Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wolontariusze, którzy pracują z nieuleczalnie chorymi, stają się częścią ich życia

Anna Czujko
Przy herbatce i ciasteczku potrafią przegadać całe godziny. Ale wolontariat to nie tylko ciepłe pogaduszki. Jola Pawliszyn od czterech lat opiekuje się Moniką Tomiczak. Pomaga jej w domowych porządkach, walce z administracją i innymi urzędami oraz w wyjściach do lekarza.  FOT. Tomasz Hołod
Przy herbatce i ciasteczku potrafią przegadać całe godziny. Ale wolontariat to nie tylko ciepłe pogaduszki. Jola Pawliszyn od czterech lat opiekuje się Moniką Tomiczak. Pomaga jej w domowych porządkach, walce z administracją i innymi urzędami oraz w wyjściach do lekarza. FOT. Tomasz Hołod
Swoim podopiecznym poświęcają czas i ciepłe myśli. Dają im numery komórek i cierpliwie odbierają telefony o każdej porze dnia i nocy. Nie chodzą smutni i przygnębieni.

Swoim podopiecznym poświęcają czas i ciepłe myśli. Dają im numery komórek i cierpliwie odbierają telefony o każdej porze dnia i nocy. Nie chodzą smutni i przygnębieni.
Bo mówią, że hospicjum to nie tylko oswajanie ze śmiercią, to życie

Jak można pomóc umierającemu człowiekowi? Dla nich odpowiedź jest prosta. Czasem trzeba wykąpać, zmienić pościel, poprawić poduszki. Podać lekarstwa, iść do apteki. Jeszcze innym razem wysłuchać po raz dziesiąty tej samej historii. Albo po prostu w milczeniu potrzymać za rękę. Każdy podopieczny i każdy dzień z nim jest inny. Trzeba widzieć więcej niż umierający chce powiedzieć lub pokazać. A pracownicy wrocławskiego hospicjum to potrafią.

Telefon o każdej porze
Kilkunastu lekarzy, pielęgniarki, rehabilitanci, terapeuci zajęciowi, pracownicy socjalni, muzykoterapeuta, psycholog i 60 wolontariuszy. Opiekują się chorymi w ich domach. W ciągu roku niosą pomoc blisko 1300 pacjentom z Wrocławia i okolic. W większości są to osoby w ostatnim stadium raka, u których leczenie nie dało skutku. Pracownicy hospicjum mówią, że są po to, by uczynić ostatni okres życia lepszym.
– A w tym wypadku lepszy oznacza nie tylko, że pozbawiony bólu. Musimy sprawić, by ta umierająca osoba nie czuła się samotna – tłumaczy dr Anna Orońska, szefowa hospicjum i wojewódzki konsultant ds. medycyny paliatywnej.
O tym, jak bardzo są potrzebni świadczy to, że cierpliwie znoszą telefony o każdej porze dnia i nocy. – Zwykle nie trzeba przyjeżdżać, bo wystarczy zwykła porada i uspokojenie. Ale najważniejsze jest to, że ta umierająca osoba ma świadomość, że w każdej chwili może poprosić kogoś o pomoc. To najlepiej zabija samotność – tłumaczy Beata Jarlińska-Krzysztoń, lekarka z hospicjum.
Ich pacjentom trudno się pogodzić z końcem leczenia. Mówią, że postawiono na nich krzyżyk. – Miałam taką pacjentkę, która chorowała na raka jelita grubego. Gdy lekarze podjęli decyzję o zaprzestaniu leczenia, to położyła się do łóżka i uparcie wszystkich dopytywała, kiedy umrze. Nie było mowy o tym, by wstała. W końcu zaczął z nią pracować psycholog i muzykoterapeuta. I razem udowodnili jej, że koniec leczenia nie oznacza natychmiastowej śmierci – opowiada dr Beata Jarlińska-Krzysztoń.
Lekarze tłumaczą, że czasem dobre leczenie objawów choroby, czyli na przykład bólu sprawia, że organizm mobilizuje siły do walki z chorobą. I nagle pacjenci przestają się buntować i godzą się z umieraniem. – Co więcej, często się zaprzyjaźniamy. Są osoby, do których bardzo długo przychodzimy. Pół roku, rok, a nawet trzy. Przez ten czas poznajemy nie tylko historię ich choroby, ale i rodziny. Stajemy się częścią ich codzienności – tłumaczy dr Orońska.

Jak będę umierać
Beata Jarlińska-Krzysztoń pamięta najlepiej 30-letnią Anię. Dziewczyna po dwóch fakultetach, angielski perfekt, żądza wiedzy. I nagle diagnoza – guz mózgu.
– Informacje od lekarzy jej nie wystarczały. Sama czytała książki o anatomii. Chciała wiedzieć na co choruje, co jej grozi. I jak będzie umierać – opowiada lekarka.
Umierała bardzo długo i boleśnie. Młody organizm nie chciał się poddać chorobie. Codziennie wymiotowała, dwa miesiące żyła na samych kroplówkach. Nie skarżyła się. Ale tak mocno cierpiała, że jej matka zaczęła żałować, że zgodziła się na radioterapię. – Wyrzucała sobie, że przedłużyła jej cierpienia o pół roku i Ania raz to usłyszała. Przebudziła się z tego swojego zawieszenia w chorobowym półśnie. I powiedziała, że ona na przekór dziękuje za ten czas.
Dla podopiecznych są czasem czarodziejami. Potrafią zakląć rzeczywistość, nadać jej pełnię barw. Nie idą na łatwiznę. Robią wszystko, by spełnić marzenia chorych. Nawet te największe. Bernadeta Bocian, która koordynuje pracę wolontariuszy akcyjnych przy Wrocławskim Towarzystwie Opieki Paliatywnej, opowiada, że mieli kiedyś pacjenta – dwudziestolatka, który umierał na raka. Marzył o komputerze z dostępem do internetu. – A tu firma telekomunikacyjna wylicza nam, że trzeba czekać trzy miesiące. Przecież dla niego liczył się każdy dzień – opowiada z wypiekami na twarzy. – Zrobiliśmy wszystko, by przyspieszyć ten termin. Udało się. Chłopak jeszcze przez pięć miesięcy szalał po internecie.

Rodzina nie znika z kartoteki
Wolontariusz pomaga także rodzinie chorej osoby. Ustala, czego potrzebują. Nie zawsze chodzi o pielęgnację chorego. Czasem większe znaczenie może mieć wsparcie żony przerażonej wizją śmierci męża i pomoc dzieciom w odrabianiu lekcji. Wolontariusz staje się tymczasowym członkiem rodziny. I przejmuje częściowo jej obowiązki. – Bo odejście bliskiego burzy poukładane życie. Dlatego trzeba działać na wszystkich frontach. Tak, żeby rodzinę w końcu postawić na nogi – tłumaczy Małgorzata Wojtyniak, koordynator wolontariuszy medycznych.
A gdy pacjent umiera, wolontariusze nie likwidują jego kartoteki. Pomagają dalej, by rodzina mogła ułożyć sobie życie. Tak jest w przypadku wrocławianki Moniki Tomiczak. Jej mąż zmarł cztery lata temu, a do niej wciąż przychodzi pani Jola z hospicjum. – Rozmawiamy, rozwiązujemy krzyżówki, razem chodzimy do lekarza, a czasem nawet na lody. Mnie to ciężko wyciągnąć gdzieś do miasta, ale jak się Joli w końcu uda, to jestem najszczęśliwsza pod słońcem – opowiada z uśmiechem. – No i oczywiście z całych sił mi pomaga – myje mi okna, walczy z administracją, gdy trzeba zacieki zlikwidować, robi zakupy – dodaje.

Kim są wolontariusze?
Są wśród nich gospodynie domowe, prawnicy, nauczyciele, licealiści, urzędnicy i emeryci. Nie każdy musi zajmować się bezpośrednio chorymi. 70-letni pan, który wozi wolontariuszy swoim samochodem. Gimnazjaliści rozdają ulotki, zbierają pieniądze na imprezach charytatywnych. W hospicjum jest miejsce niemal dla wszystkich. – Nie przyjmujemy osób w świeżej żałobie. A takie osoby często przychodzą, bo pomagali swoim bliskim przed śmiercią i chcą teraz podzielić się sobą z kimś obcym. Wszystko przez pustkę i próżnię po stracie kogoś bliskiego – wyjaśnia dr Anna Orońska.
Na samym początku przechodzą testy psychologiczne. Potem do pracy przygotowują się na kursach. Uczą się na przykład tego, że nie mogą narzucać choremu swojego spojrzenia na świat i własnych przekonań.

Kwiatek łamie lody
Jolanta Pawliszyn pracuje w hospicjum 4 lata. Jej sposób na pierwszą wizytę to kwiatek. Taka czarodziejska sztuczka na przełamanie lodów. – Skuteczna. Nie zdarzyło się, by ktoś nie zareagował uśmiechem – zdradza.
W pracy wspiera ją mąż i siedemnastoletnia córka, która chodzi z nią na zbiórki pieniędzy. Ale ze swoimi uczuciami zostaje sama. Bo myślami po stracie chorego ciężko podzielić się nawet z najbliższymi. – Dlatego założyłam specjalny zeszyt, w którym opisuję dni, które spędzam z pacjentami. Opisuję zachowania ich, swoje, i rodzin. Dzięki temu nie tylko mogę dać upust emocjom, ale i cały czas się czegoś uczę – opowiada wolontariuszka. Bo spotkania z umierającymi to najlepsza szkoła cierpliwości, łagodności, pokory i dystansu do życia.
Podobnego zdania jest dr Anna Orońska. Szefowa hospicjum tłumaczy, że dla niektórych ten czas umierania może być bezwartościowy. Podkreśla, że oni co dzień udowadniają, że może być odwrotnie. Że to czas na pogodzenie z bliskimi, losem i Bogiem. Wspomina 90-letnią pacjentkę, która była bardzo świadoma tego, że odchodzi. Zdążyła się pożegnać z całą rodziną i napomnieć wszystkich, by po jej śmierci nie włóczyli się po sądach. – Powiedziała też, że teraz wreszcie rozumie modlitwę „od nagłej i niespodziewanej śmierci uchowaj nas Panie” – wspomina dr Orońska. – Boimy się bólu, samotności i tego, że obciążymy innych swą chorobą. To dlatego wydaje nam się, że szybka i nieprzewidziana śmierć jest lepsza. A tymczasem, kiedy jednak pojawia się nieuleczalna choroba, wtedy walczy się o każdy dzień. I my jesteśmy sprzymierzeńcami tej walki. •

Akcje na rzecz hospicjów
W przyszłą sobotę w Filharmonii Wrocławskiej odbędzie się koncert Impresiones Argentinas. Dochód
z tej charytatywnej imprezy zostanie przekazany na rzecz ludzi umierających na choroby nowotworowe. Bilety w cenie 40, 60 i 100 złotych można kupić w aptece oo. bonifratrów przy ul. Traugutta 57/59, kasach filharmonii i OKiS-ie w Rynku.

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto