Świetny niedzielny występ podczas mityngu w Karlsruhe daje nam podstawy, by wierzyć, że Sylwia Ejdys (Śląsk Wrocław) wbiega wreszcie na swój optymalny tor. Że zdobędzie w końcu medal dużej imprezy (IO, MŚ, ME), na który pracuje od lat. Najbliższa szansa już wkrótce - halowe mistrzostwa Europy w paryskiej Bercy (4-6 marca).
Przypomnijmy, że nasza lekkoatletka była w Niemczech druga na 3000 m z czasem 8.43,22, który daje jej prowadzenie na tegorocznej liście europejskiej. Choć w samozadowolenie nie ma co popadać. Rok się przecież dopiero zaczął, a najbliższe dni to nagromadzenie mityngów, podczas których szuka się przepustek na HME, a także odpowiedzi na pytanie: czy dobrze pracowałem.
- Spokojnie, sezon się dopiero rozkręca. Zresztą najpierw to ja chcę do tego Paryża w ogóle dojechać - gorzko się uśmiecha wychowanka Osy Zgorzelec. Wspomnienia, gdy chodzi o HME, ma bowiem średnio sympatyczne. Mimo że nie brała w nich jeszcze udziału.
- Rzeczywiście, miała pecha. Dwa lata temu Sylwia była w wysokiej formie, ale zachorowała tydzień przed imprezą w Turynie. Cztery lata temu, gdy wchodziła w europejską czołówkę i miała już kwalifikację na Birmingham, też złapał ją wirus. I trzeba było się wycofać - wyjaśnia trener Marek Adamek.
- Dlatego mówię, że do trzech razy sztuka. Do imprezy zostały niecałe trzy tygodnie, i oby - tfu, tfu - nic złego się już nie wydarzyło. Jej dobra forma nie jest dla nas zaskoczeniem, a potwierdzeniem tego, co się działo m.in. na zgrupowaniu w RPA - dodaje.
Na razie pogoń za dużymi medalami była więc dość pechowa, a gdy już udało się gdzieś wyjechać, brakowało sportowego szczęścia. Jak przed rokiem w Dauha, podczas halowych MŚ, gdzie Ejdys wywalczyła czwarte miejsce na 3000 m. Jest więc już nieco zniecierpliwiona, choć nerwowych ruchów nie wykonuje. W Paryżu najpewniej nie będzie szukać swoich szans na dwóch dystansach (1500 i 3000). To ponad siły.
- To by się udało połączyć, gdyby na jednym z dystansów odwołano eliminacje. Ale to już nie od nas zależy. Na cztery biegi w ciągu trzech dni się nie decydujemy. W sobotę rano trzeba by biec eliminacje trójki, a wieczorem finał na 1500. To za dużo - tłumaczy trener Adamek. Choć przypomina, że dwie takie pieczenie przy jednym ogniu upiekła swego czasu Lidia Chojecka. I to na złoty kolor. Na HME w Birmingham (2007) wywalczyła tytuły i na 1500, i na 3000 m. Została wtedy zresztą uznana za najlepszą zawodniczkę imprezy.
Teraz najważniejsze, by już nam Sylwii nigdzie nie przewiało. A gdy ją ostatnio namierzyliśmy, stała właśnie pod kinem, oczekując na seans. - Spokojnie, kino jest w galerii, nic mi nie będzie - uspokajała. - No i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła potrenować w jakiejś hali we Wrocławiu. Że dotrwam do momentu, aż ona w stolicy Dolnego Śląska powstanie - dodawała niespełna 27-letnia zawodniczka, starszy szeregowy Wojska Polskiego.
Z podopiecznych Marka Adamka do paryskiej hali Bercy wpuszczą także Bartosza Nowickiego (Śląsk), który w Karlsruhe przebiegł 3000 m w czasie 3.38,90, bijąc tym samym o 0,06 rekord Polski Pawła Czapiewskiego. 27-letni Nowicki pochodzi z Gryfic, jest byłym mistrzem Europy juniorów (1500 m, Tampere 2003), a od 2008 roku zawodnikiem WKS-u. A więc klubowym kolegą Mateusza Demczyszaka, który swojego minimum na HME jeszcze nie wybiegał. Może w weekend podczas halowych mistrzostw Polski w Spale. To w zasadzie ostatni moment.
- Na to liczę. Podczas pobytu w RPA żadnych kłopotów i kontuzji nie było. Już raz z Mateuszem tak jednak miałem, że potrzebował więcej czasu, by dojść do siebie po zejściu z gór - wyjaśnia szkoleniowiec. To charakterna postać ten Demczyszak, co pokazał m.in. na ubiegłorocznych ME w Barcelonie (7. miejsce na 1500 m).
Medalowych aspiracji nie będą mieli w Paryżu lisowczycy, nasza sztafeta 4x400 metrów. Jej opiekun odmładza kadry. - Najpierw musimy spełnić wymagania dyrektora sportowego PZLA, mojego byłego zawodnika, Piotra Haczka. Średnia podczas mistrzostw Polski w Spale ma wynieść 47,45, jest więc bardzo wysoka. To pewien paradoks, bo przecież europejska federacja zaprosiła sześć najlepszych sztafet, a więc my już mamy ten występ zaklepany - mówi nam Józef Lisowski. Pytamy więc, jak to jest, że były podopieczny, teraz szycha, nie słucha się starego trenera?
- Nie, nie, nie, spokojnie. Dyrektor też ma nad sobą innych, prezesa. Myślę, że chcą po prostu grupę zmotywować - wyjaśnia szkoleniowiec, który do Francji zabierze młodzież i być może Marcina Marciniszyna. Daniel Dąbrowski i Piotr Klimczak (wszyscy Śląsk) są po kontuzjach. - Wróciliśmy do siły biegowej na dużych obciążeniach i na pierwszym takim treningu Danielowi pękła łękotka. Był operowany i dopiero wraca.
Piotrek z kolei przeciążył ścięgno Achillesa. Na szczęście przydzielili już naszej grupie fizjoterapeutę, liczę zatem, że kontuzji będzie mniej - zaznacza Lisowski. Do Francji nie zabierze też Kacpra Kozłowskiego. Przed rokiem zawodnik odpuścił halę i dobrze mu to później zrobiło. O medale bić się powinni Brytyjczycy, Francuzi, Rosjanie i Belgowie, którzy urośli w siłę.
Dodajmy, że do Paryża chętnie by też poleciał trójskoczek Śląska Adrian Świderski, któremu do minimum (16,70) zabrakło ostatnio 6 cm. Może w Spale się powiedzie.
- Sylwia to kandydatka nawet do złota, a i Bartka stać na medal. Pamiętajmy jednak, że tam się jedzie na turniej, a nie na jeden bieg. To inna specyfika - uczula szef DZLA Piotr Rysiukiewicz, który zdobywał w hali złoto HME i HMŚ (4 x 400 m). A teraz ma nam halę postawić we Wrocławiu.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?