MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Upadek gwiazdy

Robert Migdał
spgw
spgw
Hipnotyzowała głosem, od którego drżały żyrandole. Krytycy nazywali ją Lady Kicz, fani boską Violettą. Rodzina i znajomi woleli swojsko: Cześka Cieślak Violetta Villas.

Hipnotyzowała głosem, od którego drżały żyrandole. Krytycy nazywali ją Lady Kicz,
fani boską Violettą. Rodzina i znajomi woleli swojsko: Cześka Cieślak

Violetta Villas. Nieszczęśliwa w miłości, kochana i znienawidzona przez tłumy. Młodość spędziła w przepychu i luksusie, starość ze sforą psów i kotów w rodzinnym Lewinie Kłodzkim, z którego zabrano ją do szpitala psychiatrycznego. Historia jej życia to gotowy scenariusz na kinowy przebój

Na świat przyszła 69 lat temu w polskiej rodzinie w Belgii. Ojciec górnik chciał, żeby córeczka była gospodynią domową z gromadką dzieci. Gdy miała niespełna 20 lat, znalazł jej męża. Szybki ślub, narodziny syna Krzysztofa i... ucieczka na drugi koniec Polski.

Cieślak umarła, niech żyje Villas
Violetta pragnęła innego życia. Chciała śpiewać. A warunki miała niesamowite. Tylko nieliczni mogą się pochwalić czterooktawową skalą głosu.
Śpiewu i gry na fortepianie uczyła się w Szczecinie, Warszawie i we Wrocławiu. Miała szanse, żeby zostać diwą, jednak jej talent dostrzegł Władysław Szpilman, dyrektor Polskiego Radia. To on kazał jej zapomnieć o Czesławie Cieślak i wybrać łatwo wpadający w ucho pseudonim. Narodziła się Violetta Villas. – Violetta, bo tak wołali na mnie w Belgii, Villas, bo jest tu słowo „las” a ja się wychowałam przy lesie – opowiadała.
Burza włosów, obcisłe spódniczki mini, ostry makijaż tylko ułatwiły jej drogę do kariery. Sukcesy na festiwalach w Sopocie i Opolu. Na jej koncerty tłumy waliły drzwiami i oknami. Kobiety płakały, gdy śpiewała „Do ciebie, mamo”.

Światła wielkiego miasta
Koncertowała w Szwajcarii, Niemczech i we Francji. W połowie lat 60. podpisała kontrakt na występy w Paryżu. – Gdy w Olimpii śpiewałam „Ave Maria”, drżał wielki żyrandol zawieszony nad publicznością – wspominała po latach.
Po Paryżu nadszedł czas na podbój Stanów Zjednoczonych. Violetta przez trzy lata występowała w Las Vegas. Została wielką gwiazdą. Śpiewała w dziewięciu językach. Miała zaszczyt wystąpić w duecie razem z wielkim Frankiem Sinatrą. Co wieczór na scenę wjeżdżała jaguarem lub na białym rumaku, a w jej garderobie codziennie stał wielki kosz róż sprowadzanych z Nowego Jorku. Piękne suknie, boa ze strusich piór i najdroższe futra. Nie brakowało jej niczego. Opowieści o „seksbombie z Polski”, która ma atomowy głos, dotarły do Hollywood. Pod koniec lat 60. wystąpiła w kilku amerykańskich filmach. Jej kariera nabierała szaleńczego tempa.
– I wtedy przyszła wiadomość z Polski, że moja mama jest bardzo chora. Nie porzuciłam tego cudownego życia. Chciałam wyjechać na chwilę. Zobaczyć się z mamą, może ostatni raz...
– wspominała Villas. Spakowała walizki. Przyjechała do szarej i smutnej Polski.

Mata Hari znad Wisły
Po przekroczeniu granicy nie było już odwrotu. – Wszystko przez komunistów. Przez te czerwone, zakazane mordy – opowiada Violetta. Agenci SB chcieli z niej zrobić polską Matę Hari. Miała wyciągać od polityków tajemnice państwowe. – Obiecywali mi za to góry pieniędzy. Nie zgodziłam się, więc mnie zniszczyli – opowiadała, kiedy jej nazwisko pojawiło się na liście Wildsteina.
Zamieszkała w podwarszawskiej Magdalence. Ludzie byli pod wpływem jej magii: jeździła białym mercedesem, chodziła w futrach i każdą piosenkę wykonywała w innej sukni.
Lady Kicz, Madame Skandal, Laleczka, Tygrysica – nazywały ją gazety. Krytycy nie zostawiali na niej suchej nitki. A ona dalej śpiewała.
Po koniec lat 80. wyjechała na krótko do Stanów Zjednoczonych. Występowała w chicagowskich klubach. Szybko wyszła drugi raz za mąż. Za Polonusa Teda Kowalczyka, właściciela restauracji w polskiej dzielnicy. Ted chciał, żeby Violetta była w jego knajpie magnesem dla gości. Villas wolała „leżeć i pachnieć”. Rozstali się. Powód: niezgodność charakterów. Kowalczyk wyjaśniał to dosadniej: – W sypialni zamiast seksu, ona wolała się modlić.
Po powrocie do Polski stała się nadzwyczaj wierząca. Występowała dla Rodziny Radia Maryja, a na automatycznej sekretarce jej telefonu można było usłyszeć: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica”. Odcięła się od rodziny. Nie utrzymywała kontaktów z synem i wnukami. Jej przyjaciółką została pani Ela, garderobiana i gosposia.

Święta Violetta od bezdomnych psów
W latach 90. brawurowo zaśpiewała z duecie z Kazikiem, a potem z Michałem Wiśniewskim. Ciągle była zjawiskiem.
– Chcę być święta – co rusz ogłaszała dziennikarzom rewelacje ze swojego życia. Dlatego pomagam bezdomnym psom i kotom. Chcę być jak święty Franciszek z Asyżu.
W Magdalence mieszkała do 1998 r. Jej sąsiedzi odetchnęli z ulgą, gdy spakowała psy i koty (ponad setkę) i oznajmiła: – Wracam do domu. Wracam do Lewina na Dolnym Śląsku.
Zamieszkała w rodzinnej wilii na wzgórzu. Z dnia na dzień na jej podwórku przybywało bezpańskich zwierzaków.
– A ja nie mam serca, żeby zostawić biednego pieska czy kotka na ulicy. Przecież to dla nich śmierć – opowiadała.

Ciężkiej pracy się nie boi
Villas koncertowała coraz rzadziej, a wszystkie pieniądze przejadali jej czworonożni podopieczni. Co rusz apelowała: „Proszę o pomoc. Nie daję sama rady utrzymać tych wszystkich zwierząt”. Jej twarz rozmiękczała serca sponsorów: to ktoś podrzucił suchą karmę, to kilkadziesiąt kilogramów kości. Nawet Edyta Górniak sypnęła groszem i wybudowała pomieszczenia dla kotów Violetty.
Z wielkiej gwiazdy stała się odludkiem. Dzień i noc poświęcała na pomoc zwierzakom.
– Codziennie rano wstaję o 6. Mieszam w kotłach, noszę psom jedzenie w wiadrach. Dbam, żeby nie były głodne – opowiadała.
Choć dobiegała siedemdziesiątki, harowała jak wół. Nie była damą w białych rękawiczkach. Zakasywała rękawy i kilka godzin dziennie ciężko pracowała fizycznie. Na głowę wkładała podniszczoną bejsbolówkę, spod której, zamiast burzy jasnych loków, wystawały zniszczone włosy. Wielu na jej miejscu rzuciłoby to wszystko. Ale nie ona. Była zacięta w tym, co robiła. Nie chciała oddać zwierzaków, choć działo im się u niej coraz gorzej. Nie dla wszystkich wystarczało jedzenia, silniejsze zagryzały słabsze, a jej posiadłość zamieniła się w chlew.

Świnio z brudnym ryjem
Unikała dziennikarzy. Przejmowała się każdym artykułem na swój temat. Potrafiła wykrzyczeć reporterowi do słuchawki: – „Spier... aj ty świnio z brudnym ryjem. Ty komuchu. Ty zasrańcu! Jak mogłeś coś takiego napisać!”. Nie miała wtedy nic a nic z wielkiej damy.
Wreszcie całkiem zamknęła się przed światem. Przed Bożym Narodzeniem trafiła do szpitala psychiatrycznego. Nie wiadomo, kiedy z niego wyjdzie. Kiedy stanie na scenie. I zaśpiewa „Ja jestem Violetta, prawdziwa kobietta...” •

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto