MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Muzeum Ziem Zachodnich - ta nazwa rodzi kontrowersje.

Hanna Wieczorek
Czy budzi je nawet pomysł zdokumentowania historii ostatnich 60 lat Dolnego Śląska? - zastanawia się Hanna Wieczorek Dlaczego babcia mojej koleżanki na piecyk mówi dochówka? Dlaczego we Wrocławiu stoi lwowski ...

Czy budzi je nawet pomysł zdokumentowania historii ostatnich 60 lat Dolnego Śląska? - zastanawia się Hanna Wieczorek

Dlaczego babcia mojej koleżanki na piecyk mówi dochówka? Dlaczego we Wrocławiu stoi lwowski pomnik Aleksandra hrabiego Fredry? Dlaczego na wigilijnym stole u jednych jest barszcz z uszkami, a u innych zupa grzybowa? Dlaczego chwalimy się Maxem Bergiem, Halą Stulecia, policjantem Eberhardem Mockiem oraz Kargulem i Pawlakiem?
Profesor Jan Waszkiewicz, pierwszy marszałek województwa dolnośląskiego o doświadczeniach Dolnego Śląska: "Dotknął nas najbardziej masowy, o największym natężeniu problem wysiedleń. Ta bandycka metoda socjotechniki tutaj została zastosowana z natężeniem niezwykłym. Nie tylko zostali stąd wysiedleni poprzedni mieszkańcy - to zdarzyło się i w innych regionach Europy również. Ale tutaj - na Dolnym Śląsku - na miejsce wypędzonych przyszli wypędzeni z innych terenów. A więc problem wysiedlania został przećwiczony ze wszystkich stron. I to w skali zupełnie niebywałej. Nie ma innego miasta wielkości Wrocławia, które by przeżyło tego typu wydarzenie - stuprocentowej wymiany ludności".
Ludności, która napływała na ziemie zachodnie z różnych stron Polski: z Kresów Wschodnich i Mazowsza, z Wielko- i Małopolski, z Rzeszowszczyzny i z Kieleckiego. Minęło wiele lat, zanim przybyszom udało się zbudować nową tożsamość.
Aleksandra Natalli-Świat, posłanka Prawa i Sprawiedliwości, wrocławianka z urodzenia, przez wiele lat była przeświadczona, że jak się dorasta, to się wyjeżdża.
- To przekonanie wypływało z doświadczeń życiowych mojej rodziny - mówi posłanka. - Z tego, co przeżyła i czego doświadczyła, zanim się tutaj osiedliła.
Dr Adolf Juzwenko, dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, podkreśla, że z pamięci Wrocławia nie można wymazać tego, co się stało po II wojnie światowej.
- Nie można nie docenić ogromnego wysiłku Polaków - mówi. - Musimy pamiętać o ludziach, którzy znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji, bo zostali skazani na przesiedlenie do obcego sobie miasta w nowych granicach jałtańskich. Spotkały się tu różne kultury, różne tradycje. To było zjawisko nieomalże bez precedensu w świecie- mówi Adolf Juzwenko. - Włożono ogromny trud, by nie zagubić europejskiego charakteru miasta, jego skomplikowanej historii. Tym, którzy przyszli na Dolny Śląsk po 1945 roku, udało się zbudować swoją tożsamość i wpisać Wrocław na emocjonalną mapę Polski.
Dyrektor wspaniałej - niegdyś lwowskiej, dziś wrocławskiej placówki - uważa, że mamy ogromny dług wdzięczności wobec tych ludzi. Wobec mieszkańców takich miast jak Lwów, którzy potrafili odnaleźć się we Wrocławiu i zachować swoją spuściznę, także tę naukową i kulturalną.
Po raz pierwszy o Wrocławiu, jako miejscu dokumentującym losy ludzi, którzy musieli opuścić swoje rodzinne strony i tych, którzy przyszli na ich miejsce, wspomniano w 2002 roku. Markus Meckel, deputowany do Bundestagu, przewodniczący polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej zaproponował, by Centrum Wypędzonych zbudować nie w Berlinie, jak proponowała to Erika Steinbach, tylko w stolicy Dolnego Śląska. Meckel motywował to tak: "Uważam że Wrocław, który w ostatnich latach jako miasto polskie w zadziwiającym stopniu otworzył się na swą niemiecką przeszłość, byłby idealnym miejscem dla takiego centrum. Mieszka tu wielu byłych mieszkańców Lwowa i jego okolic, którzy dziś wychodzą naprzeciw dawnym mieszkańcom Wrocławia. Przeniesienie Uniwersytetu Lwowskiego do Wrocławia tchnęło w Uniwersytet Wrocławski po 1945 r. nowe życie. Dziś uniwersytet ten posiada poniekąd podwójną przeszłość - lwowską i tę związaną z wcześniejszym niemieckim Uniwersytetem Wrocławskim".
Pomysł spodobał się w Polsce. Przyklasnął mu profesor Władysław Bartoszewski i prezydent Kwaśniewski. Znacznie mniejszy entuzjazm przejawiali niemieccy politycy, a przede wszystkim szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach. W końcu jasne stało się, że międzynarodowego Centrum przeciwko Wypędzeniom we Wrocławiu nie będzie.
Ale zaraz potem padł inny pomysł - budowy Muzeum Ziem Zachodnich. Miejsca, w którym można byłoby opowiedzieć skomplikowaną historię ostatnich sześćdziesięciu lat. Pomysłodawcy tej instytucji (m.in. b. marszałek Paweł Wróblewski i b. minister kultury Kazimierz M. Ujazdowski) od początku podkreślali, że nie chcą, aby idea utworzenia placówki kogokolwiek dzieliła. - To ma być muzeum multimedialne poświęcone dziejom tych ziem, losom ludzi w ostatnich dniach wojny i w pierwszych latach po wojnie. To może być też muzeum przypominające tragedię Niemców - zapewniano.
Początkowo muzeum miało się mieścić w budynkach Browaru Piastowskiego. Ostatecznie miasto we wrześniu tego roku przekazało na jego siedzibę starą piekarnię garnizonową przy ulicy Księcia Witolda. Wrocławscy radni dodatkowo obiecali co roku dodać do budżetu placówki 500 tysięcy złotych. 17,5 miliona euro na remont i adaptację budynku ma pochodzić z pieniędzy unijnych, resztę miał wyłożyć resort kultury. Muzeum ma powstać pod patronatem Ośrodka Pamięć i Przyszłość, którym kieruje Marek Mutor. Choć dopiero trwają przygotowania do remontu siedziby przyszłej instytucji pracownicy ośrodka nie próżnują - w tym roku przygotowali wystawę "Pociąg do przeszłości" (w prawdziwym pociągu, z parowozem i bydlęcymi wagonami, którymi przyjeżdażali tu osadnicy z kresów).
Mutor jest przekonany, że Muzeum Ziem Zachodnich jest potrzebne i może odnieść sukces. W Berlinie działa ponad 40 muzeów i nikt nie narzeka, że jest ich za dużo. A wrocławskie ma opisywać przeszłość w nowoczesny sposób. Na przykład przez projekcje trójwymiarowych filmów. Ale przed ośrodkiem jest jeszcze mnóstwo pracy. Trzeba przygotować dokładną koncepcję muzeum, która w przyszłym roku powinna stać się przedmiotem debaty publicznej. Podstawą sukcesu jest umiejętność dotarcia do szerokiej publiczności. Podobne zdanie ma Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego. A jak to zrobić?
- Na pewno nie może powstać salon wystawienniczy. Musi to być centrum edukacyjne, naukowe i kulturalne. A aktywność jego twórców jest sygnałem zwrotnym dla odbiorców - mówi Ołdakowski.
Wzorców nie brakuje, najsłynnieszym jest waszyngtońskie Muzeum Holocaustu. - Otwierając Muzeum Powstania, założyliśmy, że nie będzie miało sensu, jeśli rocznie nie zwiedzi go 100 tysięcy ludzi - dodaje Ołdakowski. - Odwiedza nas 500 tysięcy osób.
W tej beczce miodu nie zabrakło łyżki dziegciu. Nowy minister kultury, Bogdan Zdrojewski, skrytykował koncepcję i nazwę placówki. Z tym drugim zgadzają się wszyscy: nazwa Muzeum Ziem Zachodnich nie jest najszczęśliwsza.
Ale samej idei broni wielu ludzi. Choćby rada programowa ośrodka, w której są Adolf Juzwenko i prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Bo jak inaczej uda się opowiedzieć historię ostatnich 60 lat Dolnego Śląska i pokazać, czego dokonaliśmy.

od 7 lat
Wideo

Jak politycy typują wyniki polskiej reprezentacji?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto