Wrocław: Z przystankami nikt sobie nie radzi

Cieszę się, że latem miasto ogarnia szał remontowania: torów i nawierzchni ulic. Wiem, że najlepiej to zrobić wtedy, gdy we Wrocławiu jest mniej mieszkańców. Szkoda tylko, że ci, którzy nie wyjechali na urlop, zostali dodatkowo ukarani. Nie remontami, bo są potrzebne. Zostali ukarani brakiem informacji albo bezmyślnym wprowadzaniem w błąd. Piszę o przystankach autobusowych. Przenoszenie ich z miejsca na miejsce tworzy chaos - nikt już nie wie, który autobus ma się przy nich zatrzymać. Dotyczy to autobusów kursujących i w granicach, i poza granicami miasta.

10 lipca, w upalną sobotę, czekałam daremnie na autobus "911". Na słupku "Psie Pole" widniał ten numer, choć nie było szczegółowego rozkładu jazdy. I słusznie, bo kursujący co godzinę autobus miał wyznaczony własny przystanek na sąsiedniej ulicy, z którego odjechał. Oczywiście beze mnie.

Miejski Wydział Transportu przeprosił, obiecał wyciągnięcie konsekwencji i wyraził nadzieję, że "podobne zdarzenia nie będą miały miejsca w przyszłości". Próżne nadzieje! W niedzielę, 8 sierpnia, na przystankach przy Curie-Skłodowskiej (w obie strony) ludzie czekali na tramwaje, bo nie zdjęto rozkładów pojazdów, które tamtędy nie jeździły.

Tydzień później stanęłam na przystanku autobusów u zbiegu Brücknera i Toruńskiej. Przystanek przeniesiono kilka metrów w stronę mostów Jagiellońskich, bo obok remontowano jezdnię. Stanął goły słup: bez rozkładów, a nawet bez numerów autobusów. Kto wie, co tamtędy jeździ i o której, może sobie pogratulować. Zastanawiam się: skoro miasto nie radzi sobie z tak prostym zadaniem, jak oklejenie przystanków, jakim cudem podoła ważniejszym inwestycjom? Powodzenia.