnych gen. Ruffa. Tyle że nie za obronę miasta, ale za zbrodnie, które popełnił jako wojskowy komendant Rygi.
Równie silnie umocowany ideologicznie jest mit o tym, że większości zniszczeń dokonali w mieście sami obrońcy. To miało z kolei świadczyć o fanatyzmie i bestialstwie okazywanym przez nich nawet wobec rodaków. Tym samym dyskredytować ich zupełnie jako ludzi i odpowiedzialność za ruinę miasta składać wyłącznie na Niemców. Sugestywną wizję terroryzujących miasto Brandkommandos (oddziały saperskie dokonujące wyburzeń i wypaleń) pozostawił nam ksiądz Peikert w swoich dziennikach.

Jego świadectwo nie jest wiarygodne?

Zacny proboszcz od Świętego Maurycego nie był wojskowym i działania wojskowe oceniał, co naturalne, wyłącznie z ludzkiego, cywilnego punktu widzenia. Żałował więc każdego budynku, każdej wybitej szyby czy zabitego cywila. My musimy pamiętać, że to był już piąty rok tej strasznej wojny i gorszego losu niż Breslau doświadczyły tysiące miast i wsi, a obrona załogi twierdzy nie była jakoś szczególnie nietypowa. Walczono tu na ulicach i placach, tak jak w Warszawie, Lipawie, Rostowie nad Donem, Stalingradzie, Arnhem, Akwizgranie, Budapeszcie, Królewcu, Poznaniu, Berlinie czy wielu innych miejscach. I podejmowano podobne działania obronne. Na przykład wypalano kamienice, aby w trakcie walki nie stanęły w płomieniach, zmuszając obrońców do odwrotu; wyburzano domy narożne, aby nie mogły stanowić dla wroga oparcia; czy wreszcie - walcząc na cmentarzach - używano płyt nagrobnych jako osłony dla obrońców. To wszystko w czasie pokoju jest nie do przyjęcia, ale tak walczono w miastach i tak walczy się w nich po dziś dzień...

Jednak to niemieccy obrońcy zniszczyli miasto...

Niemcy przyjęli sowieckie natarcie na ulicach Breslau. Płonęły więc regiony walk, a szczególnie całe ciągi kamienic z początku XX wieku. Musimy pamiętać, że całe stare - naprawdę stare, bo te niszczone przez obrońców kamienice to miały wtedy tyle lat, co nasze bloki na Kozanowie teraz - i zabytkowe centrum miasta spłonęło w burzy ogniowej rozpętanej w tzw. nalocie wielkanocnym. A z punktu widzenia militarnego nalot ten, typowo terrorystyczny, nie przyniósł i nie mógł przynieść żadnych efektów poza zagładą zabytków i śmiercią tysięcy cywili.

Jest jeszcze lotnisko na placu Grunwaldzkim, z którego wystartował tylko jeden samolot.

To jeszcze jeden mit umotywowany politycznie czy też ideologicznie. Budowa lotniska na obecnym placu Grunwaldzkim miała być dowodem szczególnego zwyrodnienia obrońców twierdzy. Z lubością podkreślano, że z lotniska tego wystartował tylko jeden samolot - ten, którym uciekł z miasta gauleiter Hanke. Tymczasem dokładne badania źródłowe profesora Alfreda Koniecznego przedstawione ostatnio pokazują, że korzystano z niego dość intensywnie dla zaopatrywania walczącej załogi Breslau. Lądowały i startowały zeń liczne samoloty. Choć to nie zmienia naszej oceny zasadności budowy tego lotniska, ale pokazuje, w jak wielu kwestiach kreowano wygodne mity...
Oczywiście były i mity "lżejszego kalibru", nazwijmy je "ludowymi", czyli takimi, które powstają i żyją w świadomości zwykłych ludzi. Jak ten o podziemnym Breslau, gdzie miały być całe ulice, dworce kolejowe, tajne przejścia i zaopatrzone schrony. Ten znalazł swoje najpełniejsze odbicie w znakomitej powieści Marka Krajewskiego "Festung Breslau". Tam też zresztą pojawił się i inny - o rzekomo przybyłych Odrą na pokładzie u-boota marynarzach ze Szczecina. Podobne mity można długo wyliczać. Wspomnę więc tylko ostatnio najżywszy - o tym, że po kapitulacji Rosjanie urządzili sobie z Niemcami zakrapianą imprezę (to akurat pewnie nie mit), podczas której zamknęli gen. Niehoffa w złotej klatce. Szkoda, że śmierć tak szybko przerwała życie profesora Karola Joncy, który szykował właśnie w tym roku pracę o kapitulacji Festung Breslau, pracę, która z pewnością ten mit by obaliła.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mity ludowe o Breslau - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto