Mecz długo wyglądał na spotkanie z cyklu „kto strzeli pierwszy – ten wygrywa”, przy czym zaskakująco goście nie wyglądali na ekipę rozbitą psychicznie i podzieloną jakimś wewnętrznym konfliktem. Mało tego – bardzo często sprawiali wrażenie jedenastki mądrzejszej, która nie tylko dobrze radzi sobie w obronie, ale potrafi też bardzo przytomnie rozegrać piłkę w ataku.
Co prawda to Lech zaraz na początku pierwszy stworzył groźną sytuację, ale bardziej wynikała ona z błędu Mariana Kelemena, niż z jakiejś przemyślanej akcji. Kebba Ceesay popędził przez pół boiska, a następnie uderzył wprost w słowackiego bramkarza, który zamiast złapać, wypuścił piłkę przed siebie. Na szczęście szybko do niej dopadł.
Gambijczyk był niebezpieczny z przodu, ale niepewnie grał w obronie. Podobnie jak Krzysztof Kotorowski, który zastąpił między słupkami kontuzjowanego Jasmina Buricia. To stwarzało kolejne okazje dla Śląska. W 13 min. dobrze wpadł w pole karne Waldemar Sobota, zmylił obrońcę, ale uderzył prosto w golkipera. To był sygnał ostrzegawczy dla gospodarzy. Skarceni zostali w 21 minucie po – a jakże! - stałym fragmencie gry. Rzut wolny wykonywał Sebastian Mila. Wszyscy spodziewali się dośrodkowania, ale kapitan WKS-u podał na skrzydło do Soboty, ten wrzucił piłkę w pole karne, a w siatce umieścił ją strzałem głową Cristian Diaz.
Po tej bramce tempo trochę siadło. Śląsk nie atakował zaciekle, a Lech był strasznie nieporadny i gdyby tylko wrocławianie potrafili to wykorzystać, jeszcze przed przerwą strzeliliby z pewnością drugą bramkę.
Na początku drugiej połowy kibice Lecha odpalili race, czym boisko zadymili tak, że nie było widać bramki Kotorowskiego. Pół żartem – pół serio można powiedzieć, że Śląsk to wykorzystał i w dwie minuty strzelił dwa gole! Bramek nie widział trener Levy, który zasłabł w przerwie i nie wyszedł na drugą część. Piłkarzami charyzmatycznie dyrygował Paweł Barylski. Niecałe 10 min. przed końcem sędzia musiał przerwać mecz, bo kibole Lecha znów zadymili murawę. Chwilę potem na ławkę trenerską wrócił Levy. Mimo prowadzenia 3:0 na boisku horroru też już nie było.
Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?