MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Wygrana jak marzenie

Michał Lizak
Rozmowa z Jackiem Krzykałą, koszykarzem Stali Ostrów, byłym zawodnikiem Śląska • Marzył Pan o takim zakończeniu meczu ze Śląskiem? Ostatnia sekunda, wynik remisowy, Pan oddaje rzut i piłka ląduje w ...

Rozmowa z Jackiem Krzykałą, koszykarzem Stali Ostrów, byłym zawodnikiem Śląska

• Marzył Pan o takim zakończeniu meczu ze Śląskiem? Ostatnia sekunda, wynik remisowy, Pan oddaje rzut i piłka ląduje w koszu?
– Nie. Nie myślałem o tym meczu w takich kategoriach. Chcieliśmy wygrać, wierzyłem, że to możliwe, ale jak to się wszystko odbędzie – to już zupełnie drugorzędna sprawa. Zresztą przed spotkaniem nie wiedziałem nawet, czy w ogóle zagram. Z powodu problemów z korzonkami długo pauzowałem, dopiero dzień przed spotkaniem miałem pierwszy trening koszykarski. W pierwszej połowie nie wyszedłem na parkiet, w drugiej trener zdecydował się po mnie sięgnąć.

• I został Pan bohaterem. Może to przez ten głód koszykówki?
– Nie czuję się bohaterem – ten rzut naprawdę mógł oddać każdy. Padło na mnie i cieszę się tylko, że miałem szczęście i piłka wpadła do kosza. Wygrana jak marzenie, choć przed meczem naprawdę o niej nie marzyłem.

• Czy w takim wypadku czuje się słodki smak zemsty? W końcu jest Pan jednym z graczy od lat związanych z Wrocławiem, a musiał Pan wyjechać, bo w Śląsku nie było dla Pana miejsca...
– Ja twardo stąpam po ziemi i nie chcę nikomu niczego na siłę udowadniać. Nie raz już miałem okazję grać przeciwko Śląskowi, więc o jakiejś chęci zemsty nie może być mowy. Po prostu moja praca polega na tym, że zdobywam punkty dla klubu, w którym gram. I tak samo było teraz.

• Gdy przed laty zapewnił Pan wygraną Śląskowi we Włocławku rzutem z własnej połowy, wydawało się, że podobnej sytuacji w karierze już się nie da przeżyć. Teraz czuł się Pan tak samo?
– Trudno to porównywać. Inna odległość, inne czasy. Takiego rzutu, jak ten z Włocławka, to już się chyba nie da powtórzyć. Podobne było tylko to, że oba rzuty zapewniały zwycięstwo. No i radość po końcowej syrenie. Dla takich chwil uprawia się sport.

• Śląsk doprowadził do remisu na 4 sekundy przed końcem. Nie myśleliście o dogrywce?
– Za długo już gram w koszykówkę, za wiele meczów wygrałem i przegrałem w samej końcówce, by spisać ten czas na straty. Tym bardziej, że mieliśmy pewny remis, a więc w najgorszym wypadku byłaby dogrywka. Zresztą czasu było tak niewiele, że na jakieś analizy nie można było sobie pozwolić.

• Całe spotkanie było bardzo zacięte, wiele było walki, ale wielka koszykówka to raczej nie była?
– Poziom na pewno wysoki nie był, ale tak to jest, gdy stawka jest ogromna. A zarówno Śląsk, jak i my, potrzebowaliśmy tej wygranej. To wielki krok w kierunku play-off, choć oczywiście nic jeszcze nie jest zagwarantowane.

• Co zdecydowało o waszej wygranej? Tylko szczęście?
– Po słabszej pierwszej połowie dostaliśmy w przerwie ostrą reprymendę. Trener zarzucał nam, że gramy zbyt indywidualnie i przede wszystkim to trzeba było zmienić. Zagraliśmy ambitnie, z wielką wolą walki. Były kłopoty ze skutecznością, atak na pewno nie funkcjonował tak, jak powinien. No, ale w końcu zwycięzców się nie sądzi.

• Jaki był wasz plan na mecz z Erą Śląskiem? Patrząc z boku, wydawało się, że zagęszczenie strefy podkoszowej i zatrzymanie Kevina Fletchera praktycznie ogranicza do minimum możliwości ofensywne wrocławian.
– To był nasz cel. Wiedzieliśmy, że Flether i Tomczyk to najważniejsi gracze w Śląsku. Nastawiliśmy się na ograniczenie ich poczynań pod koszami i kontrolowanie amerykańskich rozgrywających na obwodzie. Chyba wszystko się udało – zwłaszcza w obronie – bo rywale zdobyli tylko 58 punktów.

• Wrocławianie zagrają w play-off czy raczej nie mają już na to szans?
– Ciężko mi to oceniać. Poza Prokomem nie mam pewniaków. Teraz wszyscy w lidze bawią się w liczenie punktów i kalkulacje. Śląsk ma jeszcze szanse, ale musi lepiej grać i wygrywać. Poza tym sądzę, że tej drużynie brakuje wiary. Kiedyś Śląsk wychodził na parkiet i był pewny siebie – zastanawiał się, iloma punktami wygra. Teraz jest inaczej.

• Po meczu ponad 300-osobowa grupa kibiców z Ostrowa urządziła w hali Orbita prawdziwą fetę. Chyba nigdy Pan nie przypuszczał, że przyjdzie mu we Wrocławiu świętować wygraną nad Śląskiem w takich okolicznościach...
– Na pewno nie. Wygrywałem już we Wrocławiu ze Śląskiem, ale nigdy w takiej atmosferze. Czuliśmy się jak we własnej hali i to było niewiarygodne. Zresztą doping podczas całego spotkania – z obu stron – był świetny.

Era Śląsk Wrocław 58
Stal Ostrów 60
17:11, 17:14, 12:17, 12:18
Era Śląsk: Fletcher 13, Johnson 12 (1), Tomczyk 11, Kelly 10, Kapov 7 (1), Dimitrovski 3 (1), Korshuk 2, Skibniewski 0.
Stal: Reese 17, Lewandowski 11 (1), Harrington 10, Amolins 9, Ansley 8, Krzykała 5 (1), Gabrans 0, Parzeński 0.

Gra się do końca
Niemal przez całe spotkanie w Orbicie przeważali wrocławianie, którzy w trzeciej kwarcie wygrywali nawet różnicą 12 punktów (43:31). Z biegiem czasu gospodarze prezentowali niebywałą niemoc w ataku (kompletnie nie potrafili rozbić obrony strefowej Stali – w drugiej połowie podopieczni trenera Jarosława Zyskowskiego zdobyli zaledwie 24 punkty). W czwartej odsłonie Stal zniwelowała straty i wyszła na kilkupunktowe prowadzenie. Jeszcze na 11 sekund przed końcem goście wygrywali 58:55. Faulowany był wówczas Ronald Johnson. Amerykanin trafił pierwszego z dwóch rzutów wolny, a po drugim sam zebrał piłkę w ataku i na 4 sekundy przed końcem doprowadził do wyrównania. Uradowani wrocławianie myśleli już raczej o dogrywce, a rzut ostatniej szansy dla Stali oddał Jacek Krzykała. Gdy piłka była w locie, skończył się regulaminowy czas gry. Tuż po syrenie piłka wylądowała w koszu, a goście zaczęli fetować sukces.
Po tej porażce wrocławianie nie stracili jeszcze szans na awans do play-off. W tej chwili jednak
ich sytuacja jest już bardzo trudna, a zespół jest także zależny od tego, jakie wyniki osiągną rywale.
5 zwycięstw może dać nawet wysoką pozycję w tabeli. Tylko, kto uwierzy, że ten zespół jest w stanie wygrywać z Anwilem czy z BOT Turowem u siebie czy też z AZS-em Koszalin na wyjeździe.

od 7 lat
Wideo

Dzisiaj Iga Świątek kończy 23 lata!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto