MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

MISTRZA TRZEBA SŁUCHAĆ

Ireneusz Maciaś
Rozmowa z Dariuszem Szpakowskim, znanym komentatorem telewizyjnym, który poprowadzi nasz bal z okazji plebiscytu na najlepszego sportowca i trenera * Jak koszykarz został dziennikarzem? - Życie stawia nas ...

Rozmowa z Dariuszem Szpakowskim, znanym komentatorem telewizyjnym, który poprowadzi nasz bal z okazji plebiscytu na najlepszego sportowca i trenera

* Jak koszykarz został dziennikarzem?
- Życie stawia nas przed różnymi wyborami. Grając w reprezentacji młodzieżowej oraz w ekipie Legii, mając 190 cm wzrostu, ustawiany byłem na pozycjach: środkowego albo skrzydłowego. Teraz, przy takich warunkach fizycznych, zostaje się rozgrywającym. Ale wtedy były to trochę inne czasy. Zdawałem sobie jednak sprawę, że wielkiej kariery w koszykówce raczej nie zrobię. Wydawało mi się, że mam zacięcie dziennikarskie, niezły głos. Postanowiłem spróbować.

* Droga do zawodu dziennikarza nie była jednak prosta.
- Oj, tak. Jestem absolwentem warszawskiej AWF, ale przez trzy lata studiowałem w Gdańsku. To właśnie tam po raz pierwszy przyszło mi się zmierzyć z mikrofonem. Zostałem szefem radiowęzła uczelnianego. A obowiązki przejąłem od Stasia Brzóski, obecnego kierownika działu sportowego Polskiego Agencji Prasowej. Oczywiście napisałem pracę magisterską na temat koszykówki, zrobiłem też specjalizację z tej dyscypliny. Ale do dziennikarstwa ciągnęło mnie bardziej. Pierwsze szlify radiowe zdobyłem w Rozgłośni Harcerskiej.

* Jak udało się trafić do Polskiego Radia?
- W 1976 roku Bogdan Tuszyński organizował nowy, odmłodzony dział sportowy. Z ego naboru, oprócz mnie, dostali się m.in. Włodek Szaranowicz, Heniek Urbaś, Krzysiek Miklas, Marek Rudziński. Na początku zajmowałem się koszykówką. Nie były o wielkie relacje, bo i kosz nie był tak popularny.

* Tuszyński, nazywany z racji Wyścigu Pokoju „Doktorem Helikopterem” był podobno bardzo wymagającym szefem?
- To prawda. Ale przede wszystkim znakomitym fachowcem i znawcom sportu. Był surowym krytykiem, ale równocześnie absolutnym nauczycielem, roztaczającym nad nami swoje ojcowskie ramię. Takich szefów już teraz nie ma.

* Przygoda z radiem trwała do 1982 roku. Skąd pomysł na przejście do telewizji?
- W radiu miałem za sobą finały mistrzostw świata w piłce nożnej w Argentynie (1978) i w Hiszpanii (1982). Podczas tej drugiej imprezy mieszkałem razem w pokoju z Jankiem Ciszewskim. Rozmawialiśmy dosyć często i długo. Janek odkrył się przede mną, traktując mnie niczym własnego syna. Może zdawał sobie sprawę, że jego życie przemija. To on namówił mnie, abym wykonał w swoim życiu najdłuższy skok i radio zamienił na telewizję. Posłuchałem go. W listopadzie wspomnianego roku Janek odszedł od nas na zawsze. Bardzo przeżyłem jego śmierć.

* To kolejna legenda mikrofonu...
Właśnie. Był mistrzem nastroju. Potrafił z nudnego meczu zrobić wielkie widowisko. Nie pamiętało się niektórych spotkań piłkarskich, a pamiętało się Ciszewskiego. Krążyły o nim róże anegdoty. Jedną szczególnie pamiętam. Jakich było dwóch najsłynniejszych Janów z Sosnowca? Kiepura i Ciszewski. Pierwszy bawił nas swoim głosem na scenach operowych, drugi czarował z ekranu telewizora.

* Ciszewski znany był z wielu słownych lapsusów. Tego typu wypowiedzi Dariusza Szpakowskiego też krążą po Internecie. Śmieje się Pan z nich?
- Wychwytywanie takich zdań stało się wielką zabawą internautów. Czytam o sobie różne rzeczy. Przypisuje mi się sekwencje, których nigdy nie użyłem. Na przykład o Smolarku krążącym jak jądro wokół Bońka. Ale z drugiej strony, nic tak nie przyciąga widza do danego komentatora, jak właśnie takie „złote myśli”. My komentujemy na żywo. Nie mamy cenzora, nie mamy korekty. Jeżeli popełniło się błąd, trzeba się umieć do niego przyznać. Powiedzieć: „Przepraszam, pomyliłem się”. To naprawdę nic nie kosztuje.

* Czy komentator, który ma już 30-letnie doświadczenie może jeszcze czegoś się nauczyć?
- Absolutnie tak. Do dzisiaj, razem z Włodkiem Szaranowiczem, kontaktujemy się z naszym mistrzem Bogdanem Tyszyńskim. Pytamy, radzimy się. Mistrza trzeba słuchać. Bo jeżeli spoczęlibyśmy na laurach, szybko znaleźlibyśmy się na płyciźnie. Mnie uczono, że w radiu się sprawozdaje, w telewizji komentuje. Ale pewnie rzeczy są wspólne. Praca głosem, stwarzanie nastroju. Przed kamerą nie wolno jednak tylko opowiadać o tym co dzieje się na boisku, bo to wszyscy widzą. Trzeba czymś przyciągnąć widza, tak doprawić potrawę jaką jest, by smakowała wszystkim. Bo musimy pamiętać, że po drugiej stronie znajduje się człowiek z pilotem i w każdej chwili może nas wyciszyć albo wybrać inny kanał.

* Mecz życia. Był taki?
- Wiele osób mnie o to pyta. Myślę, ze te najlepsze jeszcze przede mną. Wierzę, że reprezentacja odniesie wreszcie jakiś sukces. Bo piłka nożna, co pokazały ostatnie mistrzostwa Europy, jest nieobliczalna. Zdaję sobie sprawę, że takich graczy, jak: Lubański, Gadocha, Lato czy Szarmach teraz nie mamy. A Janas nie jest Rehhagelem. Ale optymizm nikomu nie zaszkodził.

* Czego należałoby życzyć polskiej piłce w 2005 roku?
- Awansu do finału mistrzostw świata.

DARIUSZ SZPAKOWSKI
Ur. 15 maja 1951 roku w Warszawie
Kariera dziennikarska: komentował (dla Polskiego Radia i TVP) 7 finałów mistrzostw świata i tyleż samo mistrzostw Europy oraz 13 zimowych i letnich igrzysk olimpijskich
Rodzina: żonaty z aktorką Grażyną Strachotą (m.in. Złotopolscy), dwoje dzieci: Julia (11 lat) i Gabriela (5 lat)

To właśnie Dariusz Szpakowski ogłosi, kto został najlepszym sportowcem Dolnego Śląska w 2004 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Milik już po operacji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto