Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Izrael: „Nie kalkulujemy"

Adam Flamma
Adam Flamma
Choć dla wielu są żywą legendą, wciąż potrafią zachować dystans do siebie i do tego, co robią. Podczas niedawnej wizyty we Wrocławiu opowiadali o swojej nowej płycie oraz o tym, jak doszło do tego, że po jedenastu latach znowu przypominają się fanom.

Adam Flamma: Jeszcze parę lat temu reaktywacja Izraela wydawała się niemożliwa. Co zatem spowodowało, że znowu zaczęliście grać razem?

Robert Brylewski: To głównie zasługa naszych fanów, którzy dość długo nas z tego powodu naciskali, i jak widać zrobili to skutecznie. Co prawda, kiedyś dałem słowo, że ten zespół juz nigdy nie zagra, ale na szczęście fani, o których wspomniałem, przyjaciele tej kapeli i wszyscy ci, którzy słuchają naszej muzyki, wybili mi to z głowy.

A.F: Na samym początku graliście pod szyldem Magnetosfera. Dlaczego od razu nie występowaliście jako Izrael?

R.B.: To był swego rodzaju przeszczep, czy próba, bo sami do końca nie wiedzieliśmy, czy to wypali. Byliśmy ciekawi, jak razem będziemy funkcjonować na scenie i chcieliśmy sprawdzić, czy nasze granie w ogóle ma jeszcze jakiś sens. Na szczęście wszystko szybko się wyjaśniło i projekt Magnetosfera trwał zaledwie parę miesięcy. Teraz mogę powiedzieć, że to była taka nasza baza matka na orbicie Saturna i poprzez Magnetosferę patrzyliśmy, czy można spokojnie lądować na ziemi. Zresztą teraz, po nagraniu płyty, czujemy się dużo lepiej, pewniej i naprawdę na miejscu.

A.F.: Niedawno ukazała się wasza nowa płyta „Dża ludzie”. Jak długo ją nagrywaliście?

Paweł "Kelner" Rozwadowski: Rzeczywiście, rzecz jest świeża, bo ma niespełna miesiąc. Ale powstawać zaczęła również stosunkowo niedawno, bo jeszcze w marcu tego roku. Wtedy to było jeszcze w fazie wstępnej, czyli w procesie kiełkowania w naszych głowach. A potem wiedzieliśmy już, że będziemy mieli możliwość nagrania jej u Mad Professora w studiu Ariwa w Londynie. Wtedy zabraliśmy się do naprawdę szybkiej pracy i nagraliśmy czternaście utworów, które później znalazły się na płycie.

A.F.: Izrael to dla wielu osób zespół – legenda, który wprowadził polskie reggae na szerokie wody. Nie boicie się, że ten kontrast między waszymi wcześniejszymi dokonaniami, a „Dża ludzie” spowoduje, że fani po prostu nie kupią nowego Izraela?

Kelner: Przede wszystkim to boję się takich stwierdzeń, że coś wprowadziliśmy, że coś zmieniliśmy w naszym rodzimym reggae. Reggae jest po prostu muzyką, jest na całym świecie.

R.B.: Dokładnie, muzyka jest globalna.

Kelner: Jasne, to globalny środek wyrazu i reggae również się do tego zalicza.

R.B.: I należy się cieszyć, że to wzbogaca naszą kulturę. Wcześniej był blues, jazz. W tej chwili panuje naprawdę ogromne urozmaicenie, popularne są takie formacje jak chociażby Trebunie Tutki.

Kelner: I chyba o to tutaj chodzi. Właśnie w takiej formie należy również mówić o Izraelu – jako o formie wzbogacenia naszej kultury, a nie o wprowadzeniu na szerokie wody naszego reggae , bo nie ma czegoś takiego jak rodzima wersja tej muzyki. To dalej jest tylko muzyka. Jeśli ktoś, kto ją wykonuje, stwierdzi, iż to jest właśnie reggae, to ma do tego prawo. Ale to jest forma szufladkowania. A ono nie jest do końca takie fajne. Prawdę mówiąc trochę mnie to przeraża, więc nie lubię mówić o takim szufladkowaniu w naszym kontekście.

R.B.: Poza tym gdy nagrywaliśmy płytę, nikt z nas nie kalkulował, jak chcemy zadziałać na rynek fonograficzny, ani jakiej stylistyki chcemy się trzymać. Po prostu nagraliśmy to, na co nas stać, co w danej chwili rozgrywało i rozgrywa się w naszych głowach. Dlatego też żaden z nas nie zastanawiał się, czy „Dża ludzie” będzie się podobać, czy nie. Tak nie można myśleć. I my nigdy tak nie robimy. Nie kalkulujemy. Ten zespół nie był wymyślony przez menagerów, czy dziennikarzy, tylko jest nasz. I to się liczy.

Kelner: Po prostu robienie czegoś po to, żeby się podobało, czy żeby zarobić odbija się na pracy i tworzeniu. Wtedy powstaje mniej lub bardziej barwny knot. A my po prostu robimy muzykę, bo to jest nasze życie. Bez obliczeń. I „Dża ludzie” to taki zapis tego, co się w danej chwili z nami działo. To też nie była zbyt długo analizowana ani obmyślana przez nas płyta. Nie naradzaliśmy się nie wiadomo jak długo. To po prostu zapis nas w przeciągu tych kilku miesięcy, kiedy tworzyliśmy.

R.B.: Warto też dodać, że mamy swoje lata – średnia wieku w kapeli to okolice pięćdziesiątki, więc jest to także muzyka dla starszego pokolenia. Niestety, jesteśmy totalnie zdziecinniali i nie możemy sobie sami ze sobą poradzić, więc nasza muzyka jest dla przedszkolaków(śmiech). Oczywiście trochę żartuję, ale naprawdę bardzo miło jest nam widzieć w czasie naszych występów totalny przekrój generacji. To powoduje, że czujemy się dobrze i czujemy, że jesteśmy potrzebni.

A.F.: Odbieracie już jakieś głosy od fanów odnośnie płyty?

R.B.: Tak, zdecydowanie. Najlepiej widać to po naszym forum na stronie internetowej. Do tej pory wpisało się tam ponad dwadzieścia tysięcy osób i jest tam sporo ciekawych wypowiedzi. Większość jest bardzo pozytywnych, ale są też dyskusje o tym, co się komu nie podoba. Dla nas ważne jest to, że wypowiadają się tam ludzie, którzy znają się na reggae i można tam znaleźć wiele fachowych wypowiedzi, które dostarczają nam nowych przemyśleń.

A.F.: Opinie fanów rzeczywiście są zróżnicowane. Wielu z nich uważa, iż „Dża ludzie” to bardzo eklektyczny album.

R.B: No właśnie, a niektórzy mówią, że wprost przeciwnie. Padają nawet głosy, że liczyli na coś w rodzaju „Duchowej rewolucji”, więc trudno jest zadowolić wszystkich. Ale my nigdy nie celowaliśmy , żeby trafić w czyjeś gusta, tylko chcieliśmy pokazać i odsłonić trochę siebie.

Kelner: Zdecydowanie. Ta płyta to zarówno w formie jak i w treści suma naszych doświadczeń, a poza tym nigdy nie patrzyliśmy na swoją twórczość i nie zakładaliśmy, że nasza muzyka, czy teksty będą miały taki, a nie inny charakter. To są nasze wypowiedzi, to co mamy do przekazania innym ludziom. Co więcej, z wypowiedzią połączoną z nośnym środkiem, jakim jest muzyka, wiąże się duża odpowiedzialność i trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Dlatego nie śpiewamy o jakichś głupotach, tylko raczej o sprawach dość ważnych, jakie nas poruszają. Ale mimo to dalej nigdy nie mamy z góry żadnego planu, czy założenia.

A.F.: Czy w takim razie sądzicie, ze ma jakikolwiek sens powracanie do tego, co było wcześniej, do osławionej „Duchowej rewolucji”?

Kelner: Nie ma sensu wracać, ani ciągle tego potwierdzać.

R.B.: Nic w końcu nie zostało odwołane z tego, co śpiewaliśmy wcześniej.

Kelner: Owszem, poza tym nie nam sądzić o tym, czy poszliśmy dalej, czy się posunęliśmy, czy może dalej tkwimy w „Duchowej rewolucji”. Tego typu dywagacje nie są dla nas, to nie nasze zadanie.

A.F.: Na swoich koncertach jeszcze przed wydaniem płyty, graliście utwór pod tytułem „Linia frontu”. Dlaczego nie ma go na płycie?

Kelner: Nie dało się wszystkiego zmieścić. A poza tym był to utwór zupełnie przypadkowy. Popełniliśmy go z Robertem będąc kiedyś w studiu i na paru koncertach go graliśmy, ale teraz już tego nie robimy.

R.B.: To generalnie nie jest kawałek pasujący do repertuaru Izraela. Może zamieścimy go na jakiejś płycie jako Max i Kelner.

A.F.: W czasie nagrywania płyty mieliście okazje pracować ze słynnym Mad Professorem oraz Joe’m Ariwą. Jak wspominacie tą współpracę?

Kelner: Rewelacyjnie! Naprawdę życzyłbym wszystkim muzykom, aby mieli okazje współpracować z tak wielkimi profesjonalistami. Mimo, że generalnie Mad Professor nie siedział cały czas za stołem mikserskim, to najczęściej siedział tam Joe Ariwa, jego syn. A że niedaleko pada jabłko od jabłoni, wynik tej współpracy był znakomity. I błyskawiczny. W trzy dni nagraliśmy czternaście kawałków. Naprawdę mogę wypowiadać się o nich w samych superlatywach. Żadnych zgrzytów, ani problemów. Co do samego Mad Professora, to facet wyprzedzał nasze myśli. Wystarczy podać najprostszy przykład. Gdy miałem wrażenie, że coś jest nie tak z gitarą, że coś mi nie pasuje, to już za chwilę Mad Professor przychodził i mówił: „wiesz, poprawiłem tę gitarę, teraz powinna brzmieć lepiej”.

R.B. To się nazywa doskonała interakcja oraz naprawdę owocna współpraca. Zrobiliśmy ten materiał w dwa i pół dnia, a potem siedzieliśmy już spokojne w Polsce w studiu u Mario Dziurexa , a potem u Jarka „Smoka” Smaka i tam wszystko dokańczaliśmy.

Kelner: Tak, wokale nagrywaliśmy już w Polsce, bo dużo tekstów powstało właśnie wtedy, podczas pracy w studiu. Takie piosenki jak „Niebajka”, czy „Każda chwila”, czy „Rootz party” oraz inne teksty, które napisałem do muzyki Darka Malejonka. To był wrzesień – październik tego roku.

A.F.: Panie Pawle, nagrywał również pierwszą płytę Izraela „Biada, biada, biada”. Jak bardzo i czy w ogóle różni się artystycznie tamten Izrael od dzisiejszego?

Kelner: Tak naprawdę to odpowiedź wydaje mi się bardzo trudna. Ale chyba najlepiej będzie, jeśli fani sami ją znajdą i znając poprzednie płyty Izraela, porównają je z ostatnią. Dla mnie tego typu pytania są szczególnie trudne, bo założyłem ten zespół z Robertem, nagraliśmy pierwszą płytę, a potem odłączyłem się do swojego projektu Deuter i przez lata nie pracowaliśmy razem z Izraelem. Oczywiście spotykaliśmy się jako przyjaciele, jeździliśmy razem, ale nie pracowaliśmy razem w sensie muzycznym. Dlatego tak naprawdę ten album to mój powrót do kapeli. I właśnie dlatego, ze ten mój bilans jest dość skromny, o wszystko co było pomiędzy pierwszą, a ostatnią płytą, należałoby spytać innych członków grupy. Poza tym wiele się zmieniło. W Izraelu, w życiu. Chociażby dorosły nam dzieci, które teraz śpiewają razem z nami. A tak na marginesie, to od pierwszej płyty :Biada, biada, biada” minęło dwadzieścia pięć lat! To naprawdę kawał czasu.

A.F.: Za najlepszą płytę Izraela powszechnie uchodzi „1991”. Czy „Dża ludzie” mogą osiągnąć podobny status?

Kelner: Szczerze mówiąc, nie wiem. To się dopiero okaże, ale tak naprawdę każda płyta jest inna. Każda jest „izarelowa”, ale inna. A takie rzeczy jak status tego albumu można będzie stwierdzić dopiero za jakiś czas. Pamiętajmy, że „Dża ludzie” ma zaledwie chwile.

A.F.: W utworze „Wszystkie świata strony” pojawia się gościnnie Larry Okey Ugwu. Jak doszło do waszej współpracy?

Kelner: Larry to nasz przyjaciel. Pochodzi z Afryki, ale mieszka od trzydziestu lat w Polsce i jest szefem wydziału kultury w Trójmieście. Oprócz tego ma zespół Biafa, który również gra reggae. I tak się jakoś złożyło, że Larry przyjechał do Warszawy, zobaczyć jak sobie radzimy w studiu. A ponieważ do tej piosenki mieliśmy dopiero refren z poezji Sławka Gołaszewskiego, to przyszło nam do głowy, że skoro Larry nas odwiedził, to można by z tego skorzystać. Chcieliśmy tylko, aby zaśpiewał na temat do refrenu swój tekst w swoim języku,, ze swoją rodzimą skalą. Larry się zgodził, więc szybko wsadziliśmy go do budki wokalowej i zaśpiewał.

A.F.: Najważniejszy utwór z nowej płyty to…

Kelner: Nie, nie mam takiego utworu. Poza tym nie mogę już słuchać tego krążka. Przyjemnie gra mi się ten repertuar na koncertach, bo to zupełnie coś innego niż brzmienie studyjne, ale słuchać płyty nie mogę. Ciągle mam to w głowie – te próby, przesłuchania etc. Natomiast bardzo lubię „Każdą chwilę” z tekstem Sławka Gołaszewskiego, „Dża ludzie”, czy „Brotherhood of man”. Ale tak naprawdę najważniejszego, czy ulubionego kawałka nie mam. Minęło jeszcze zbyt mało czasu, nie zdążyłem nabrać dystansu.

A.F.: Czy planujecie kolejne płyty?

Kelner: Myślę, ze tak. Tak, jak wspominał Robert, gdy graliśmy jako Magnetosfera, nie byliśmy jeszcze pewni, jak to będzie. Próbowaliśmy, jak nam się będzie grało, czy damy radę. Okazało się, że jest super, więc pewnie będziemy nagrywać dalej.

A.F.: Dziękuję za rozmowę.


od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto