Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrocław. Czy pacjent z gangreną mógł żyć? Ciąg dalszy sprawy...

Redakcja
W poniedziałek, w szpitalu na Fieldorfa zmarł pacjent, u którego wykryto zgorzelę gazową, zwaną potocznie gangreną. Mężczyzna w szpitalu na Fieldorfa był już kilkukrotnie wcześniej. Przeczytaj tę historię

Za każdym razem lekarz przeraźliwy ból ręki diagnozował jako wynik zwykłego urazu, a ból eliminowano poprzez zastrzyki przeciwbólowe - mówią członkowie rodziny. - Ten człowiek mógł żyć. Lekarze z pewnością wiedzą, że popełnili błąd - dodaje synowa zmarłego pacjenta i zapowiada, że prawdy będą dochodzić przed sądem.

Wszystko zaczęło się 1 sierpnia. Wtedy teść pani Anny wrócił z pracy z urazem ręki. - Całe życie pracował fizycznie, mogło się coś wydarzyć. Poszliśmy do lekarza rodzinnego, który przepisał leki i dał skierowanie na SOR - mówi Anna Pietrzak, synowa zmarłego pacjenta. - Potem trafiliśmy na SOR, ale tam uraz zdiagnozowano jako rwę barkową. Lekarz przepisał jeszcze inne leki i dał zastrzyki przeciwbólowe. To jednak nic nie dało.

Anna Pietrzak wspomina, że teść na SOR-ze był w sumie cztery razy. Ostatni raz właśnie wczoraj, 12 sierpnia. Tyle że wtedy było już za późno. Sugeruje, że gdyby lekarze zlecili dokładniejsze badania zamiast próbować niwelować ból zastrzykami, dałoby się go uratować.

- Między drugą a trzecią wizytą na SOR-ze dzwoniliśmy po pogotowie. Teść źle poczuł się w nocy, ręka była sina i obrzmiała. Pogotowie nie przyjechało, bo powiedzieli, że są od ratowania życia, a tu służyliby wyłącznie jako transport. Odesłali nas na Dobrzyńską, a lekarze z Dobrzyńskiej znów kazali nam jechać na Fieldorfa.

Każdy kolejny lekarz opierał się na poprzednich wypisach, diagnozując to jako uraz. Nikt nie sprawdził, czy mogło dojść do jakiegoś zakażenia. Mało tego, za trzecim razem lekarze mieli do nas pretensje, że jeździmy na oddział ratunkowy zamiast wybrać się ze skierowaniem do poradni ortopedycznej - opowiada Anna Pietrzak.

Ta trzecia wizyta na SOR-ze miała miejsce 11 sierpnia, dzień przed ostatnią. Wtedy też zapisano jedynie zastrzyki przeciwbólowe i leki.

Wczoraj, 12 sierpnia o 2. w nocy pacjenta na SOR przywiozło już pogotowie. Do godz. 6.00 leżał na SOR-ze, czekając na przyjęcie. O 6.00 lekarz stwierdził, że konieczna jest natychmiastowa operacja. Ale na nią pacjent i jego rodzina musieli czekać kolejne dwie godziny.

- Teść był wtedy już w strasznym stanie. Kiedy zabierało go pogotowie, miał zwidy i omamy, nie był sobą, nie kontaktował. Mówił, że idzie na jakiś nowy dom. Widział rzeczy, których nie było. Lekarzowi nie potrafił odpowiedzieć, jak się nazywa. Był wpół świadomy - mówi Anna Pietrzak. - Miał siny, właściwie granatowo-zielony już nie tylko lewy bark, ale całą lewą część pleców i bok. Człowiek, który nie zna się na medycynie, wiedziałby, że coś jest nie tak.

Mężczyzna trafił na blok operacyjny. Lekarze mieli naciąć bark i "wydłubywać zakażenie tak, żeby usunąć całą martwą tkankę". Jednak potem lekarka, która przeprowadzała operację, relacjonowała rodzinie, że zakażenie było tak rozległe, że rozlało się na większą część lewej strony ciała. "Pacjent jest w stanie krytycznym" - usłyszała rodzina mężczyzny.

- Potem lekarz z OIOM-u powiedział nam, że na OIOM przywieźli go już w zasadzie prawie martwego - mówi Anna Pietrzak.

Jak mogło dojść do zakażenia? Rodzina zmarłego twierdzi, że najprawdopodobniej nie przez otwartą ranę, a poprzez pęknięcie żyły, wskutek czego powstał zakrzep. Ich zdaniem, choć przyznają, że lekarzami nie są, to wtedy mogło dojść do wewnętrznego zakażenia, które z dnia na dzień stawało się coraz bardziej rozległe.

- Jesteśmy pewni, że gdyby lekarze zlecili dodatkowe badania wcześniej, a nie diagnozowali teścia na podstawie poprzednich wypisów, udałoby się go uratować. Być może konieczna byłaby amputacja ręki. Ale zgorzelę gazową da się wyleczyć, jeśli jest wcześnie zdiagnozowana. Tymczasem tu za każdym razem odsyłano nas, dając zastrzyki przeciwbólowe. Nie mamy pretensji do lekarzy, którzy ratowali go feralnego 12 sierpnia, ale do tych, którzy zbagatelizowali sprawę, kiedy zgłaszaliśmy się na SOR kilka razy wcześniej. Zgłosimy tę sprawę do prokuratury. Życia teściowi już nie wrócimy, ale jesteśmy mu to winni. To była dusza towarzystwa, mieszkaliśmy razem, mieliśmy w sierpniu jechać razem na wakacje. Teraz pozostaje pustka - mówi Anna Pietrzak.

Zwróciliśmy się do dyrekcji szpitala na Fieldorfa o ustosunkowanie się do sprawy zmarłego pacjenta. - Nie będę teraz tego komentować. Proszę wybaczyć, ale sprawa już jest pod opieką prokuratora, dlatego wolałbym wstrzymać się od jakiegokolwiek komentarza - mówi Jacek Kubica, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w szpitalu na Fieldorfa.

Niebawem poznamy wyniki sekcji zwłok. Bez względu jednak na to, co wykaże sekcja, rodzina jest zdecydowana, by walczyć o prawdę w sądzie i wskazać winnych tej tragedii, do której zdaniem najbliższych zmarłego, zdecydowanie nie musiało dojść.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto