MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Wrajter na przypale

Anna Gabińska, Maciej Czujko
Fot. Janusz Wójtowicz
Fot. Janusz Wójtowicz
Sztuka czy wandalizm? Zabawa w bazgranie czy autentyczny wyraz życia miasta? – Najważniejsze to zmotać farbą taki projekt, żeby inna ekipa pozazdrościła miejscówki – mówią wrocławscy ...

Sztuka czy wandalizm? Zabawa w bazgranie czy autentyczny wyraz życia miasta?
– Najważniejsze to zmotać farbą taki projekt, żeby inna ekipa pozazdrościła miejscówki
– mówią wrocławscy grafficiarze

Prawdziwych grafficiarzy namierzyć ciężko. Uliczni malarze działają cicho, błyskawicznie i efektywnie. Ale gdy już ich znaleźliśmy, od razu stwierdzili: „Nie szkodzi, że psy z bluboksa nas ścigają w biały dzień”. Co mieli na myśli, obiecali wyjaśnić na spotkaniu.

Ludzie, wyluzujcie się
Umówiliśmy się przez telefon: – Czwartek, godzina 18, centrum miasta. Będziemy w kapturach. Jakoś się rozpoznamy – zapewnili.
Na początku są nieufni. Niby nic złego nie robią, robotę mają kolorową, ale grzywnę za nielegalne graffiti można zapłacić taką, że na farby nie starczy przez kilka miesięcy. Stres jest, a „życzliwych inaczej” nie brakuje. Nie, nikt z ich branży nie doniesie, że akurat malują. „To raczej mohery, które nie znają się na nowoczesnej sztuce ulicy i generalnie nic im się nie podoba”.
Co jednak odpowiedzieliby ludziom, którzy nie uważają ich za artystów, lecz „obszczymurów” i wandali? – Ludzie, wyluzujcie się, nie ma co się tak wszystkim denerwować, a szczególnie tym, że mur w jedną noc zyskał na atrakcyjności – śmieją się dwaj wrocławscy grafficiarze.
Obydwaj są studentami. Wojtek ma 23 lata, Paweł – 21. Pierwszy mieszka z rodzicami, drugi sam. Nie chcą powiedzieć, jaka uczelnia ich kształci. W ogóle informacje o sobie podają w jak najmniejszych dawkach. Gazety czytają nie tylko ciekawi życia ludzie, ale też wścibscy policjanci.
Wrajter Wojtek – bo tak się nazywa grafficiarzy w ich środowisku – dobrze zarabia, bo coraz więcej ludzi chce mieć w domu całą ścianę z kopią jakiegoś „widoczku van Gogha”, ale wykonaną sprayem. – A taka technika kosztuje. Nawet kilka tysięcy złotych. Plus farby – wylicza.

Uwaga na bluboksy
Zamawiają po piwie. Więcej nie, bo wypatrzyli sytą miejscówkę, to skoczą jeszcze dzisiaj, żeby rywalizująca ekipa jej nie zajęła. Słuchamy ich, ale nie do końca rozumiemy, o czym mówią. Grafficiarze mają swój język i obyczaje.
– Na przypał? To wyjście na robotę – tłumaczą Wojtek i Paweł z grafficiarskiego na nasze. – Megaprzypał? Na dużą lub wyjątkowo niebezpieczną.
Na przykład na pociągi. Tam trzeba uważać na bluboksy, czyli policjantów w radiowozach. „Fajna miejscówka” to miejsce, do którego trudno się dostać, ale doskonale na nim widać graffiti lub samego taga, czyli podpis wrajtera. „Zmotać projekt” – narysować obrazek. Ich slang to przede wszystkim oswojone anglicyzmy pomieszane z młodzieżową nowomową.

Być jak Alonso
O co im chodzi z tym malowaniem po nocy? Artyzm czy tylko adrenalina?
– Czy Fernando Alonso albo Michael Schumacher byliby prawdziwymi mistrzami świata Formuły 1, gdyby zamontowali kierownicę do komputera i ścigali się w internecie? – odpowiada pytaniem Wojtek. Im chodzi o pokazanie się rywalom z innej ekipy, o to, jak wyjdzie graffiti. I żeby nie dać się złapać. Nie obchodzi ich, co powiedzą o tym ludzie spoza branży. To już komercja. Ważne, żeby być coraz lepszym.
Dlatego po pracowitej nocy zrywają się o świcie i biegną zrobić zdjęcie swojemu dziełu. Mają ich pełno w komputerach. Ale nocami nie wyglądają na artystów (ani na sportowców). Są w strojach maskujących: kaptury na głowach i maski. – Farby śmierdzą, aż nos zatyka, a i warto zadbać o kamuflaż – wyjaśniają wrajterzy. W kieszeniach puszki z farbą, oddzielnie nasadki na dysze rozpryskowe i magnesy wielkości baterii do zegarka. Te najbardziej przydają się, gdy malują na bloku pod czyimś oknem albo na jardzie, czyli tam, gdzie śpią pociągi. – Trzeba być jak najciszej, a jak się wymiesza farbę, potrząsając puszką, dzięki magnesowi kulka nie będzie stukać – zdradza Paweł.

Szkoła czyni mistrza
– Nowe elewacje też mogą czuć się zagrożone – mówi z błyskiem w oku Paweł. Akurat oni są w takiej ekipie, która oszczędza zabytki. Ale każdy inny budynek ich zdaniem zyskuje na urodzie, gdy się go umiejętnie psiknie ciekawą kreską. Podobnie z pociągami. Wyglądają weselej pomalowane w króliki, wieloryby albo fale. W coś ładnego. Przecież nie chodzi o pobazgranie, tylko o sztukę. I o emocje. A tych jest sporo. – Kiedyś z pociągów tak kolega uciekał, że zgubił buta. Czasem tak jest, człowiek wieje jak szalony, aż kapcie spadają – opowiadają wrocławscy wrajterzy. – Albo idziesz sobie na miejscówkę, żeby sprawdzić, jak ci dzieło wyszło, a tam się okazuje, że ktoś je zamalował. To się nazywa krosowanie. Pół biedy, jak ktoś dobry i doświadczony zamaluje dziełko jakiegoś szczyla. Gorzej, jak dwie ekipy wojnę sobie wypowiedzą i szykują sobie takie niespodzianki – dodaje Wojtek.
Nie, nie zdradzi swego taga. Za nic w świecie. Wymyślił go zaraz na początku przygody z graffiti, czyli jeszcze w podstawówce. Zanim wyszedł na ulicę, na każdej lekcji trenował kreskę i podpis. Dwa różnej twardości ołówki, dwa różnokolorowe długopisy i heja.
Najchętniej ćwiczył na matmie. – Nie było lekcji, na której nie udałoby się pchnąć talentu trochę do przodu – śmieje się grafficiarz. Podobnie z Piotrkiem. Mazał wszędzie i po wszystkim, aż do skutku. Coraz ciszej, coraz szybciej, coraz efektowniej.
• Imiona bohaterów tekstu na ich prośbę zostały zmienione.

Graffitowanie
„Graffiti to malowanie fajnych obrazów na wszystkim, co się da” – na taką definicję niejakiego „Pacoła” zgadzają się wrajterzy. Bardziej obiektywna encyklopedia podaje, że to zamalowywanie dużych powierzchni w miejscach publicznych lub będących własnością prywatną (ścian domów, przejść podziemnych, wagonów, mostów). Młodzi ludzie uczestniczący w tym procederze traktują to jako rodzaj malarstwa, właściciele obiektów – jako wandalizm, zmuszający do kosztownych remontów elewacji. Za graffiti można stanąć przed sądem grodzkim. Jeśli szkoda przekroczy 250 złotych, to policja traktuje czyn jako przestępstwo. Sporu, czy graffiti jest zjawiskiem artystycznym czy kryminalnym, nikt nie rozstrzygnął.

Na legalu i w Paryżu
Czasem miasto wyznacza grafficiarzom legalne miejsce, na przykład we Wrocławiu pod estakadą na placu Społecznym, ale nie jest to dla nich tak ekscytujące, jak malowanie pod osłoną nocy. Zwykle podpisują się pod swymi dziełami tagami (układem stylizowanych liter). Same tagi na budynkach zaznaczają terytorium działalności grafficiarza. Powstanie graffiti łączy się z działającym w latach 50. francuskim ugrupowaniem awangardowym Lettrist International. Potem często było wyrazem politycznego buntu. Wykorzystywali je studenci paryscy, którzy w maju 1968 roku wypisywali na murach „Nigdy nie pracuj” i „Władza w ręce wyobraźni”.

od 7 lat
Wideo

Prezydent Andrzej Duda zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto