MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Patrzeć poza horyzont - Rozmowa z Marianem Marzyńskim, filmowcem dokumentalistą, pisarzem

Małgorzata Matuszewska
fot. marcin osman
fot. marcin osman
• Uciekł Pan przed holocaustem, ale po 1968 r. wyemigrował do Ameryki. W twórczości często Pan do tego wraca. Nie woli Pan opowiadać o prostszych sprawach? – Wszyscy jesteśmy ekspertami od własnego życia.

• Uciekł Pan przed holocaustem, ale po 1968 r. wyemigrował do Ameryki.
W twórczości często Pan do tego wraca. Nie woli Pan opowiadać o prostszych sprawach?
– Wszyscy jesteśmy ekspertami od własnego życia. Trzeba mieć więcej niż 20-30 lat, żeby o nim opowiadać. W Polsce moja przeszłość była tabu. Wojna była straszną tragedią, rodziny, które ją przeżyły, pragnęły spokoju.

• A Pan nie?
– W 1945 r. miałem osiem lat. Przeżyłem w katolickim sierocińcu, wcześniej byłem w getcie. Po wojnie odnalazła mnie matka. Nie wiem, czy ośmioletnie dziecko chce spokoju, raczej tęskni do zabawy.
Mojej rodzinie udało się oszukać Niemców, ukrywaliśmy się. Matka przedstawiała mi rzeczywistość jak zabawę: codziennie gdzie indziej śpimy, nie mieszkamy w jednym domu. Kiedy znalazłem się w sierocińcu, byłem już świadomy gry. Dla moich rodziców koniec wojny oznaczał, że życie będzie się dalej toczyć. Dla mnie powstawanie Polski z gruzów to także była zabawa. Ojciec był dyrektorem odbudowy jednej z warszawskich dzielnic. Miałem 13 lat, kiedy całą noc sprzątaliśmy plac przed wizytą Bieruta. To była przygoda.

• Nakręcił Pan filmy o Chopinie i Gombrowiczu. Czy to ze względu na wspólne doświadczenie emigracji?
– Interesuje mnie, w jaki sposób ludzie wychowani w jednej kulturze tworzą coś uniwersalnego. Kultura jest przenośna, polskość istnieje nie tylko w Polsce. Obaj ci geniusze wywieźli ją na szerokie wody i połączyli z uniwersalizmem.

• Dziś emigracja za chlebem jest powszechna. Myśli Pan, że to rozwiązanie problemów Polaków?
– Człowiek powinien siedzieć tam, gdzie się urodził. Emigracja to konieczność. Trzeba się na nowo narodzić, asborbować nową kulturę, nie tracąc własnej. Nie wierzę, że ktoś, kto wyjechał na wiele lat, tak naprawdę może wrócić.

• W latach 60. był Pan autorem „Turnieju miast”, nazywanego pierwszym polskim reality show. Jaka jest dzisiaj polska telewizja?
– Programy robi się, jak buty czy samochody, na licencji. Nazywam Polskę „krajem tłumaczonym z angielskiego”. Telewizja jest sprawna, ale operuje ograniczonym wyznacznikiem ambicji intelektualnych. Zbyt często mówią do mnie nie ludzie, ale ubrania, fryzury, krawaty. W Ameryce już to przeżyliśmy. Dziś dziennikarka CBS News ma brzydkie zęby, rzadkie włosy i za małe oczy. Ale zarabia 5 mln dolarów, bo myśli przed kamerą. W Polsce reality tv to wciąż zainteresowanie człowiekiem od pasa w dół. Sensacją nie jest niedyskrecja intelektualna, ale seksualna.
Piszę książkę opartą na „Turnieju miast” pt. „Zabawa w życie”. Znajdzie się w niej kilka portretów miast, także Sycowa i Oleśnicy. Znalazłem w nich bezpartyjnych burmistrzów, którzy wiedzą, że jeśli miasto będzie w politycznych rękach, zmarnieje. Opowiadam o zmianach, ale mottem jest „zmieniło się wszystko i nic”. Wszystko, czyli dekoracje, kostiumy, lepsze życie, ludzie się nie boją. Nic: problemem jest przepaść między małością a wielkością. Na prowincji ludzie łatwo dają się zahukać i rzadko kto potrafi zobaczyć coś poza horyzontem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Robert EL Gendy Q&A

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto