Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jan Gałek: Czasem śnię, że spadam

Redakcja
Jako jedyny Polak przeszedł po 2,5-centymetrowej taśmie nad 880-metrową przepaścią w Parku Narodowym Yosemite w USA. 10 listopada wyruszył na kolejną wyprawę. Chce pobić rekord świata w długości przejścia tzw. highlinem.

Niedawno oglądaliśmy go, jak chodził po linie zawieszonej 30 metrów nad ziemią między domami handlowymi w Warszawie. Wariat, chce się zabić - niektórzy przechodnie pukali się w głowę, obserwując z dołu sylwetkę 21-letniego Jana Gałka, studenta AWF-u, stopającego po linie, czyli tzw. slacku. Z wrocławskim slacklinerem rozmawiamy o strachu, marzeniach i przeznaczeniu.

Boisz się, kiedy chodzisz po linie nad przepaścią?
Każdy się boi. Błędnik zaczyna szaleć. Jesteśmy zawieszeni w przestrzeni, koniec taśmy jest jedynym stabilnym punktem przed nami. Jeśli wszystko jest dobrze przygotowane, to nie ma takiej opcji, żebym spadł na ziemię. Mam lonżę, czyli zabezpieczenie. Ale strach i tak pozostaje, choć jest irracjonalny.

Moja filozofia jest taka, że staram się nie spadać na lonżę, tylko łapię taśmę, po której idę. Niektórzy uważają, że przejście nad przepaścią z zabezpieczeniem, to nie jest żaden wyczyn. Podają przykład słynnego Philippe’a  Petita, który przeszedł bez asekuracji pomiędzy wieżami World Trade Center. Nie wiedzą jednak, że on był linoskoczkiem, a to coś zupełnie innego niż slackline czy highline (chodzenie po linie na wysokości - red.).

Różnica jest taka, że Petit chodził po sztywnej linie z około 20-kilogramowym drążkiem, a my pracujemy tylko z własnym ciałem. Naszym balastem są ręce, natomiast taśma jest elastyczna, rusza się również na boki, wibruje pod wpływem wiatru...

Twoim zdaniem to, czego dokonał Petit, nie było wielkim wyczynem?
Oczywiście, że było. Tym bardziej, że on nie tylko chodził po linie między wieżami WTC, ale również bawił się tym. To był rodzaj sztuki, teatru.

Ty nie chcesz robić show? Nie chcesz być podziwiany?

To nie jest dla mnie ważne. Ja to robię przede wszystkim dla siebie. Zdarzyło mi się przejść highline bez asekuracji, ale nie była to strasznie duża wysokość. Jakbym spadł, byłaby szansa na przeżycie.

Czy chodzenie po linie zawieszonej wysoko nad przepaścią bez asekuracji jest dla ciebie celem, który chcesz osiągnąć?

Z jednej strony rozumiem tych, którzy mówią, że wspinanie się czy chodzenie po linie bez asekuracji to bezsensowne ryzykowanie życia. Z drugiej jednak strony to również znak, że ktoś osiągnął poziom mistrzowski. Jeśli jesteś perfekcyjnie przygotowany, to jest mała szansa, że coś złego może się stać. Są zresztą specjalne techniki spadania i łapania taśmy.

Philippe Petit powiedział, że jego asekuracją była wiara w to, że mu się uda. I jego perfekcyjne przygotowanie. Ja też w to wierzę. Jeszcze nigdy nie było wypadku śmiertelnego w mojej dyscyplinie i mam nadzieję, że tak pozostanie.

Wkrótce wyjeżdżasz na wyprawę, podczas której będziesz chciał pobić z kolegami rekord świata w tzw. highlinie. Jaki jest plan?

10 listopada wyjeżdżamy do San Francisco. Potem ruszamy do Yosemite National Park i przejdziemy przez najsłynniejsze highliny w Stanach. To prawdziwa mekka tego sportu. Mam nadzieję, że pokonamy wszystkie „klasyki” rejonu.
Na przełomie roku mamy zamiar dotrzeć do Joshua National Park i przejść tam kilka nowych highlinów. Być może spróbujemy poprawić wcześniejszy rekord świata. Chcemy też zmierzyć się z Wielkim Kanionem.

To będzie dla ciebie duże wyzwanie?

Tak, również pod względem logistycznym. Samo przemieszczanie się po tak wielkim kraju jak Stany, jest wyzwaniem. Na pewno dużo czasu spędzimy w aucie.

Czy slackline można nazwać sportem?
Nie do końca. Chociaż slacklining, czyli chodzenie po elastycznej, 2,5-centymetrowej linie na niedużej wysokości ma w sobie wiele ze sportu. Na przykład przejście po 200-metrowej taśmie jest ogromnym wysiłkiem dla całego ciała. Zajmie nam to ok. 15 minut, ale cały czas mamy usztywnione mięśnie pleców czy ręce, bo przecież one są tu naszym balastem.

W highlinie dochodzi jeszcze wysokość i strach, kiedy się przechodzi nad przepaścią. Wtedy wszystko jest trudniejsze. Strach nas usztywnia, tracimy pewność siebie. Trzeba być bardzo dobrze przygotowanym fizycznie i jeszcze zapanować nad emocjami.

Jak to się stało, że zdecydowałeś się w 2007 roku przejść po linie nad 880-metrową przepaścią?

To było moje wielkie marzenie. Lost Arrow Spire w Parku Yosemite w Stanach jest miejscem magicznym. Moim zdaniem, to najpiękniejszy highline na świecie. Miałem szczęście, że tam dotarłem. Zarobiłem trochę pieniędzy na targach w Niemczech i mogłem pojechać do Stanów. Kiedy jednak wszedłem tam na górę, to mnie zatkało. Pomyślałem sobie, że porywam się z motyką na słońce.

Sparaliżował cię strach?

Musiałem po prostu oswoić się z tą przestrzenią. Przez cały dzień instalowaliśmy tam highline, więc miałem okazję przyzwyczaić się do tego otoczenia. No i udało mi się przejść nad przepaścią w pierwszej próbie w obydwie strony. Tego dnia bogowie byli mi przychylni (śmiech).

A co się myśli idąc po 2,5-centymetrowej linie nad 880-metrową przepaścią?
Nic. Trzeba wyłączyć umysł i emocje. Choć nie lubię tego porównania, to ideałem jest osiągnięcie stanu podobnego do medytacji. To jest taka mieszanka dwóch sprzecznych ze sobą uczuć: z jednej strony strachu, z drugiej spokoju. Ciało samo pamięta, co ma robić.

Co czułeś, jak udało ci się przejść?

Ogromną radość, ale też ulgę. Teraz zmienia mi się podejście do tego wszystkiego. Obecnie najbardziej cieszy mnie moment, kiedy jestem na taśmie. Samo przejście highline od punktu A do B nie jest aż tak ważne.

Modlisz się przed wejściem na taśmę zawieszoną nad przepaścią?
Nie. Wierzę w Boga, ale nie jestem jakiegoś konkretnego wyznania. Szukam własnej filozofii i kieruję się zasadami moralnymi, które każdy zdrowy psychicznie człowiek posiada i odczuwa. Każdy ma jednak swoje własne rytuały w tym sporcie. Przed wejściem na highline zawsze staram się najpierw uspokoić. Kiedy się pocę i mam zimne ręce, to rezygnuję. Wiem, że tego strachu nie da się opanować. Ważne jest też oddychanie. To pozwala się uspokoić.

A muzyka?

Lubię nowoczesną muzykę elektroniczną i zazwyczaj wrzucam ją sobie na słuchawki podczas przejścia. Rodzice są z wykształcenia muzykami. Tata pracuje w Operze Wrocławskiej i w Akademii Muzycznej. Tylko ja jestem czarną owcą w rodzinie i wybrałem inną drogę (śmiech).  

Rodzice nie boją się o ciebie, kiedy wyjeżdżasz na highline?

Tata szanuje to, co robię, chociaż wiadomo, martwi się o mnie. Muszę po prostu często dzwonić do niego, dawać znać, co u mnie słychać. Mama choruje i chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co robię.

Tak naprawdę to tata zaraził mnie wspinaczką. Od piątego roku życia jeździliśmy razem w góry, na przykład na Ślężę. Ojciec rozumie też moje pomysły na przyszłość. Przez najbliższy rok zamierzam podróżować po świecie. Wziąłem dziekankę na wrocławskim AWF-ie.

Czy slackline jest w Polsce popularny?
Coraz bardziej. Kiedy ja zaczynałem się tym interesować, jakieś cztery lata temu, nie było na rynku zbyt wiele podręczników do slackline, a teraz już są.  Byłem jedną z pierwszych osób w Polsce, która zajęła się tym na serio.

Slackline narodził się w Stanach około 40 lat temu. Ja sam odkryłem go przez przypadek. Oglądałem zdjęcia w magazynie wspinaczkowym i tam jakiś człowiek chodził po linie. Spodobało mi się to. Kupiłem sobie taśmę i zacząłem uczyć się tego sam.

Czy każdy może się tego nauczyć?

Moim zdaniem, tak. Nie jest to sport, który wymaga jakichś specjalnych umiejętności czy atletycznego ciała. Trzeba być po prostu sprawnym fizycznie i tyle. Koncentracji i innych rzeczy można się nauczyć. Nie mówię, że każdy zostanie od razu mistrzem. Ale na pewno każdy może nauczyć się pewnych podstaw. Potrzebna jest też cierpliwość, bo na początku więcej jest spadania, niż chodzenia po taśmie. Talent to jeden procent, reszta to ciężka praca.

Niedawno chodziłeś po taśmie między domami handlowymi w Warszawie. Wolisz miasto czy góry?

W mieście też mogą być ciekawe akcje, ale definitywnie wolę góry. We Wrocławiu zrobiliśmy kilka nielegalnych highlinów nad Odrą, na Tamce koło Uniwersytetu i za Kładką Zwierzyniecką. Raz nas nawet spisała policja. Natomiast slackline montujemy często w pobliżu Panoramy Racławickiej.

Philippe Petit po przejściu między wieżami WTC powiedział, że "tańczył na dachu świata". Co dla ciebie jest takim "dachem"?
Przejście Petita między wieżami World Trade Center miało swoją magię. Facet przez siedem lat planował tę artystyczną zbrodnię. On zaczarował cały Nowy Jork. Wyglądało to jak taniec. Ja sam nie mam marzeń związanych z konkretnymi miejscami. Chcę to po prostu robić, jak najdłużej będę mógł. Moim Mont Everestem jest osiągnięcie pewnego poziomu doskonałości w tym, co robię.

Petit mówił też w filmie "Człowiek na linie", że śniło mu się, jak zbija własną trumnę. Ty też masz takie sny?

Śni mi się czasami, że spadam w przepaść. Nie jest to jednak jakaś trauma. Wierzę w przeznaczenie. To, co nam jest pisane, to i tak nas spotka.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

od 18 latnarkotyki
Wideo

Jaki alkohol wybierają Polacy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto