Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrocławianin zrobił niezwykłe zdjęcia zwierzętom w zoo. Fotografie wyróżniano na międzynarodowych konkursach

Maciej Rajfur
Maciej Rajfur
Portrety psychologiczne zwierząt w zoo to niezwykłe zdjęcia, które niosą za sobą refleksję.
Portrety psychologiczne zwierząt w zoo to niezwykłe zdjęcia, które niosą za sobą refleksję. Jacek Kusz
Jacek Kusz jako uczeń uciekał z lekcji na wagary do wrocławskiego ogrodu zoologicznego. Po latach wrócił do zoo, by sfotografować zwierzęta, którym w dzieciństwie godzinami się przyglądał.

Psychologiczne portrety zwierząt? Co to w ogóle znaczy? Żeby to zrozumieć, trzeba cofnąć się do dzieciństwa Jacka Kusza.

- Wszystko zaczęło się od mojej nienawiści do szkoły, z której regularnie uciekałem. Nie było wtedy otwartych galerii handlowych, smartfonów. Moi koledzy chodzili nad Odrę palić papierosy czy wąchać klej, a ja przeskakiwałem przez płot i włóczyłem się po zoo bez celu – opowiada „Gazecie Wrocławskiej” Jacek Kusz.

Spotykał innych uciekinierów, kojarzył ich twarze. To byli uczniowie z pobliskich szkół. Mijali się w milczeniu.

- Widziałem, że oni tak samo jak ja siadali przy jakimś zwierzęciu i spędzali godziny wpatrując się w nie. Wyglądali na przygnębionych, dźwigali problemy szkolne tak jak ja – dodaje Kusz.

Wrocławianin wchodził do różnych pawilonów m.in. do małpiarni. Tam spotykał się ze wzrokiem mieszkańców klatek, czyli małp.

- Ich wzrok mnie przeszywał. Znajdowałem w ich spojrzeniu zrozumienie, oczywiście „pozaintelektualne”, empatię. Miałem wrażenie, że wyczuwały mój niewesoły stan - opisuje Jacek.

Do wrocławskiego zoo trafił potem po 20 latach. Kupił sobie aparat fotograficzny i chciał się nim pobawić. Wiedział, że wszyscy robią w takim miejscu zdjęcia i nie będzie w tym oryginalny. A jednak, jak się okazało, znalazł nawet w takim miejscu niszę.

- To był rok 2006. Chodząc między klatkami, poczułem ten sam stan co 20 lat temu. Spotkałem te same zwierzęta, już starsze. Bardzo łatwo przyszło mi ponownie odnaleźć to samo spojrzenie, które znałem z młodości – wspomina.

Robiąc portrety zwierzętom nie kierował się żadnym konkretnym planem. Fotografował za głosem serca, szedł za intuicją. I wciągnęło go niesamowicie. Na boku zarabiał pieniądze, żeby przeżyć i mieć za co kupić klisze. Tak naciskał spust migawki przez kilkanaście lat. Wykonał tysiące zdjęć. Z nich wybrał 50, które ma zamiar wydać w formie specjalnego albumu. Każdy może mu pomóc, dokładając się do zrzutki.

Czym się kierował przy wyborze fotografii? - Nie da się wyselekcjonować tego w ciągu krótkiej chwili. To są lata wpatrywania się w te fotografie, zastanawiania się i obserwowania własnych reakcji. Rozkładałem sobie wszystkie zdjęcia na podłodze. Było ich kilkaset pod wstępnej selekcji. Wertowałem, zamieniałem, korzystałem z pomocy innych fotografów – opowiada pasjonat fotografii.

Jak podkreśla, czasami trzeba wyrzucić jedno zdjęcie, które jest naprawdę świetne, żeby inne ze sobą „zagrały”. Jego portrety zwierząt są ułożone dokładnie niczym kostka Rubika. Kolejność okazuje się nieprzypadkowa. Linią przewodnią jego są jednak małpy – zwierzęta najbardziej podobne do ludzi. Fotografowi najłatwiej było z nimi nawiązać wzrokowy kontakt.

- Jeśli ktoś idzie za głosem serca, jego własna twórczość nie będzie sztampowa. Nikt mnie nie uczył, jak mam fotografować. Podszedłem do zadania z prostotą, na ludzie i też bez jakichś wielkich aspiracji. Pochłonął mnie jednak znów ten sam melancholijny stan, który pamiętam z dzieciństwa – oświadcza Jacek.

Na początku wrocławskie zoo miało być partnerem w wydaniu książki fotograficznej, jednak kiedy osoby decyzyjne zobaczyły zdjęcia, stwierdziły iż są… zbyt smutne. Ta teza nieco zdziwiła autora. Zdjęcia są czarno białe, bo nie prezentują typowo przyrodniczego ujęcia. To intymne psychologiczne portrety. Kolor to byłoby już za dużo, podobnie jak w poezji niekiedy rezygnuje się z rymów.

- Ogród zoologiczny według mnie to sanktuarium i nie potrzeba bać się ani wypierać tego elementu smutku, bo jest on wpisany w każdy sztucznie stworzony azyl dla zagrożonych gatunków. Jest to miejsce, które powinno być traktowane z największym szacunkiem. Tam bowiem znajdują się najcenniejsze i żywe skarby jakie mamy we Wrocławiu – gatunki na skraju wymarcia – tłumaczy J. Kusz.

W zoo będzie przybywać gatunków z przedostatniej kategorii Czerwonej Listy - Extinct in Wild, czyli tych, które żyją już tylko w hodowlach zamkniętych, a wymarły w naturze.

- Dobrostan zwierząt w zoo ciągle się poprawia i, żeby było jasne, nie mam pretensji do zoo, że istnieje. Nie zgadzam się po prostu z wesołym i płytkim przekazem, jaki kreuje zoo. Lunaparkowość, zabawowość, schlebianie dość niskim gustom i jeszcze te bary. Menu zawiera w większości samo mięso. A może by tak w ogóle nie serwować mięsa w zoo? - opisuje wrocławianin.

Jego zdaniem ludzie będą się zastanawiali dlaczego, ale już samo takie zastanawianie będzie miało ogromną wartość edukacyjną. Sporo jest też niekonsekwencji w przekazie dydaktycznym.

- Mijam piękną tablicę o niszczeniu dżungli pod uprawę palmy oleistej, widnieje na niej apel aby unikać oleju palmowego, natomiast obok stoi maszyna z batonikami, wszystkie zawierają ten olej. A dalej restauracja, w której smaży się na palmowym oleju. Tu się po prostu strasznie marnuje potencjał edukacyjny. To powinno być miejsce zachęcające do refleksji, miejsce gdzie panuje spokój, szacunek dla zwierząt i dla przyrody – wyjaśnia Pan Jacek.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto