Polski patriotyzm w oczach obcokrajowców
Polaków i Kubańczyków łączy bardzo wiele - uśmiecha się Jose Torres Święto Niepodległości, 11 listopada, to bardzo ważna data, szczególnie dla mnie, Kubańczyka, dla którego Polska jest drugą ojczyzną. - Zapewnia Jose Torres, słynny muzyk. - Przecież w moim kraju "niepodległość" i "wolność" władze rozumieją zupełnie inaczej. Jose śmieje się, że tekst polskiego hymnu zna od początku do końca, lepiej niż niejeden Polak. O swoim polskim i lokalnym, wrocławskim patriotyzmie opowie nawet wraz z Hiszpanem Conrado Moreno jutro na konferencji zorganizowanej przy okazji Święta Niepodległości. W części zatytułowanej... "Polska, moje miejsce na ziemi". Jose Torres trafił do Polski 35 lat temu, w 1978 roku. Po średniej szkole muzycznej w Hawanie mógł studiować za granicą, ale wyboru nie miał zbyt szerokiego: Polska albo Bułgaria. O obu krajach wiedział tyle samo, czyli nic, ale w Poznaniu studiował jego kolega, więc wybrał studia w PRL-u. Trafił do wrocławskiej Akademii Muzycznej. Ale wcześniej zakosztował w naszym kraju nawet pracy na taśmie - na praktykach robotniczych. W fabryce butów w Solcu Kujawskim dali mu do ręki haczyk i jak "jechały" buty zimowe, miał trafiać do dziurki w zamku błyskawicznym i go zaciągać. Nie trafiał, kozaki zostawały otwarte, więc przenieśli go do działu pakowania. Trochę Polaków pochodziło więc w butach, które pakował kubański artysta. Ale znacznie więcej słuchało, jak gra. Niewielu jest pewnie naszych rodaków, którzy znają tyle polskich przebojów, co Jose Torres. Przez 35 lat koncertował i akompaniował największym polskim artystom, od Michała Bajora poczynając, na jazzmanach czy wykonawcach popowych kończąc. - Nie występowałem jeszcze chyba tylko z zespołami Śląsk i Mazowsze. Ale gdyby mnie zaprosili, postarałbym się się dopasować - mówi muzyk, który do końca życia nie zapomni udziału w "Krzesanym" Kilara, w którym gra 11 perkusistów. Nic dziwnego, że Jose jest zwolennikiem radosnego, roztańczonego świętowania.