Wojna skończyła się kilka dni temu. Dwie trzecie centrum Wrocławia leży w gruzach. Przez ulice miasta płynie rzeka ludzi: wracają z niemieckich obozów i robót przymusowych. Zmęczeni, pchają dziecięce wózki załadowane pierzynami, garnkami, ubraniami. Ciągną rowery, na postronkach krowy, konie…
Ziemia niczyja
Jest ruch i w drugą stronę – z Polski odważni wyprawiają się po skarby. Krążą legendy o ukrytych kosztownościach, złocie, dziełach sztuki, które pozostawili uciekający przed Armią Czerwoną Niemcy. Jedni biorą to, co niezbędne do życia. Inni tworzą gangi rabusiów – uzbrojonych i bezwzględnych.
Od 10 maja 1945 r. jest już we Wrocławiu zalążek polskiej administracji: 126 osób upoważnionych przez rząd. Wśród nich – 20 profesorów i doktorów, tzw. Grupa Naukowo-Kulturalna pod wodzą prof. Stanisława Kulczyńskiego. Od nich zależy, czy na zgliszczach powstanie polska uczelnia wyższa. Muszą uratować, co się da z niemieckiego uniwersytetu i wyższej szkoły technicznej.
Blisko 70 procent budynków uniwersyteckich legło w gruzach, gmachy politechniki – w najlepszym razie są pozbawione dachówek i okien. Nie działają wodociągi, tramwaje, elektrownia. Wrocław był jak las – pisze rektor Kulczyński w swoich wspomnieniach – „łatwo było dostać kulą zza węgła, jak i nożem w plecy. A tymczasem w kraju pojawiają się w gazetach anonse, że można się zapisywać na studia we Wrocławiu. W Krakowie już nie ma miejsc, także w Warszawie. Wilno i Lwów zostały poza granicami.
Żywią i bronią
Pierwsi kandydaci na studentów we Wrocławiu zgłaszają się w Krakowie. Stamtąd w lipcu 1945 r. samochodem ciężarowym z przyczepą jedzie pierwsza grupa: żołnierze z lasów w mundurach i maturzyści tajnego nauczania, ci, którym wojna przerwała studia, starsi i prawie dzieci. Kilkadziesiąt osób. Dołączą do nich inni.
Rektor Kulczyński powołuje z nich Straż Akademicką Uniwersytetu. Dostają broń, biało-czerwone opaski i legitymacje. Mają nie tylko bronić gmachów przed rabunkiem, ale także pomagać w porządkowaniu i odbudowie. Z obozu pracy przymusowej na Sołtysowicach zgłosił się dr Dionizy Smoleński (późniejszy rektor). Stał się dowódcą odbudowy politechniki. Ale gmachy jako zdobyczne zajęte były przez Armię Czerwoną. Ile prawdy jest w tym, że za pół litra wódki,, odkupił” je od dowództwa – nie dojdziemy, ale pewne jest, że już 2 lipca 1945 r. zaczęło się odgruzowywanie – półtora miesiąca przed oficjalnym aktem powołującym Uniwersytet i Politechnikę we Wrocławiu.
Odkrywanie skarbów
W podziemiach politechniki ukryte były niemieckie mundury różnych formacji – po przeróbkach służyły Straży Akademickiej. Żywność z odkrytego magazynu wojskowego pozwalała przetrwać. Każda dachówka była na wagę złota, każdy samochód, każda łopata.
Jedna z grup studenckich zdejmowała pokrycie z czteropiętrowej kamienicy, która miała tylko dwie ściany szczytowe. Śmiałek bez żadnych drabin wdrapał się na dach i tam zemdlał. Cały dzień koledzy ściągali go z góry. Ale dachówki zdobyto i pokryły one budynki Wydziału Rolnego.
W gruzach studenci znajdowali fragmenty laboratoriów, przyrządy pomiarowe, maszyny.
Przy porządkowaniu gmachu chemii jeden z nich w zamaskowanym schowku znalazł kilka kilogramów platyny. Inny student wyciągnął z gruzowiska 12 m drutu platynowego – dzięki temu laboratoria miały zapas cennego metalu do badań na kilka lat.
Odbudowa trwała trzy miesiące. Blisko trzystu studentów, ale także i pracownicy naukowi własnymi rękami kładli podwaliny pod przyszłą uczelnię.
To był prawdziwy skarb.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?