Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Włóczęga zdemaskował kanibala

Marcin Torz
TO MOGŁO SIĘ ZDARZYĆ - opowieść o planowanym przez Wehrwolf zabójstwie sławnego malarza. Jest rok 1948. W zrujnowanym mieście władza stara się za wszelką cenę pokazać, że polski Wrocław jest lepszym miastem niż ...

TO MOGŁO SIĘ ZDARZYĆ - opowieść o planowanym przez Wehrwolf zabójstwie sławnego malarza.

Jest rok 1948. W zrujnowanym mieście władza stara się za wszelką cenę pokazać, że polski Wrocław jest lepszym miastem niż niemieckie Breslau. Na terenach przy Hali Ludowej trwa Wystawa Ziem Odzyskanych. Za kilka dni do stolicy Dolnego Śląska mają zjechać intelektualiści z całego świata, na czele z genialnym malarzem Pablem Picassem.
Tymczasem Jürgen Ziegenbock siedział w ciemnym mieszkaniu niedaleko Rynku. To jeden z niewielu ocalałych lokali w okolicy. Niemiec musiał wręczyć kilka łapówek polskiej administracji, aby móc tu mieszkać. Wraz z nim było kilka innych osób. Każda z nich miała niemieckie obywatelstwo. We Wrocławiu zostali na własne życzenie, kłamiąc, że w Niemczech nie mają żadnych rodzin.

Tak naprawdę zostali w mieście, aby przygotować Wrocław do powrotu nazistowskiej władzy. Tworzyli tajną organizację Wehrwolf (wilkołak). Zabijali Polaków i niszczyli magazyny z żywnością. Próbowali krzyżować plany polskiej administracji. A do tego świetnie znali podziemne przejścia pod miastem. Dzięki temu mogli swobodnie przemieszczać się pod całym obszarem ich Breslau.

Niebawem mieli przeprowadzić najważniejszą akcję. Dostali rozkaz, aby zamordować Pabla Picassa. I w dodatku tak, żeby opinia światowa obwiniła za tragedię Polaków.
- Musimy zabić tego komunistę. Przypominam, że nasz wielki führer szczerze go nie znosił.

Kilka dni później w komendzie milicji obywatelskiej przy Podwalu trwało zebranie.
- Towarzysze, jutro zjadą do nas wybitni przedstawiciele nauki i kultury - rozpoczął szef milicji, Zygmunt Karaś. - Nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek problemy. Nasi goście muszą mieć zapewnione bezpieczeństwo - Karaś poinformował podwładnych.
- Nie muszę chyba tłumaczyć, że istnieje prawdopodobieństwo zakłócenia porządku przez niemieckich bandytów z Wehrwolfu... Nie możemy do tego dopuścić!

Dzień później na wrocławskim lotnisku Gądów wylądował samolot. Na pokładzie było kilkanaście znanych postaci i przede wszystkim Pablo Picasso. Goście wsiedli do podstawionych limuzyn i pojechali do hotelu Monopol.
- Profesorze, przygotowaliśmy dla pana najlepszy apartament w hotelu - powiedział do Picassa kierownik Monopolu Alojzy Zabłocki. - Mieszkali w nim sami znamienici goście, na pewno spodoba się panu - dodał Zabłocki i otworzył wielkie drzwi do pokoju. Zabłocki oczywiście nie wspomniał, że kilka lat wcześniej w tym samym miejscu nocował Adolf Hitler.
A niemieccy terroryści już szykowali się do zamachu. W głowie Ziegenbocka tlił się plan morderstwa. Wiedział już, że Picasso jest świetnie chroniony. Milicjantów i tajniaków było zbyt wielu.
Dlatego też hitlerowiec podjął decyzję, aby malarza zlikwidować z daleka. Odpadał precyzyjny strzał w głowę, bo wtedy wina nie spadłaby na Polaków. Ale Niemiec wpadł na inny pomysł.
- To się musi udać - zadowolony zacierał ręce. - Operację wykonamy jutro. Szczegóły poznacie na kilka godzin przed ,,godziną zero". Sieg heil! - rzucił zgromadzonym u siebie Niemcom.

Polscy milicjanci nie odstępowali na krok zaproszonych gości. Szczególną troską otoczyli Picassa. Kiedy mistrz spacerował po mieście, w ślad za nim - oprócz oficjalnej obstawy - ruszało zawsze kilkunastu tajniaków. - Włos mu z głowy nie spadnie. Bo nie ma jak - cieszył się Zygmunt Karaś, obserwując z oddali spacerującego Picassa.

Ziegenbock wraz z grupą najbardziej zaufanych hitlerowców wszedł do tunelu, którego wejście znajdowało się obok Dworca Świebodzkiego. Mężczyźni w ciszy szli kilka minut. Spod nóg uciekały im szczury, co chwila też ktoś potykał się o leżące na ziemi niemieckie hełmy czy pudła po amunicji i granatach. W końcu doszli do - zdawałoby się - końca korytarza. - Poświeć - rozkazał Ziegenbock jednemu z Niemców.

Po chwili grzebania w ścianie dowódca nazistów znalazł to czego szukał - tajemny przycisk. Po chwili ściana lekko się poruszyła. Wtedy jeden z Niemców pchnął ją i otworzył wejście do kolejnego pomieszczenia.
- Polacy nigdy nie zorientują się, że ta ściana to tak naprawdę drzwi - pomyśleli hitlerowcy.
Weszli do niewielkiego pomieszczenia. Na ścianach wisiało wiele różnych karabinów. W skrzyniach zgromadzone były granaty i pancerfausty. Na stole leżały pistolety maszynowe różnego rodzaju. - Karla, odszukaj gewehr 43 - rozkazał Ziegenbock jedynej kobiecie wśród członków Wehrwolfu. - To jest najlepsze narzędzie do naszego zadania.

Gewehr 43 był samopowtarzalnym karabinem. Świetnie sprawdzał się w boju. Jego wielką zaletą było to, że można było do niego przymocować tłumik i celownik optyczny.
Ziegenbock do operacji wyznaczył Richarda Froscha. Wiedział, że ten weteran walk w Rosji specjalizował się w strzałach z bardzo dalekiego dystansu.
Picasso przygotowywał się do wystąpienia w Hali Ludowej. W hotelu przymierzał elegancki frak.
- Co za cholerstwo. Jak ja nie znoszę takich ubrań - narzekał wybitny malarz.

W tym samym czasie Richard Frosch wraz z Karlą przedostali się do parku Szczytnickiego. Mieli szczęście, bo w tym miejscu patrole polskiej milicji nie były zbyt częste. Niemiec ułożył się wygodnie na ziemi, a jego towarzyszka szybko obrzuciła go suchymi liśćmi i gałęziami - tak, aby nikt go nie zauważył. Kamuflaż był świetny.
Żaden przechodzień nie mógł zauważyć, że spod kupki liści wystaje lufa karabinu. Snajper miał stąd świetny widok. Od placu przed halą dzielił go jedynie staw.

Frosch doskonale widział przechadzających się ludzi, nad którymi górowała iglica, czyli wielki metalowy słup, na szczycie którego zamontowano olbrzymią szklaną kulę.
Pablo Picasso w otoczeniu polskich władz wkroczył na plac przed Halą Ludową.
Za kilkanaście minut miał wygłosić referat. Pogoda nie zachęcała do długiego przebywania na dworze - wiał porywisty wiatr i zanosiło się na deszcz. Picasso zatrzymał się jednak pod iglicą. Chciał zapalić papierosa.

Frosch tylko czekał na ten moment.
- Pamiętaj, to ma wyglądać na wypadek - w myślach ciągle słyszał polecenia szefa.
Niemiec przyłożył oko do celownika. Wymierzył prosto w głowę malarza.
Niespodziewający się niczego Picasso palił w najlepsze papierosa. Podszedł do niego jeden z polskich dygnitarzy.
- Mistrzu, w imieniu polskiego rządu chciałbym bardzo podziękować za przybycie oraz za referat, który profesor wygłosi - mówił Polak.
- Podziękuje pan po referacie - żartobliwie odparł Picasso. - Może papierosa? - zaproponował artysta.

W tym samym momencie Frosch skierował karabin wysoko w górę. W celowniku doskonale zobaczył szklaną kulę. Wymierzył i pociągnął za spust.
Nagle ciszę zakłócił potworny huk. Pocisk wystrzelony przez Niemca trafił dokładnie w błyszczącą kulę. Kilogramy szkła leciały prosto na głowy zebranych pod iglicą oficjeli. Polak, którego Picasso częstował papierosem, rzucił się na malarza i przykrył go własnym ciałem.
Wielki kawał szkła chwilę później wbił się w plecy dygnitarza, który zginął na miejscu. Malarzowi na szczęście nic się nie stało.

Akcja Werhwolfu nie powiodła się. A kilka dni później polska milicja wytropiła członków grupy...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto