Związkowcy z urzędów skarbowych zapowiedzieli,
że wystąpią do premiera o odwołanie Zyty Gilowskiej. Na dziś też przewidziano akcję protestacyjną polegającą na oflagowaniu placówek. Powód? Wicepremier nie zgodziła się na podwyżki płac
Konflikt narastał od kwietnia tego roku. Wtedy to Gilowska powiedziała, że w całej administracji państwowej należałoby zmniejszyć wynagrodzenia o 10 procent. Reakcja pracowników skarbówki była łatwa do przewidzenia. Narastało niezadowolenie, a we wrześniu pracownicy fiskusa zaczęli domagać się podwyżek płac. Atmosferę dodatkowo podgrzewał pomysł, aby zredukować zatrudnienie w urzędach skarbowych.
Zazdroszczą innym
Wszystko to działo się w momencie, gdy pojawił się problem niskich wynagrodzeń pracowników służby zdrowia i nauczycieli. Pracownicy fiskusa czuli się pokrzywdzeni, że inne grupy zawodowe wywalczyły sobie podwyżki, a oni nie. W budżecie na 2007 rok nie przewidziano na to pieniędzy. Po raz pierwszy nie będą mieli waloryzowanych płac do poziomu inflacji.
Czarę goryczy przepełniła wypowiedź wicepremier dla mediów. Zyta Gilowska powiedziała, że uzgodniono ze związkami, iż płace w skarbówce nie będą obniżane. Potraktowano to jak odwracanie kota ogonem – oni walczą o podwyżki, natomiast mają się cieszyć z tego, że im płace nie spadną. Związkowcy zarzucili wicepremier cynizm i to, że nie dba o podległych sobie pracowników.
Ograniczyć zatrudnienie
Z mieszanymi odczuciami do postulatów pracowników skarbówki odnoszą się ci, którzy mają z nimi stale do czynienia, a więc przedsiębiorcy i doradcy podatkowi.
– Gdyby w urzędach skarbowych wprowadzono wreszcie kompleksowe, elektroniczne rozliczanie podatnika, wówczas okazałoby się, że pracuje tam zdecydowanie za dużo ludzi – uważa Zbigniew Sebastian, prezes Dolnośląskiej Izby Gospodarczej we Wrocławiu. – A przecież informatyzacja powinna tam już być wprowadzona. Takie były przynajmniej plany. Pełna informatyzacja pozwoliłaby na ograniczenie zatrudnienia i dopiero wtedy zaoszczędzone pieniądze można by przeznaczyć na podwyżki.
Nasz rozmówca uważa też, że wprowadzenie waloryzacji wynagrodzeń do poziomu inflacji oznaczałoby, że nie żyjemy w solidarnym państwie.
– Wzrost płac musi z czegoś wynikać, z generowania większych dochodów, rozwoju przedsiębiorczości, a nie może się brać znikąd – uważa Zbigniew Sebastian.
Młodzi często pracują latem. Głównie bez umowy
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?