Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wolę książkę od swetra - mówi Barbara Kosmowska

Hanna Ciepiela
Barbara Tymszan
Rozmowa z Barbarą Kosmowską, pisarką książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych.

Co czytała Pani w dzieciństwie? Pani ulubiona bajka?
W dzieciństwie właściwie nie przestawałam czytać. Nie byłam jakoś szczególnie oryginalna w doborze książek . Przeczytałam całą dziecięcą i młodzieżową klasykę. Mieliśmy w domu ogromną bibliotekę i stamtąd brałam lektury. A książką, dzięki której nauczyłam się czytać, były „Dzieci z Bullerbyn” . Bardzo lubiłam też wiersze Brzechwy, Tuwima. A z prozy bardzo ważną dla mnie powieść „Uwaga! Czarny parasol!” Adama Bahdaja. Potem nawet napisałam o niej artykuł naukowy. Oczywiście czytałam Niziurskiego, Siesicką, a także Dumasa i inne powieści spod znaku szpady. Winnetou też był mi bliski, a potem Kapitan Nemo.

A Pani ulubiona bajka?
Moją najukochańszą była „Alicja w krainie czarów” . I „Kubuś Puchatek”, choć wtedy nie miał najlepszego przekładu. Lubiłam też opowieści o biednych, małych księżniczkach.
Zdarzało się Pani czytać nocami? Mama zawsze o dziewiątej przypominała, że czas już spać. Wtedy zapalałam latarkę i czytałam pod kołdrą. Czasem czytałam tak długo, że baterie się wyczerpywały.

A teraz nadal cieszy Panią czytanie?
Bardzo lubię czytać i w każdą podróż zabieram książkę, nawet jak jest ciężka. Wolę zapakować książkę niż sweter.

Do swoich książek też Pani wraca?
Swoich nie czytam. Mąż twierdził, że dlatego nie czytam, bo znam zakończenie. Ale tak naprawdę nie czytam ich dlatego, że jestem bardzo krytyczna. Wydaje mi się, że teraz napisałabym je lepiej.

A jak jest Pani sposób na pisanie? Pracuje Pani na komputerze czy też zapisuje ręcznie?
Zaczęłam pisać książki w momencie życiowego przeładowania. Byłam mamą, etatową córką, bardzo szczęśliwą żoną, nauczycielem akademickim. Pisanie odbywało się zawsze „pomiędzy”. Pomiędzy grochówką, kartkówkami córek, potrzebami moje mamy. Pomiędzy moją przyjaźnią z mężem. I dlatego nauczyłam się pisać wtedy, kiedy mogę, kiedy mam czas. Bez żadnej ceremonii i czekania na natchnienie. Zawsze pracuję na komputerze, na nim napisałam swój doktorat, a potem kolejne książki.

Pisarze często przyznają w wywiadach, że nie lubią tego momentu, gdy trzeba usiąść do pisania. Zwykle wtedy robią wszystko, tylko nie to, co trzeba.
Oczywiście, ja też temperuję ołówki choć z nich wcale nie korzystam, układam kredki, odpowiadam na pocztę, choć wcale nie jest to takie ważne. Ale i tak lubię swoją pracę, choć czasem mnie denerwuje i dręczy.

Kto pierwszy czyta i recenzuje pani książki?
Kiedyś czytała je starsza córka, z wykształcenia filolog polski i fiński. Rozumiałyśmy się doskonale. Iwa miała dystans i potrafiła powiedzieć, co ją w mojej powieści denerwuje, a jednocześnie doceniała, to co zrobiłam. Ale teraz Iwa mieszka w Finlandii. Ale zawsze ufałam też osobom z zewnątrz, które merytorycznie, sprawnie i mądrze sugerowały, co powinnam zmienić dla dobra książki.

W Pani powieściach takich jak „Pozłacana Rybka”, „Dziewczynka z parku” często dzieci są bardziej dorosłe od dorosłych.
Bo są. Takie jest moje zdanie. My często dzieci nie doceniamy, wydaje nam się , że one są ślepe, że dadzą się oszukać. Staramy się je chronić przed światem. Ale czy robimy dobrze? Uważam, że nie. Potem dzieci wyrastają na dorosłe, kalekie osoby: nieczułe, unikające trudnych tematów. Bohaterowie moich książek, nawet jak mają mało lat, są dorosłymi ludźmi, bo dzieci w swych emocjach są zawsze bardzo dojrzałe. Tylko my o tym nie pamiętamy.

Byłam trochę zaskoczona smutkiem i śmiercią w „Pozłacanej rybce”, powieści dla młodzieży, która zdobyła pierwsze miejsce w konkursie literackim imienia Astrid Lindgren…
Ta książka wbrew pozorom dobrze się kończy. A źle… kończą się choroby. Ale one są, jest ich coraz więcej. Dobro w tej książce polega na tym, że bohaterka zaczyna rozumieć, że śmierć chłopca nie oznacza końca jej życia, że jest jakaś radosna jabłoń, po której można się wspiąć. I zobaczyć ile osób potrzebuje pomocy, serca i zrozumienia. Wbrew naszym stereotypowym wyobrażeniom, że śmierć zabiera wszystko, chciałam powiedzieć czytelnikom, że siłę zdobywamy w różny sposób. I wtedy, gdy się rodzimy, i wtedy gdy umiera ktoś dla nas bardzo ważny.

Główną bohaterkę „Ukrainki”, powieści dla dorosłych, też Pani uśmierciła.
Jako Basia bardzo za to przepraszam, ale jako autorka trzymałam się swojego rygorystycznego przekonania, że nie chcę mieć o 50 czytelniczek więcej, którym napiszę serial. Chcę takie czytelniczki, które po kilku latach, przy okazji jakiegoś nieszczęścia, które usłyszą w telewizji, albo które się zdarzy na ich własnym podwórku, przypomną sobie „Ukrainkę” i pomyślą „To jest prawda o życiu”.
W opowiadaniu dla dzieci „Noga w nogę, łapa w łapę” piesek również odchodzi i staje się chmurką…
Bo śmierć jest. Nie potrafię bawić się w harlequiny.

Nad czym Pani teraz pracuje?
Niedawno skończyłam „Gorzko”. To powieść dobrze oceniana. Myślę, że jest ambitna, szczera i uczciwa. Napisałam ją przekornie do „Niebieskiego autobusu” . On pokazywał świat małego dziecka, żyjącego w PRL-u. A teraz w podobnym czasie osadziłam bohaterki dojrzałe. To powieść kobieca. O naszych rodzinach, matkach , ojcach, o naszych niedomówieniach, braku komunikacji.

To powieść gorzka?
Gorzka, ale mam nadzieję, że dobrze skrojona, jak kobieca sukienka.
Dziękuję

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto