MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Twardy partner dla rządu - Rozmowa z prof. Witoldem Orłowskim, ekonomistą

Łukasz Pałka
FOT. JANUSZ WÓJTOWICZ
FOT. JANUSZ WÓJTOWICZ
• Czy zgłosił Pan już swoją kandydaturę na szefa Narodowego Banku Polskiego? – Nie zgłosiłem. Jak wiadomo, prezydent Lech Kaczyński powiedział, że szuka kandydatów wyłącznie wśród ekonomistów z jednej ...

• Czy zgłosił Pan już swoją kandydaturę na szefa Narodowego Banku Polskiego?
– Nie zgłosiłem. Jak wiadomo, prezydent Lech Kaczyński powiedział, że szuka kandydatów wyłącznie wśród ekonomistów z jednej uczelni – SGH. Co więcej, powiedział rzecz dość dziwną. Mianowicie zasugerował, że ekonomiści dzielą się na poprawnych i niepoprawnych politycznie.

• A Pan do której grupy się zalicza?
– Mam nadzieję, że przede wszystkim do wykształconych. A wykształceni ekonomiści nie różnią się bardzo w poglądach. Wszyscy twierdzą, że dwa plus dwa jest cztery, że deficyt budżetowy nie może być zbyt wysoki, że inflacji trzeba pilnować.

• Jaki powinien być nowy prezes banku centralnego, który zastąpi Leszka Balcerowicza?
– Dość dawno w całym cywilizowanym świecie przyjęto, że bank centralny powinien być niezależny w działaniach i poglądach. A głównym celem powinno być zwalczanie inflacji. Dlatego idealny kandydat powinien być twardym partnerem, który nie poddaje się naciskom. Musi umieć powiedzieć politykom – nie. Mam nadzieję, że prezydent Kaczyński wybierze osobę niezależną, cenioną i odporną na naciski polityczne.

• Potrzebne są zmiany w przepisach, by NBP wspierał rozwój gospodarczy?
– Nie. NBP już dziś ma obowiązek wspierania polityki rządu, ale pod warunkiem, że nie będzie to przeszkadzało w realizacji głównego celu, czyli utrzymaniu niskiej inflacji. Dopóki te cele są spójne to nie ma problemu. Czasem jednak bank musi między nimi wybierać, co czyni jego działania mniej skutecznymi. Nie zgadzam się ze skrajnymi ekonomistami, którzy uważają, że bank w ogóle nie powinien przejmować się sytuacją gospodarczą. Są zresztą banki centralne, które biorą pod uwagę bezrobocie i wzrost gospodarczy.

• Na przykład amerykański Fed...
– Oczywiście, choć Fed w pierwszej kolejności zwraca uwagę na wzrost cen. Nie jest tak, że można poświęcić inflację dla wzrostu gospodarczego. Każdy bank centralny odpowiada przede wszystkim za stabilność pieniądza.

• Kto ma rację w sporze o fuzję banków Pekao i BPH? Rząd czy Włosi popierani przez Komisję Europejską?
– Obie strony mają swoje argumenty. W umowie prywatyzacyjnej Pekao jest wyraźny zapis, że UniCredito w ciągu dziesięciu lat nie kupi innego banku, więc w najgorszym wypadku Włosi odczekają jeszcze kilka lat. Dlatego nasz rząd powinien negocjować i na przykład zobowiązać Włochów, żeby nie było redukcji zatrudnienia. A jeżeli zwolnienia będą, to żeby dokonali innych inwestycji w Polsce, które stworzą miejsca pracy. Spór w sądzie jest najgorszym rozwiązaniem.

• Polska to jedyny kraj z grona nowych członków Unii Europejskiej, który nie podał daty wstąpienia do strefy euro. Nasz rząd postępuje słusznie?
– To błąd. Rząd nie ma prawa mówić, że nie jesteśmy zainteresowani wstąpieniem do strefy euro, bo już się do tego zobowiązaliśmy. Pozostaje pytanie o moment wprowadzenia wspólnej waluty. Rząd to odwleka. Ja uważam, że polskiej gospodarce lepiej służyłoby szybkie wprowadzenie euro.

• Dlaczego?
– Największym zagrożeniem dla nas jest niepewność, czy złotówka nie będzie się nadmiernie wzmacniać. Polscy eksporterzy nie mają pojęcia, jak będą wyglądały ich finanse za pół roku. Wprowadzenie wspólnej waluty zlikwiduje ten problem, co umożliwi tworzenie nowych miejsc pracy.

• Ostatnio stwierdził Pan, że możemy pójść drogą Hiszpanii, która wprowadziła euro i dziś ma potężną gospodarkę, albo majstrować przy własnej walucie jak Argentyna, co skończy się degrengoladą. Jaki scenariusz jest bardziej prawdopodobny?
– Podałem ten przykład, by pokazać, że powodzenie gospodarcze nie zależy od tego, czy kraj ma swoją walutę. Zwalanie problemów na euro jest nieporozumieniem – na przykład we Włoszech euro jest chłopcem do bicia. Zamiast zabrać się za reformę finansów publicznych, tamtejsi ministrowie mówią, że euro jest winne.

• Wicepremier Zyta Gilowska o naszych finansach publicznych powiedziała, że „ta syrenka długo nie pociągnie”. Pokazało się dno?
– Jest gorzej. Bo nie chodzi o to, ile wydajemy, ale o strukturę wydatków. Nasze finanse są chore, a deficyt to tylko objaw tej choroby. Objawem są też zbyt wysokie podatki. Pieniądze są wydawane w sposób niewłaściwy i bez kontroli. W walce politycznej partie licytują się w wydawaniu kolejnych miliardów.

• Jak leczyć tę chorobę?
– Samo powiedzenie, że trzeba ciąć wydatki, nic nie da. Trzeba zadbać o większą kontrolę. Żeby pieniądze nie trafiały do osób, które ich nie potrzebują albo wręcz je wyłudzają. Trzeba traktować instytucje publiczne jak prywatne przedsiębiorstwa i zmniejszać biurokrację.

Witold Orłowski
W latach 1993-1997 pracował w Banku Światowym, potem był szefem doradców ekonomicznych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Od początku marca jest doradcą w renomowanej firmie PricewaterhouseCoopers.
Jest jednym z założycieli Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych NOBE. W ostatni czwartek ze studentami wrocławskiej Akademii Ekonomicznej dyskutował o rozwoju gospodarczym Polski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Katastrofa śmigłowca z prezydentem Iranu. Co dalej z tym krajem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto