Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Riverside: "Mike Portnoy jest fanem naszej muzyki"

Łukasz Błaszczyk
Łukasz Błaszczyk
Z Piotrem Grudzińskim, gitarzystą grupy Riverside rozmawiamy o wrocławskich koncertach, nadchodzącej płycie "Anno Domini High Definition" i o wspólnym tournee z legendarnym zespołem Dream Theater.

Łukasz Błaszczyk: Który raz gracie we Wrocławiu?

Piotr Grudziński: Na początek od razu ciężkie pytanie (śmiech). Bo ja wiem, może siódmy...Na pewno wrocławskie koncerty wspominamy bardzo serdecznie. Zwłaszcza, że Wrocław był tak naprawdę pierwszym miastem, w którym zagraliśmy koncert poza Warszawą. Graliśmy wtedy w Kolorze i o dziwo było bardzo dużo ludzi, około 500 osób. Było naprawdę fajnie. Poza tym mamy tutaj wierną grupę fanów Riverside, więc ogólnie Wrocław bardzo na tak.

ŁB: Chciałbym zapytać o nową płytę, która zatytułowana będzie „Anno Domini High Definition”. Czy to przypadek, że akronimem tytułu jest ADHD?

PG: I tak i nie. Zupełnie niechcący wyszło tak jak jest, ale myślę, że to całkiem fajny przypadek. O ile wiem to objawami choroby ADHD jest właśnie nadpobudliwość, jakiś pęd, więc ma to dla nas znaczenie. Tytuł odzwierciedla warstwę tekstową.

ŁB: Macie już jakiś bardziej zwarty koncept stylistyki i tekstów?

PG: Koncept mamy. Tekstów jeszcze nie ma, chociaż wiadomo mniej więcej, o czym płyta będzie. Teksty rodzą się w głowie Mariusza, więc na finalny efekt trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, ale ogólnie plan płyty jest.

ŁB: A możesz zdradzić jaki jest ten koncept?

PG: Będzie to płyta dynamiczna, chociaż nie chcemy jakoś bardzo zmieniać stylu, który wypracowaliśmy. Ale spróbujemy pokazać nieco inne oblicze zwłaszcza po trylogii. Będzie inne studio, nowy producent. Będziemy na pewno nagrywać w Olsztynie w Studiu X i tam Szymon Czech będzie realizatorem, chociaż oczywiście będziemy płytę współprodukować. To studio jest kojarzone z muzyką metalową, ale nie wiem czy to znaczy, że płyta będzie metalowa, choć na pewno będzie troszeczkę ostrzejsza. Nie będzie miejsca na jakieś ballady w stylu „In Two Minds” czy czegoś takiego.

ŁB: Ale już nie będzie dziewięciu utworów, ani początku nowej trylogii?

PG: Nie, już nie będzie dziewięciu kawałków, chociaż przygotowujemy rożne niespodzianki przy okazji tej płyty, ale akurat tego nie będę zdradzał, bo chcemy, żeby to była zabawa w odkrywanie.

ŁB: A jak wygląda sprawa z Lunatic Soul? Udziela się tam połowa składu Riverside, więc to taka trochę nietypowa sytuacja...

PG: Czy ja wiem? To jest solowy projekt Mariusza, a nie zespół i jako że Mariusz chciał wykorzystać w dwóch utworach organy Hammonda zaprosił do współpracy Michała, ale to na zasadzie gościnnego udziału. Z tego co wiem, w jakiejś tam przyszłości Mariusz będzie kontynuował ten projekt, nie wiem jak to będzie z koncertami, ale na razie jest to projekt studyjny.

ŁB: A jak układa wam się współpraca z wytwórnią InsideOut? Czy to prawda, że odrzuciliście propozycję produkcji waszej płyty przez Stevena Wilsona z Porcupine Tree?

PG: To nie jest tak. Był taki plan, żeby Wilson produkował płytę, ale to nie był jego pomysł tylko ktoś tam proponował takie rozwiązanie. Steven Wilson nie jest fanem Riverside i niespecjalnie nas lubi. Oczywiście dostałby za to pieniądze, ale nie wiem czy robiłby to z przyjemnością, poza tym mamy swoje charakterystyczne brzmienie i niedobrze by było, gdybyśmy brzmieli jak Porcupine Tree czy inny projekt Stevena Wilsona. Więc to, że do współpracy nie doszło, jest zdecydowanie korzystne dla zespołu.

ŁB: A jak grało wam się z Dream Theater?

PG: Dla każdego zespołu gra z nimi to duża rzecz, bo to jest, jeśli chodzi o tę stylistykę, megagwiazda. I fakt, że Mike Portnoy jest fanem naszej muzyki - przynajmniej tak się wypowiadał, w jakiś tam portalach internetowych - to jest szok. Poza tym obserwowanie zespołu to wspaniałe przeżycie, wielka przyjemność i wielka nauka. Poza tym na koniec współpracy, gdy się żegnaliśmy usłyszeliśmy, że jesteśmy pierwszym zespołem od kilku lat, z którym przyjemnie im się grało. Nie wiem co to miało znaczyć, ale było fajnie.

ŁB: No na pewno miło coś takiego usłyszeć.

PG: Tak, to są gwiazdy, wirtuozi, więc miło było zagrać razem w paru miejscach, do których do tej pory nie udało nam się dotrzeć takich, jak Portugalia czy południowa Hiszpania.

ŁB: A jak jesteście odbierani za granicą?

PG: Różnie. To zależy od kraju i od tego jak w danym miejscu nasza muzyka jest promowana i sprzedawana. Na tyle miejsc, do których jeździmy w większości sytuacja jest podobna, jak w Polsce. Są też miejsca, w których rzadko gramy. Bo niestety, jeśli chodzi o zdobywanie popularności, to po prostu trzeba regularnie grać nawet, jeśli to nie zwraca się w żaden sposób finansowo, albo trzeba dopłacać do interesu. Ale ogólnie w Niemczech, Holandii, Anglii gra nam się świetnie, we Francji średnio, w Hiszpanii bardzo fajnie, a we Włoszech słabo. Więc jest naprawdę różnie, ale obserwujemy tendencję zwyżkową.

ŁB: A czy decydując się na śpiewanie po angielsku zakładaliście, że będziecie celować w rynek zachodnioeuropejski?

PG: Zakładając zespół w ogóle nie przypuszczaliśmy, że to rozwinie się w ten sposób i że Riverside dorobi się takiej popularności, ale z drugiej strony lepiej było zacząć po angielsku, bo a nóż widelec się uda. Mariusz ma łatwość śpiewania po angielsku. Nie ma akcentu amerykańskiego ani angielskiego, ale z drugiej strony nie ma też polskiego angielskiego i jego sposób śpiewania zdobył szacunek za granicą. Żeby dostać się na taki rynek trzeba śpiewać po angielsku. No niestety tak to działa.

ŁB: A czy zauważyliście jakieś inne polskie zespoły, które próbują iść w wasze ślady, grając podobną muzykę?

PG: Nie chcę, żeby to zabrzmiało kokieteryjnie, ale dzięki jakiemuś tam sukcesowi zespołu Riverside o rocku progresywnym w Polsce znowu zaczęło być głośno. Znowu zaczęły grać zespoły, które określają swoją muzykę mianem progresywnej. Jest coraz więcej młodych zespołów, które fajnie grają. Nie chcę się bawić w jakieś wymienianie, ale zauważyłem, że tych zespołów jest trochę więcej i myślę, że jest w tym jakaś zasługa Riverside.

ŁB: Kiedyś parałeś się sportem. Jaka to była dyscyplina?

PG: Uprawiałem piłkę ręczną przez pięć czy sześć lat w Warszawiance. Niestety mam wadę wzroku, która mnie z tego sportu wyeliminowała. Gdyby nie to, to pewnie w tej chwili byłbym sportowcem, a nie muzykiem, bo sport był moją wielką pasją. I właściwie tylko dlatego, że przestałem uprawiać sport zacząłem grać na gitarze. Bo gdzieś tam w międzyczasie nie było na to czasu. Po tym wszystkim na pewien czas się podłamałem i trzeba było znaleźć sobie jakąś nową pasję, a że zawsze lubiłem muzykę, to zacząłem grać na gitarze i jakoś tam sobie brzdąkałem i dobrzdąkałem do Riverside (śmiech).

ŁB: Dziękuję za wywiad i życzę udanego koncertu.

PG: Nie dziękuję (śmiech).


od 7 lat
Wideo

Jak wyprać kurtkę puchową?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto