Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

WOJNA rozpoczęta

Michał Lizak
fot. Paweł Relikowski
fot. Paweł Relikowski
Brudny, twardy i momentami brzydki mecz – tak było w Zgorzelcu w półfinałowym starciu numer dwa. Tym razem wrocławianie nie pozwolili rozwinąć skrzydeł gospodarzom i po wygranej 57:55 wyrównali stan rywalizacji ...

Brudny, twardy i momentami brzydki mecz – tak było w Zgorzelcu w półfinałowym starciu numer dwa. Tym razem wrocławianie nie pozwolili rozwinąć skrzydeł gospodarzom i po wygranej 57:55 wyrównali stan rywalizacji BOT Turowa z ASCO Śląskiem na 1-1. Ale w walce o awans do finału zdarzyć się może jeszcze wszystko

Przed rozpoczęciem meczu widać było olbrzymie napięcie w obu drużynach, choć było ono zupełnie inaczej okazywane. BOT Turów bardzo spokojny, wręcz wyciszony, bez żadnych uśmiechów i – mimo wysokiej wygranej w pierwszym pojedynku – ani odrobiny luzu. Wrocławianie wręcz eksplodowali energią i nawet wybiegając na rozgrzewkę nie mogli ustać w miejscu. Niczym bokser spragniony ostrej walki na śmierć i życie. – Jeśli dziś znowu przegramy różnicą 20 punktów to powiem, że nie wiem o co chodzi – mówił przed spotkaniem II trener ASCO Śląska, Andrzej Adamek. On też najspokojniejszy nie był...
Już w pierwszej połowie jedno było pewne – to będzie zupełnie inne spotkanie, niż inauguracyjny mecz w sobotę. Andrej Urlep po raz pierwszy w tym sezonie zdecydował się na wystawienie pierwszej piątki z duetem amerykańskich rozgrywających – Oliverem i Hughesem (ten drugi zastąpił Fona). Saso Filipovski nie eksperymentował – postawił na tradycyjny skład.
Początek wyraźnie dla gości, którzy – co po sobotniej niemocy ofensywnej mogło być wielkim zaskoczeniem – imponowali skutecznością, zwłaszcza w rzutach z dystansu. Zaczął Hughesa, potem Oliver i dwukrotnie Stefański. To oczywiście szybko odbiło się na wyniku (14:4 dla ASCO Śląska). Potem mecz się wyrównał, ale kat wrocławian z soboty – Kelati – nie miał łatwego życia. Był odcinany od piłki a próba rzutu za trzy punkty została zablokowana. Turów pod atakowanym koszem mógł liczyć tylko na Witkę (11 punktów w I kwarcie).
Pierwsza odsłona dla gości – 20:14. Początek drugiej to ponownie wielkie emocje i przewaga defensywy nad atakiem. Śląsk odskoczył już na 11 oczek, ale to nie dobiło gospodarzy. Spokojnie – punkt po punkcie – odrabiali straty. Na 11 punktów Turowa Śląsk odpowiedział zaledwie jednym celnym rzutem wolnym. W końcówce na parkiecie pojawił się ponownie Stefański i jego trójka (3 na 3 w pierwszej połowie – w sumie 11 punktów), Równo z końcową syreną Rodriguez rzucał za trzy punkty, ale piłka w niewiarygodny sposób wyturlała się z kosza i pięcioma punktami prowadzili goście.
Druga połowa to prawdziwa wojna nerwów. Dużo krótkich akcji przerywanych faulami, stratami, bardzo rzadko punktami. Kilka razy wrocławianie odskakiwali na nieznaczny dystans, by szybko tracić przewagę. Po trójce Witki BOT Turów objął nawet dwupunktowe prowadzenie.
Trener Saso Filipovski zaryzykował, bo w ostatniej odsłonie postawił na Koszarka. Rodriguez długo siedział na ławce rezerwowych, ale polski rozgrywający nie miał wczoraj swojego dnia. W ASCO Śląsku kłopoty z łydką miał Oliver – on też co chwile wędrował na ławkę po pomoc masażysty (łapały go skurcze). W 35 minucie wrocławianie prowadzili 57:52 i każda kolejna akcja – dla obu drużyn – mogła być akcją meczową. Ale zamiast kolejnych punktów mieliśmy tylko serię przestrzelonych rzutów i błędów. Przerwał ją dopiero Petrović (trójka). W ostatnich akcjach w Śląsku pudłował Hughes, a na 3 sekundy przed końcem trójkę spudłował Witka. Piłka wydawała się już być w koszu, ale przy jęku zawodu kibiców wypadła na zewnątrz. Faulowany pod koszem Tomczyk co prawda spudłował oba osobiste, ale także rzut rozpaczy Petrovicia przez całe boisko nie był celny. Wrocławianie wypadli na parkiet w geście triumfu.
- Wygraliśmy dzięki zdecydowanie większej agresji i poświęceniu w obronie. To zwycięstwo wywalczyliśmy wręcz, w dosłownym tego słowa znaczeniu – mówił po spotkaniu Marcin Stefański, którego postawa miała wielki wpływ na końcowy wynik (13 punktów, 3/3 za 3 i 2/2 za 2). – Nie czuję się bohaterem – cały zespół zasłużył na olbrzymie słowa uznania – podkreślał Stefański. – Taki był plan – wygrać drugi mecz – krzyczał z radości właściciel ASCO Śląska, Waldemar Siemiński. Ale trudno uwierzyć, że pierwszy mecz naprawdęzostał specjalnie odpuszczony.
W półfinale jest remis 1:1, ale w kontekście całej rywalizacji niczego to nie zmienia. Wszyscy wiedzieli wcześniej, że walka nie skończy się na czterech meczach. Teraz potencjalnie przewagę własnej hali ma ASCO Śląsk, ale w pojedynku tak różnych zespołów triumfy na wyjazdach mogą się zdarzyć jeszcze nie raz.

Komentuje Jarosław Posioł
To była koszykówka jak zapasy w kisielu. Śląskowi udało się doprowadzić do walki wręcz i w tej grze na wyniszczenie Turów miał dużo mniejsze szanse. Po pierwsze ma słabszych fizycznie graczy, a po drugie – krótszą ławkę. Mimo wszystko heroicznym wysiłkiem gracze Turowa cały czas mieli tylko nieznaczną stratę do rywala, a w kluczowym momencie – nawet meczbola. Niestety, Robert Witka, najskuteczniejszy tego dnia gracz gospodarzy, przestrzelił trójkę na sekundy przed końcem. Co będzie dalej? Tu nie ma reguł i w kolejnych meczach możliwe jest dosłownie wszystko.

BOT Turów Zgorzelec 55
ASCO Śląsk Wrocław 57
14:20, 15:14, 19:16, 7:7
Turów: Witka 22 (2), Kelati 11, Roszyk 10 (1), Petrović 7 (1), Koszarek 2, Drobnjak 2, Rodriguez 1, Ljubotina 0.
Śląsk: Stefański 17 (3), Tomczyk 14 (3), Oliver 9 (1), Hamilton 6, Hyży 4, Chanas 4, Hughes 3 (1), Fon 0, Stević 0.
Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw) 1-1.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto