Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Znana kompozytorka i wokalistka nagrała najnowszą płytę w... Kotlinie Kłodzkiej (ROZMOWA)

r
Marta Kacprzak
Z Hanią Rani, pianistką, kompozytorką, która właśnie wydała swoją drugą płytę „Home”, rozmawia Robert Migdał

Pierwsze skojarzenie, gdy słyszy Pani słowo „dom”…

- Bezpieczne miejsce, schronienie, a w nim najbliżsi mi ludzie, którzy wiem, że nie zrobią mi krzywdy. Dom to  też dla mnie jest miejsce, które kojarzy mi się z dzieciństwem. Dom to wspomnienia.

Pani dom rodzinny był wypełniony dźwiękami?

- Zawsze był, i nadal jest, wypełniony muzyką. Rodzice nie są zawodowymi muzykami – grają jedynie dla przyjemności, a od kilku lat to ja im dostarczam sporo rozrywki muzycznej. Mój dom rodzinny był wypełniony radością z odbioru muzyki i z wykonywania  muzyki. Muzyka była i jest częścią życia naszej rodziny. Interesowaliśmy się nią od zawsze. To mnie mocno ukształtowało i też gdzieś pewnie zostało zapisane we mnie samej: że muzyka ma sprawiać radość, że nie musi być związana z profesjonalnym, zawodowym wykonywaniem. To jest najważniejsza muzyczna lekcja, jaką wyciągnęłam z rodzinnego domu, która ze mną została i która nadal popycha mnie, aby dalej tworzyć i dalej się tą muzyką zachwycać.

Ma przynosić radość, być rozrywką...

- W domu moich dziadków, rodziców – muzyka była po prostu sposobem na spędzanie wolnego czasu. W dobie, kiedy nie było tylu atrakcji - komputerów, wyświetlaczy, smartfonów, internetu, centrów handlowych – ludzie wspólnie słuchali i muzykowali. To się nadal objawia, taki sposób spędzania czasu, w wielu społecznościach, w niektórych krajach.

Gdzie?

- Na przykład na Islandii. Ich cała kultura muzyczna jest pokłosiem muzykowania w domu i tego, że tam bardzo późno – chyba dopiero w latach 70. czy 80. - wkroczyła chociażby telewizja.  Ich konfrontacja z nowymi technologiami przyszła bardzo późno – do tego momentu mieli muzykę, literaturę, sztukę. I dlatego w czasie tych długich nocy i ciemnych dni muzyka była dla nich bardzo popularną formą aktywności. Jeszcze w lutym tego roku mieszkałam w bardzo odległej części Islandii, na wschodnich fiordach, i tam farmer, który wynajmował część domu dla przyjezdnych, powiedział mi, że on jest też organistą - amatorem i że na organach grał przez całe życie, bo one mu dostarczały przyjemności w życiu.

Nie traktuje Pani grania, komponowania, tylko jako sposobu na zarabianie pieniędzy. Przyjemność z grania jest najważniejsza?

- Pieniądze z grania i komponowania zarabiam dopiero od niedawna, aczkolwiek zawsze wiedziałam, że to będzie moja praca – bo przecież ja się tylko tym zajmowałam i zajmuję w życiu.  Muzyka była obecna w moim życiu w najróżniejszych obliczach: i uczyłam jej, pomagałam przy aranżacjach, i spisywałam utwory dla ZAIKSU, i pracowałam przy różnych festiwalach – zawsze to była muzyka. Jest moją pasją, ale też chciałam żeby to  był też mój sposób na życie, choć nigdy nie wiedziałam, czy zajmowanie muzyką przyniesie mi tylko trochę pieniędzy - tyle, żeby wystarczyło na przeżycie, czy też trochę więcej – żeby żyć w miarę komfortowo. Wie pan, prawda jest taka, że żyję z muzyki, bo nic innego nie umiem w życiu robić (uśmiech).

Wspomniała Pani Islandię. Jak to się stało, że Polka, Hania Rani, nagle trafiła na Islandię. Tam powstała Pani debiutancka płyta…

- Przez zupełny przypadek. Kiedy studiowałam w Berlinie, to na pierwszych zajęciach z języka niemieckiego traf chciał, że usiadłam w ławce obok Islandki – bardzo szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Ja byłam onieśmielona faktem, że to jest Islandka, bo wcześniej fascynowałem się tym krajem, jego kulturą i muzyką, więc kiedy rzeczywiście  miałam bliską styczność z prawdziwą Islandką, a później z innymi Islandczykami, to było to dla mnie bardzo ekscytujące. Tak się zżyłyśmy ze sobą, że zaczęłam jeździć na Islandię, zaczęłyśmy współpracować – to jest dzisiaj bardzo dobrze rokująca, bardzo zdolna śpiewaczka operowa. Do dzisiaj się przyjaźnimy i to dzięki niej poznałam innych muzyków islandzkich, m.in.  producenta muzycznego – Bergura Porissona, który współpracuje z Björk. To on zaprosił mnie do swojego studia i zdecydował, że pomoże mi nagrać moją pierwszą płytę „Esja”. Między mną a Islandczykami jest nić porozumienia – może to dlatego, że pochodzę z północy, znad morza, z Gdańska. Że mi ten klimat północy jest bliski, że potrzeba spoglądania na horyzont, poczucia przestrzeni, wolności i mnie, i Islandczykom, jest bliska.

Najnowsza płyta „Home” gdzie powstawała?

- Wszędzie tak naprawdę, bo komponowałam ją kilka lat, równolegle z „Esją”, już od 2016 roku. Same nagrania zostały zrealizowane w Polsce, u mnie w domu, oraz w  studiu Monochrom – to jest takie przepiękne  studio, niedaleko Wrocławia. To studio to czarny budynek stojący na wzgórzu, z widokiem na Kotlinę Kłodzką – wyjątkowe miejsce, w którym można oderwać się od rzeczywistości i skupić na  nagraniach. Miałam kilka razy możliwość nagrywać w tym studiu i współpracować z Ignacym, który je prowadzi. Potem cała płyta była miksowana w Amsterdamie, a jej mastering powstał w Berlinie.

O czym opowiada Pani na najnowszej płycie?

- O tym wszystkim, czego słowa nie mogą wyrazić. To jest podróż – rozpoczyna płytę utwór, w którym pewien bohater opuszcza dom i udaje się w drogę i przeżywa pewne przygody: szuka siebie, szuka domu – trochę nawiązując do opowieści o Odyseuszu czy Hobbicie, no i wraca w końcu do siebie. Ale jego dom nie jest już takim miejscem, jakim był, kiedy nasz bohater go opuszczał. Bo przecież czas mija i zmienia wszystko, nieustannie. Płyta nazywa się „Home”, ale  tak naprawdę to jest  historia o wyjściu z domu – czy to symbolicznym, czy to rzeczywistym, to zostawię to  do oceny słuchaczowi. Nie będę opowiadała całej historii, bo to odziera muzykę z pewnej tajemnicy, którą bardzo sobie w sztuce i w życiu cenię. Do płyty dodałam opowiadanie “Samotność” jednego z mojego ulubionych pisarzy Bruno Schulza, który niejako tłumaczy w literackim wymiarze, to co chodziło mi po głowie układając ten materiał w formę albumu.

Mówi Pani o podróżowaniu, o wychodzeniu z domu. A jak Pani zniosła ten moment w czasie epidemii koronawirusa, kiedy trzeba było zostać w czterech ścianach, nie mogła Pani koncertować, przemieszczać się po świecie…

- Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tej izolacji, że nie wiem, czy mi się uda wrócić do normalnego życia (uśmiech). Staram się przyjmować to, co się dzieje dookoła mnie ze spokojem i dostosowywać swoje zachowanie, życie, do tego wszystkiego. Nie zamartwiałam się, bo wiedziałem, że i tak nic to nie zmieni. I chociaż bardzo tęskniłam i tęsknię za publicznością, za graniem na żywo – bo to są niesamowite emocje - to jednak wiem, że na razie to nie jest możliwe i godzę się z tym. W czasie, kiedy siedziałam w domu, wróciłam do podstawy swojej pracy, czyli do komponowania.  Miałam dużo zajęć, które wypełniały mi czas. Dobrze, że mam taką pracę – bo kompozytor może usiąść wszędzie i pisać. To dla mnie jest wielki luksus.

Na trzeciej płycie usłyszymy Pani koronawirusowe kompozycje?

- Raczej nie – teraz pracowałam nad muzyką do różnych dokumentów, filmów.

Kiedy Panią  zobaczymy na koncertach?

- Plany są na wakacje, na jesień, ale ten wirus nauczył nas, że nie ma co planować, że wszystko bardzo szybko się zmienia. Bardzo bym chciała wystąpić na przykład we Wrocławiu, w Narodowym Forum Muzyki. Ale jak będzie? Zobaczymy...

Rozmawiał Robert Migdał

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Znana kompozytorka i wokalistka nagrała najnowszą płytę w... Kotlinie Kłodzkiej (ROZMOWA) - Wrocław Nasze Miasto

Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto