MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Z wiertnicą po kasę

Renata Grochal, Łukasz Medeksza
WROCŁAW Ujawniamy nowe fakty dotyczące śledztwa w sprawie nieprawidłowości w Polwiercie. Były pracownik przyznaje, że odwołany już zarządca komisaryczny przedsiębiorstwa kazał mu fałszować dokumenty do przetargów.

WROCŁAW Ujawniamy nowe fakty dotyczące śledztwa w sprawie nieprawidłowości w Polwiercie. Były pracownik przyznaje, że odwołany już zarządca komisaryczny przedsiębiorstwa kazał mu fałszować dokumenty do przetargów. Tymczasem ustaliliśmy, że czołowe stanowiska w zakładzie były obsadzane z klucza partyjnego i towarzyskiego.

- Damian? To mój kolega! Ale nie piszcie o nim, bo zawału dostanie - mówi wyraźnie rozbawiony Jerzy Gierczak, młody działacz Prawa i Sprawiedliwości (wcześniej w młodzieżówce AWS). W Polwiercie był specjalistą ds. prywatyzacji. Jego kolega, Damian - kierownikiem warsztatów.
- Jak Damian znalazł się w firmie? - pytamy.
- Ja załatwiłem mu pracę! - odpowiada Gierczak.
- Czy to w porządku? - kolejne pytanie.
Gierczak śmieje się: - Co ty jesteś taka mało wyluzowana?! - krzyczy do naszej dziennikarki. - A ty byś swojej koleżance nie załatwiła?
Obaj koledzy nie pracują już w Polwiercie. Zatrudnił ich Eligiusz Sz. Pracę stracili przez jego następcę.
Przekręty w firmie?
Eligiusz Sz., syn solidarnościowej działaczki z Akademii Ekonomicznej, trafił do Polwiertu na początku 2000 r. za rządów AWS-owskiego wojewody Witolda Krochmala. W listopadzie ub. roku Eligiusza Sz. zastąpił Kazimierz Tytus Wojciechowski. Powołał go nowy wojewoda, Ryszard Nawrat (SLD), prywatnie sąsiad nowego zarządcy.
To właśnie Wojciechowski zawiadomił wrocławski wydział Centralnego Biura Śledczego o wykrytych w przedsiębiorstwie nieprawidłowościach. Prokuratura postawiła poprzedniemu zarządcy komisarycznemu zarzut wyprowadzenia z przedsiębiorstwa ponad 700 tys. zł.
Eligiusz Sz. nie przyznaje się do winy. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, w Polwiercie znaleziono faktury na prace, które nigdy nie zostały wykonane. W mieszkaniu byłego zarządcy komisarycznego natrafiono też na donosy, które niezadowoleni pracownicy wysyłali na swojego szefa do wydziału nadzorującego przedsiębiorstwa państwowe, w urzędzie wojewódzkim. Jak trafiły do zarządcy, pozostanie pewnie zagadką.
Lewe faktury wystawiały dwie firmy. Pierwsza z nich wypisała je na ponad 400 tys. zł. Tymczasem tylko raz owo przedsiębiorstwo sprowadziło dla Polwiertu specjalistyczne świdry. Koszt zamówienia to zaledwie kilkanaście tys. zł. Pełnomocnik tej firmy jest podejrzany o udzielenie pomocy byłemu zarządcy komisarycznemu w wyprowadzeniu pieniędzy.
Cel uświęca środki
Kolejna spółka produkująca lewe faktury należała do emerytowanego pracownika Polwiertu. Eligiusz Sz. ściągnął go do przedsiębiorstwa i zatrudnił na stanowisku zastępcy kierownika ruchu zakładu. Kazimierz A. do tej pory nie chce uwierzyć w to, że mógł pomagać w przekrętach. Przyzwyczajony do komunistycznych realiów, bezgranicznie ufał szefowi.
Teraz pan A. jest podejrzany o wypisanie lewych faktur na prace wiertnicze o wartości 164 tys. zł. Przypomina sobie, że pewnego dnia został wezwany przez szefa, który poinformował go o wiszącej nad Polwiertem groźbie upadłości. Dodał, że znalazł sposób, by temu zaradzić. Chodziło o produkcję lewych faktur. Eligiusz Sz. zapewniał pana Kazimierza, że to wszystko dla dobra przedsiębiorstwa. Pracownik oddawał więc zarządcy pieniądze, które otrzymywał z Polwiertu za rzekome prace wiertnicze. Ten wydzielał mu gotówkę na zapłacenie podatków, a resztę zostawiał dla siebie. Za każdym razem zarządca tłumaczył podwładnemu, że pieniądze są potrzebne na spłatę zadłużenia w ZUS-ie.
Dokąd rzeczywiście trafiała gotówka z przedsiębiorstwa? Nie wiadomo, konto Eligiusza Sz. jest puste.
Sfałszowane zaświadczenia
Eligiusz Sz. szybko otoczył się w Polwiercie łańcuszkiem młodych pracowników. Jak twierdzi jeden z naszych informatorów, niektórzy byli powiązani z AWS-em. Wśród nich był Marcin Z. (dane zmienione). Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że na polecenie Eligiusza Sz. miał on fałszować dokumenty do przetargów, w których startowało przedsiębiorstwo. Aby stanąć do przetargu, firma musi mieć uregulowane opłaty w ZUS-ie. A Polwiert zalegał zakładowi około pół mln zł. Marcin Z. podrobił więc dane dotyczące braku zadłużenia w ZUS-ie, m.in. przygotowując ofertę przetargową na prace wiertnicze w Dusznikach Zdroju. Na kserokopii zaświadczenia zasłonił rzeczywistą datę jego wydania i przykleił datę podaną przez Eligiusza Sz. Uzyskane w ten sposób dokumenty kilkakrotnie były dołączane do ofert. Kiedy Z. odmawiał fałszerstwa, szef miał grozić, że wyrzuci go z pracy.
Z pomocą posła
Marcin Z. pracował w Polwiercie od maja 2000 r. Nie trafił tam przypadkowo. Zatrudnienia szukał (jak twierdzi) przy pomocy posłów AWS. Zwrócił się najpierw do Ryszarda Matusiaka z Jeleniej Góry.
- Pomogłem mu. Zadzwoniłem do posła Tomasza Wójcika i poprosiłem, by mu coś znalazł - wspomina Matusiak. - Nie ma w tym nic złego, miałem taką możliwość, to pomogłem. Tego Z. widziałem raz czy dwa. Żeby sobie dokładnie przypomnieć jego sprawę, musiałbym pokojarzyć, kto go wspierał. A o co chodzi?
Kiedy wyjaśniamy byłemu posłowi, że Z. może być zamieszany w przestępstwa, Matusiak zaczyna się wahać: - A może to nie jemu pomogłem. Tylu osobom się pomaga, że trudno to wszystko zapamiętać...
Jak wynika z naszych informacji, Marcin Z. z polecenia Matusiaka zgłosił się do posła Wójcika. Ruszyła machina znajomości. Poseł skontaktował go z panią D., dyrektorką wydziału nadzorującego przedsiębiorstwa w Urzędzie Wojewódzkim za czasów wojewody Krochmala (pani D. nie pracuje już w urzędzie). Marcin najpierw miał pracować w Agencji Rozwoju Regionalnego, ale tam nie było akurat miejsca. Więc „zaczepił się” w Polwiercie.
Dzwonimy do Wójcika. Jest wyraźnie zaskoczony. - To wszystko konfabulacja - przekonuje. - To nie ma nic wspólnego z rzeczywistością!
Na pytanie o Marcina Z. odpowiada krótko: - Takiego nazwiska nie słyszałem.
Lewe delegacje?
Wkrótce po objęciu władzy, nowy zarządca Kazimierz Tytus Wojciechowski dostał do rozliczenia delegację jednego z pracowników. Wynikało z niej, że ów pracownik był w Toruniu. Wartość delegacji: 260 zł.
Zarządca wezwał podwładnego i spytał, co ten robił w Toruniu.
- Nic, bo nigdy tam nie byłem - odparł pracownik. Przyciśnięty do muru, stwierdził, że pieniądze na delegację dostał od firmy - a potem przekazał je Eligiuszowi Sz.
Takich historii obecny zarządca zna sporo.
Wojciechowski jest wysoki, jowialny. Tryska dobrym humorem. Rozmawiamy w jego gabinecie w Polwiercie.
- Mój poprzednik był z siebie bardzo zadowolony - wspomina swoje pierwsze spotkanie z Eligiuszem Sz. - Ale już pierwszego dnia zorientowałem się, że sytuacja przedsiębiorstwa nie jest doskonała. Szybko też stwierdziłem duże nieprawidłowości finansowe.
Nowego zarządcę zaniepokoiło, że roboty w terenie „są w fazie zanikowej”, a maszyny zamiast pracować - stoją w bazie. Do tego Polwiert miał potężne zadłużenie w ZUS-ie. No i te tajemnicze delegacje...
Młodzi do spraw szczególnych
Było coś jeszcze. W zakładzie pracowała grupa młodych ludzi. Przyjął ich Eligiusz Sz. Jak sugeruje Wojciechowski - pracowali na dość „dziwnych” stanowiskach. I nieźle zarabiali. - Ręczyła za nich „Solidarność”. A oni bezwzględnie wykorzystywali swoje możliwości - podkreśla zarządca. - Nie było pieniędzy dla ludzi, którzy pracowali w terenie, a to przecież oni są najważniejsi w zakładzie.
Efekt: - Byłem zmuszony zwolnić tę młodzież - mówi.
Spośród „tej młodzieży” najbardziej wrył się w pamięć Wojciechowskiemu, Jerzy Gierczak. - Zachowywał się wyjątkowo arogancko, bezczelnie - wspomina zarządca. - Stanowisko specjalisty ds. prywatyzacji zostało stworzone specjalnie dla niego. Ale nie byłem w stanie ocenić jego pracy.
Rozstali się. Teraz Gierczak procesuje się z Polwiertem w sądzie pracy.
Kolejny młodzieniec - Paweł B. - był specjalistą ds. ekonomicznych. Na pieczątce miał jednak inną funkcję: „inspektor ds. kontroli szczególnej”. Do dziś w Polwiercie się z tego śmieją. Mniej śmieją się z jego zarobków - znacznie wyższych od przeciętnych płac w administracji przedsiębiorstwa (Paweł w końcu odszedł za porozumieniem stron).
Z urzędu do Polwiertu
Z Jerzym Gierczakiem spotykamy się w ogródku jednej z kawiarni w Rynku. Świeci słońce, Gierczak zamawia sobie spory puchar lodów śmietankowych (z wafelkami i truskawkami). Z biegiem czasu lody się rozpuszczają, tworząc białawą maź. - Takie właśnie lubię - cieszy się Gierczak.
Wygląda na nastolatka - chudy blondasek - garnitur na nim wisi. Jest beztroski. Głośno się śmieje, żartuje. Jest szefem PiS-u w powiecie dzierżoniowskim. Wcześniej był w AWS. Chce startować w październikowych wyborach samorządowych. W połowie rozmowy znienacka zaczyna się do nas zwracać na „ty”.
- Nie byłem przesłuchiwany w sprawie Polwiertu - zaznacza. Swojego byłego szefa zachwala: - Prawie przez rok Eligiusz Sz. był stawiany za wzór jako zarządca komisaryczny. Później nikt już o tym nie myślał, bo zbliżały się wybory.
Jak Gierczak znalazł się w Polwiercie? Opowiada: - Pracowałem w urzędzie wojewódzkim, w wydziale nadzoru nad przedsiębiorstwami państwowymi. Tam poznałem Eligiusza Sz. Sam spytałem go, czy by mnie nie przyjął. Pracę zmieniłem ze względów finansowych.
Gehenna w areszcie
Eligiusz Sz. spędził w areszcie pół roku. Może dlatego umawia się z nami w parku. - Ostatnio wolę otwarte przestrzenie - mówi. Nie wygląda na biznesmena - czapka-bejsbolówka nasunięta na duże, błękitno-zielone oczy, luźna czarna kurtka. Na spotkanie z nami przychodzi z ojcem. Też Eligiuszem.
- Zrozumcie, on nie może zbyt wiele powiedzieć - tłumaczy starszy Eligiusz. - Każde jego słowo może być wykorzystane przeciwko niemu. I znów pójdzie siedzieć.
Starszy Eligiusz działa w radzie osiedla Powstańców Śląskich (był nawet jej przewodniczącym). - Nigdy nie należałem do żadnej partii. W wyborach startowałem jako kandydat niezależny - podkreśla.
Potwierdza jednak, że jego żona (i mama młodszego Eligiusza) działa w „Solidarności” na Akademii Ekonomicznej. - Pani Sz. to dobra znajoma pani D. (dyrektorki wydziału nadzoru nad przedsiębiorstwami państwowymi za czasów wojewody Krochmala - red.) - mówi jeden z naszych informatorów.
Czy to pomogło młodemu Eligiuszowi w zdobyciu pracy w Polwiercie? Jego ojciec tłumaczy: - Eligiusz wysyłał oferty pracy, gdzie się da. W końcu odezwał się do niego urząd wojewódzki.
Młodszy Eligiusz przez całą rozmowę jest roztrzęsiony. Pali jednego papierosa za drugim, głos mu się łamie. Z minuty na minutę coraz bardziej.
- Tego, co człowiek przechodzi za kratami nie zrozumie nikt, kto tam nie trafił - tłumaczy. I zapewnia: - Nie spodziewałem się, że przyjdzie po mnie policja.
Na konkretne pytania odpowiada niechętnie.
O wyprowadzaniu pieniędzy: - Na razie to są tylko podejrzenia. Jeszcze nie było wyroku.
O młodzieńcach, których zatrudniał: - Nie pamiętam jak to się stało, że akurat te osoby złożyły swoje dokumenty w firmie. Chciałem odmłodzić kadrę, bo w przedsiębiorstwie pracowali głównie panowie, którzy mieli po parę lat do emerytury.
O Marcinie Z. (którego miał zmuszać do fałszowania dokumentów do przetargów): - Trudno polemizować z tego typu twierdzeniem.
O swojej pracy w Polwiercie: - Proszę sprawdzić, jakie wyniki miało przedsiębiorstwo, gdy przyszedłem, a jakie, kiedy odchodziłem.

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto