MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Utopili stawy

Magdalena Kozioł
W zeszłym roku na świąteczne stoły Polaków trafiło 1300 ton karpi z Milicza.  Fot. Marcin Osman
W zeszłym roku na świąteczne stoły Polaków trafiło 1300 ton karpi z Milicza. Fot. Marcin Osman
W tym roku, po raz pierwszy od kilkuset lat, na polskich stołach może zabraknąć milickiego karpia Do tej pory 170 pracowników Państwowego Zakładu Budżetowego „Stawy Milickie” nie dostało lipcowej wypłaty.

W tym roku, po raz pierwszy od kilkuset lat, na polskich stołach może zabraknąć milickiego karpia
Do tej pory 170 pracowników Państwowego Zakładu Budżetowego „Stawy Milickie” nie dostało lipcowej wypłaty. Kasa przedsiębiorstwa świeci pustkami. Wszystko przez nieudolne zarządzanie. Wojewoda, któremu podlega zakład, chce odwołać dyrektora, ale nie może, bo ten jest chory.

Dyrektor po prostu uciekł – wyrzuca z siebie jeden ze związkowców. Nazwiska nie poda. Boi się, że jako pierwszy straci pracę. Wie, że szykują się zwolnienia.
– Szef, który z załogą w ogóle się nie spotykał, zatroszczył się o siebie. O nas nikt. PZB stracił już płynność finansową – dodaje.
Zakład nie ma szczęścia do zarządzających. W lutym tego roku wojewoda odwołał Marka Antkowiaka, który prowadził przedsiębiorstwo od 2001 r. Przyczyna – wykryte liczne nieprawidłowości. Czarne chmury zebrały się teraz nad obecnym szefem Zbigniewem Mieszkalskim, związanym z lokalnymi strukturami Prawa i Sprawiedliwości. Na tyle mocno, że bez problemu z kierowania Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Miliczu został przesunięty do zarządzania stawami.

Mieszkalskiego na tę funkcję powołał wojewoda (też z PiS), ale teraz nie jest zadowolony ze swojej decyzji. Mieszkalski się nie sprawdził. Nieudolnie zarządzał firmą.
– Jestem tutaj zbyt krótko – broni się Mieszkalski i przekonuje, że przez kilka miesięcy robił, co mógł, by postawić PZB na nogi. Oszczędzał na wszystkim. Na płacach, na paliwie, na materiałach biurowych. Tych cięć było za mało.
– Wymyślił, że wyśle część załogi na bezpłatne urlopy – dorzuca związkowiec. – To mu nie wyszło.
Żeby mieć na wypłaty i bieżącą działalność firmy, dyrektor chce zaciągnąć w banku kredyt. Bez zgody wojewody.
– Jest to działanie bezprawne – tłumaczy wicewojewoda Roman Kulczycki. PZB nie ma bowiem osobowości prawnej.

Niepokój za miliony
Wypłat za lipiec prawdopodobnie nie będzie. Ani spokojnego bytu na stawach do końca tego roku. Miały to gwarantować właśnie te 2 mln zł pożyczone od banku. Pieniędzy tych nie ma.
– Zachorowałem i nie zdążyłem uruchomić kredytu – tłumaczy Mieszkalski, wierząc, że wróci do pracy.
Tylko że może już nie mieć do czego. Jego zwolnienie jest nieuchronne. Wiedzą o tym działające w PZB związki zawodowe, które pisemnie poinformował o tym wicewojewoda Kulczycki. Problem w tym, że nikt nie określił im kierunku zmian.
– Będzie nowy dyrektor albo zarządca komisaryczny – tłumaczą związkowcy, dla których zamieszanie przed odłowami i planowana redukcja zatrudnienia to katastrofa. Tym bardziej że PZB w powiecie milickim nadal jest jednym z największych pracodawców.

Wracają do agencji
– Zwolnienia to absurd – stanowczo zaznacza Radosław Rozbędowski, zastępca dyrektora PZB. To, co dzieje się na stawach, dla niego nie jest niczym nadzwyczajnym. Zresztą opowiadać o tym nie będzie, bo to tajemnica.
Tajemnicą jednak nie jest, że PZB będzie miał innego właściciela. – Zapadł wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, który mówi, że utworzenie PZB w 2000 r. było niezgodne z prawem – tłumaczy Kulczycki, nie ukrywając, że wyrok zdjął z wojewody pewien kłopot.
Teraz nad naprawą sytuacji będzie musiała pochylić się Agencja Nieruchomości Rolnych. Już pod koniec 2003 r. chciała odzyskać majątek PZB, który nadal figurował w jej księgach wieczystych.
Na pytanie, kto jest faktycznym właścicielem stawów, musiały odpowiadać sądy. Wyrok, który zapadł w grudniu 2004 r. w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie, był dla dyrekcji stawów niekorzystny. Teraz decyzję podtrzymał NSA. Stawy więc muszą wrócić do agencji.
Aleksander Jakoniuk, zastępca dyrektora terenowego oddziału ANR we Wrocławiu, zapewnia, że jeszcze nic o tym nie wie.
Agencja nie potrafi określić, jaka będzie przyszłość stawów. Związkowcy z Milicza podejrzewają, że zostaną sprywatyzowane. •

Park to nie obwodnica
W Miliczu karpie hodowano od średniowiecza. Teraz opłacalność produkcji tego kulinarnego przysmaku Dolnego Śląska dobijają dwie rzeczy: wirus atakujący ryby i import tanich karpi z zagranicy. Ale hodowla musi trwać.
Tak twierdzą ekolodzy. Gdyby karp stąd znikł, zmieniłby się ekosystem. Zagrożony zostałby rezerwat ornitologiczny z 270 gatunkami ptaków. Dlatego ekolodzy uważają, że państwo musi dokładać do PZB. Najlepiej, gdyby na tym terenie powstał park narodowy. Jego orędownikiem jest Kazimierz Ziółkowski, były dyrektor Wydziału Skarbu Państwa i Przekształceń Własnościowych Urzędu Wojewódzkiego. Według niego,to najlepsze rozwiązanie. Bo hodowla, choć nie na taką skalę, zostanie utrzymana i tym samym nic się nie zmieni w krajobrazie. – Tylko park to nie obwodnica i długo trzeba będzie przekonywać polityków, by zgodzili się na jego utworzenie – uważają ekolodzy.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto