Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdzie Don Riccardo?

Grzegorz Żurawiński
Fot. P. Krzyżanowski
Fot. P. Krzyżanowski
(LUBIN) Trwa śledztwo w sprawie „nieprawidłowości” finansowych w salezjańskiej Fundacji Pomocy Młodzieży im. św. Jana Bosko. Tylko tyle można dowiedzieć się oficjalnie we wrocławskiej Prokuraturze Okręgowej.

(LUBIN) Trwa śledztwo w sprawie „nieprawidłowości” finansowych w salezjańskiej Fundacji Pomocy Młodzieży im. św. Jana Bosko. Tylko tyle można dowiedzieć się oficjalnie we wrocławskiej Prokuraturze Okręgowej. Wiadomo także, że na sfałszowane dokumenty lokat Banku Zachodniego WBK do Fundacji wyprowadzono z Kredyt Banku setki milionów złotych. Tajemnicę otacza natomiast fakt, że firmy związane z Fundacją prały pieniądze pruszkowskiego gangu.

Najpierw były plotki, które żwawo obiegły Lubin. Mówiły o policyjnym zatrzymaniu prezesa Fundacji ks. Ryszarda M., o rewizjach w siedzibie, o zagadkowych okolicznościach czerwcowej śmierci jednego z pracowników Fundacji, Bogdana Rz., który z rozbitą głową utonął w czasie prowadzenia młodzieżowego obozu we Włoszech.
Potem mówiło się już o poważnych nadużyciach i śladzie, który poprzez zastrzelonego byłego ministra sportu Jacka Dębskiego, wiódł do gangu pruszkowskiego i jego wiedeńskiego rezydenta Jeremiasza B. „Baraniny”. A zwrotnie, do pracowników lubińskiej Fundacji.

Setki milionów

Jesienią ruszyła lawina. Pierwsze oficjalne zawiadomienia do Prokuratury Rejonowej w Lubinie nadeszły na początku października z pokrzywdzonych banków: lubińskiego oddziału Banku Zachodniego WBK i legnickiego Kredyt Banku.
Okazało się, że na sfałszowane potwierdzenia lokat w tym pierwszym, ten drugi udzielił salezjańskim parafiom i zakonom ogromnych kredytów - łącznie na 533 mln złotych, z czego 133 miliony gdzieś „wyparowały”.
- Obowiązuje nas tajemnica bankowa - tak od wielu dni unika szczegółów rzeczniczka warszawskiej centrali Kredyt Banku Izabela Mościcka.
Odwołany dyrektor legnickiego oddziału, też milczy.
- Nadal jestem pracownikiem banku, dlatego nie mogę rozmawiać - mówił nam Tadeusz H.

Podejrzane związki

Jednak prokuratura w Lubinie, jak i jej przełożeni w Legnicy, zostali natychmiast wyłączeni ze sprawy, którą przekazano do wydziału przestępczości zorganizowanej Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Powód? We władzach Fundacji zasiadali m.in. córka zastępczyni Prokuratora Rejonowego Sylwia T. i syn wiceprezydenta Lubina Maciej C. Pojawiła się pogłoska, że syn księgowej poszkodowanego banku także był pracownikiem lubińskiej Fundacji.
A poza wszystkim, sprawa była wyjątkowo „delikatna”, zwłaszcza gdy kolejne zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa nadeszło od samych salezjanów. Gdy inspektorowi nadzorującemu pracę Towarzystwa Salezjańskiego na Dolnym Śląsku poszkodowane banki zagroziły ujawnieniem skandalu, ten podpisał weksle zobowiązujące do zwrotu długów.

Ksiądz zniknął

Według pełnomocnika zakonu bankowcy nie powiedzieli jednak, że zobowiązania powstały na skutek fałszerstw ks. Ryszarda M. Ten wkrótce został odwołany z funkcji prezesa, a potem... zniknął.
- My nic do tego nie mamy, ale co wiem, to wiem... - mówił nam zagadkowo przed tygodniem ks. Franciszek Krasoń z Wrocławia. Potem bezskutecznie czekaliśmy na obiecywany oficjalny komunikat. Zamiast niego w ostatnią niedzielę w lubińskich kościołach odczytano list, w którym wyjaśniono, że to salezjanie padli ofiarą oszustów i nieuczciwych bankowców.
W tym samym mniej więcej czasie było już jasne, że sprawę finansowych „przekrętów” w Fundacji od dłuższego czasu pilnie śledzą funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego (- To prawda - rzecznik komendanta głównego policji, nadkomisarz Paweł Biedziak, był wyjątkowo oszczędny w słowa), a całość nadzoruje Biuro ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej.

Forsa na giełdy

Wszystko zaczęło się od śledztwa w sprawie zabójstwa Jacka Dębskiego. Szybko wyszły na jaw związki byłego ministra ze światem przestępczym. Podejrzany o zlecenie zbrodni Jeremiasz B. „Baranina” (siedzi w wiedeńskim areszcie) był dobrym znajomym ofiary. To w tym kręgu powstał pomysł, by skorzystać z możliwości „piorących” jakie daje salezjańska Fundacja.
Krakowski nauczyciel Ryszard Cz. był jednym ze współpracowników Fundacji i namiętnym graczem giełdowym. Jesienią 1999 roku wraz z lubińskim biznesmenem Mirosławem M. (bliskim współpracownikiem ks. Ryszarda M.) postanowił utworzyć spółkę, której celem było spekulowanie na światowych giełdach.
Firma CFJ (to skrót pełnej nazwy - przyp. red.) pod koniec września została wpisana do legnickiego rejestru sądowego. Adres miała jednak fatalny: Stary Lubin 29 to właśnie siedziba lubińskiej Fundacji św. Jana Bosko. Wspólnicy szybko naprawili błąd i sześć tygodni później przerejestrowali spółkę na bardziej neutralny adres w Krakowie.

Miedziowe kuszenie

Początkowo wspólnicy, korzystając z protekcji prezesa Fundacji, ks. Ryszarda M. i jego politycznych przyjaciół, postanowili do gry włączyć pieniądze KGHM. Wiceprezes Marek S. (niedawno opuścił areszt podejrzany o gry giełdowe pieniędzmi kombinatu na własny rachunek) wydawał się zainteresowany pomysłem. Najprawdopodobniej do umowy o pożyczce na milion dolarów jednak nie doszło. Nieoficjalnie wiadomo tylko, że w papierach byłego wiceprezesa KGHM, które w czerwcu tego roku odnalazła policja, był projekt takiej umowy.

Światowa pralka?

Wówczas do gry weszły inne pieniądze. Jakie? Nie wiemy. Według reporterów „Super Expressu” początkowo było to 1,5 mln dolarów, które na konto CFJ przelał w imieniu „Baraniny” Jacek Dębski. Potem pojawiły się jeszcze dziesiątki innych przelewów na grube miliony złotych. Ryszard Cz. nie chce ujawnić źródeł z których pochodziły.
Zdaniem pragnącego zachować anonimowość bankowca związani z Fundacją finansiści grali ostro, spekulując na tzw. dziennych zmianach wartości kursów akcji i pochodnych instrumentów giełdowych. Według tego fachowca liczyły się nie tyle zyski, co obroty. Im te były większe, tym „pralka” zamieniająca brudne na czyste, efektywniejsza.
Grano na rynku kawy, cukru i kakao w Chicago, na londyńskiej i nowojorskiej giełdzie metali, na rynku bawełny i wielu innych. Pełna (?) lista to dziewięć giełd i ogromna liczba transakcji.

Milczenie w cenie

- Czy oszustwa bankowe Fundacji należy łączyć z praniem brudnych pieniędzy poprzez gry giełdowe związanej z nią firmy? - na to pytanie nadkomisarz Paweł Biedziak nie odpowiedział. - Proszę pytać prokuratora - usłyszeliśmy.
- Pranie? Skąd to przypuszczenie? Niewątpliwie będziemy ustalać jakim celom służyły pieniądze pobrane z banku, ale to dopiero początek śledztwa w tej sprawie. Nie ma zarzutów, nie ma podejrzanych - tylko tyle powiedział rzecznik wrocławskiej Prokuratury Okręgowej Leszek Karpina.
- Ujawnianie nieuprawnionym osobom informacji o samym fakcie powiadomienia Głównego Inspektora Informacji Finansowej (wywiad finansowy działający w strukturze Ministerstwa Finansów - przyp. red.) o podejrzeniu prania pieniędzy jest zabronione z mocy ustawy. Dlatego nic nie mogę powiedzieć - cierpliwie tłumaczył nowy szef tej centralnej instytucji Jacek Uczkiewicz.

Detektyw Rutkowski

Jeszcze kilka lat temu bracia Ryszard i Mirosław M. prowadzili znaną w Lubinie agencję detektywistyczną. - Bardzo się wtedy przechwalali swoimi koneksjami z najsłynniejszym polskim detektywem Krzysztofem Rutkowskim - wspomina była dziennikarka radiowa z Lubina.
- Rzeczywiście, współpracowałem z nimi - potwierdza Rutkowski, dziś także poseł „Samoobrony”. - Ale to było dawno. Moje związki z „Baraniną”? - pewnie chodzi o to, że ja także mieszkam w Wiedniu. Tymczasem ja rozpracowywałem go wówczas, kiedy jeszcze się o tym policji nie śniło. Ale nigdy go na oczy nie widziałem - mówi słynny detektyw. I ostrzega:
- Jeśli ktoś będzie rozpowszechniał pogłoski o takich związkach, to za to odpowie.

Nerwowy odlot

Na lotnisku Aeroklubu Zagłębia Miedziowego w Lubinie stoi Cesna, mały elegancki samolocik. Latali nim ludzie Fundacji i ich ustosunkowani przyjaciele. Oficjalnie należy do trzech osób. W tym Mirosława M. i jego sąsiada.
- Czytam te wasze doniesienia. Same bzdury - mówi pan Piotr. - Zaraz się okaże, że i ja jestem kolegą „Baraniny! - śmieje się nerwowo.
W tej sprawie wszyscy reagują nerwowo.

Jak się „pierze”?

Metod prania brudnych (pochodzących z nielegalnej działalności) pieniędzy jest bez liku. Zawsze chodzi o to samo, by ostatecznie trafiły na nie budzące wątpliwości konta, bądź zostały zainwestowane w legalne interesy (np. nieruchomości, akcje itp.).
Kiedyś było łatwiej, a pralniami były nawet... banki, do których można było wpłacić każdą sumę, nawet w gotówce. W Polsce masowo prano pieniądze w kantorach wymiany walut (zanim pojawiły się w nich kasy fiskalne), przy handlu świadectwami NFI, w kasynach gry, lokalach gastronomicznych.
Sygnałem „prania” było gwałtowne (pozorne) zwiększanie się obrotów tych (często świecących pustkami) placówek. Oczywiście wykazując większe obroty, trzeba było się liczyć z większym podatkiem, ale to był właśnie koszt zamiany pieniędzy brudnych na czyste.
Częstą metodą „prania” jest przepuszczanie pieniędzy przez liczne konta firm, nawet stworzonych wyłącznie do tego jednego celu. Najważniejsze jest wtedy rozdrobnienie kapitału do tej przepierki. Doskonałą „pralnią” jest gra na giełdzie i wyprowadzanie pieniędzy za granicę (i z powrotem).
Piorą nie tylko gangsterzy, ale także politycy. Zwłaszcza w kampaniach wyborczych. Skoro nie wolno było wpłacić większej gotówki nieznanego pochodzenia, to wymyślono metodę „na pocztę” (10 tysięcy przekazów) lub na oświadczenia przyjaciół.
Znamy?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto