MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Zaskoczyłem samego siebie!

Michał Lizak
Rozmowa z Michaelem Watsonem, amerykańskim rozgrywającym Deichmanna Śląska 39 punktów, 5 asyst, 4 przechwyty, a do tego wygrana po dogrywce w Belgradzie (88:81).

Rozmowa z Michaelem Watsonem, amerykańskim rozgrywającym Deichmanna Śląska

39 punktów, 5 asyst, 4 przechwyty, a do tego wygrana po dogrywce w Belgradzie (88:81). To się nazywa powrót do gry po kontuzji!
- Rzeczywiście - wyszło to wszystko bardzo dobrze. Najważniejsze, że wygraliśmy, to był nasz główny cel.
Spodziewał się Pan, że może wypaść w tym meczu aż tak dobrze?
- Raczej nie. Chciałem po prostu możliwie najbardziej pomóc drużynie. Robert Skibniewski w ostatnich meczach musiał grać prawie po 40 minut, był tym bardzo zmęczony. Z kontuzjowanym kolanem nie wszystko jeszcze było w porządku, więc nie myślałem, że będzie tak dobrze.
Czasem jednak, gdy już zacznie się mecz, gracze czują, że to będzie ich wieczór, że praktycznie wszystko im wychodzi.
- Mnie to nawet do głowy nie przyszło. Przede wszystkim cały czas trochę obawiałem się o kolano. Chciałem grać, nie było mowy, żebym znowu siedział na ławce rezerwowych i oglądał mecz, jak kibic, ale też byłem lekko podenerwowany. Nie było tak, jak zwykle, gdy jestem w 100 procentach sprawny.
W trakcie gry kolano bolało?
- Odrobinę, ale nie był to ból, który uniemożliwiałby grę. Zresztą w takim meczu, przy wyrównanym wyniku, i tak nie zwracałem na to uwagi.
Pod koniec czwartej kwarty w Belgradzie mieliśmy dokładnie taką samą sytuację, jak w Wilnie. Śląsk przegrywał 3 punktami, a Pan rzucał za 3 pkt. Wtedy było pudło, a teraz doprowadzenie do dogrywki...
- Tak bywa. Na Litwie niestety piłka nie wylądowała w koszu, teraz było więcej szczęścia. Taka już jest koszykówka, a takie rzuty otwierają drogę do ważnych zwycięstw. A to była bardzo ważna wygrana dla całego zespołu. Michał Ignerski grał bardzo dobrze pod koszami. Swoje zrobił Radek Hyży, Robert Skibniewski doskonale prowadził grę - lubię występować razem z nim, odpowiada mi jego styl. Jesteśmy wciąż młodzi, wciąż się uczymy i coraz lepiej poznajemy system naszego trenera. I to przynosi efekty.
Nawet trener Tomo Mahorić przyznał po meczu, że Pana świetny występ był dla niego zaskoczeniem.
- Nie dziwię się, że był zaskoczony - przed meczem odbyłem przecież zaledwie dwa treningi z drużyną. Tak naprawdę to było zaskoczenie nawet dla mnie samego (śmiech). Poza tym muszę przyznać, że Belgrad to naprawdę trudne miejsce do gry. Twardy rywal, kibice, którzy z pewnością nas nie lubili (wrocławianie po meczu zostali obrzuceni monetami i pustymi butelkami po napojach - przyp. M.L.). Tym bardziej możemy być z siebie dumni, że udało nam się tam wygrać.
Przez trzy tygodnie w ogóle Pan nie trenował. Może właśnie to było receptą na tak dobrą grę?
- O nie, na pewno nie (śmiech). Nie mów nawet o tym naszemu trenerowi. Potrzebuję treningu - w Belgradzie w końcówce byłem już naprawdę zmęczony. Jestem przyzwyczajony do gry po 40 minut w meczu, bo zwykle tak było podczas mojej kariery uniwersyteckiej. Ale muszę nadrobić zaległości. Wtedy wszystko będzie ok.
Od kilku tygodni mieszka Pan we Wrocławiu. Jak się żyje w naszym mieście?
- To w coraz większym stopniu mój dom. Powoli się urządzam, mam video, DVD, nie mam problemu z dostępem do Internetu. Czas przede wszystkim spędzam na treningach i w domu. Dostałem fajne mieszkanie, wszyscy ludzie w klubie starają się, żebym nie musiał myśleć o niczym innym tylko o koszykówce. Jedyny problem to samochód, bo ma manualną skrzynię biegów. Wcześniej nawet mi do głowy nie przyszło, że kierowanie samochodem może być takie trudne!
A jakie wrażenia robi samo miasto?
- Na pewno nie jest tak duże, jak amerykańskie. Koledzy z zespołu pokazali mi już parę ciekawych miejsc - wiem, gdzie mogę zjeść, wiem, gdzie robić zakupy czy iść do kina. Wszystko jest w porządku - naprawdę na nic nie mogę narzekać.
Na razie we Wrocławiu jest Pan sam. A co z rodziną?
- Z pewnością moja narzeczona i córka odwiedzą mnie, ale raczej nie zostaną tutaj na dłużej.
Po ukończeniu studiów mógłby Pan pracować jako prawnik. Myśli Pan o tym?
- Zdecydowanie nie. Przez najbliższe lata będę zawodowo grał w koszykówkę, a potem chciałbym zostać trenerem. Na pewno więc będę zajmował się basketem, a nie prawem.

Sylwetka
Watson jakiego nie znacie...
Wiek: 23 lata.
Wzrost: 185 cm.
Pozycja: rozgrywający.
Hobby: Mam ich wiele. Przede wszystkim lubię czytać. Jestem baptystą, więc często czytam Biblię. Poza tym oglądam filmy, słucham sporo muzyki, i to bardzo różnej. Godzinami mogę siedzieć w Internecie. Czasem też sam gotuję. Jestem otwarty na wszystko, co nowe.
Ulubiony napój: W Stanach Zjednoczonych to specjalny rodzaj gazowanego napoju pomarańczowego. W Europie - gatorade o smaku pomarańczowym.
Wymarzony samochód: Bantley
Najlepsze wakacje: Zawsze na Święta Bożego Narodzenia. To dla mnie wspaniały okres, bo dzień przed nimi mam urodziny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia.eu Pożegnanie Pawła Paczkowskiego z Industrii Kielce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto