Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Torin Dorn: Z moimi umiejętnościami mógłbym grać w kazdej lidze świata

Rafał Hydzik
13.10.2019 wroclaw
energa basket liga
slask wroclaw kong szczecin
n/z torin dorn
koszykowka mezczyzn
gazeta wroclawska
pawe£ relikowski / polskapress
13.10.2019 wroclaw energa basket liga slask wroclaw kong szczecin n/z torin dorn koszykowka mezczyzn gazeta wroclawska pawe£ relikowski / polskapress Pawe£ Relikowski / Polskapress
Torin Dorn, 23-letni rzucający WKS Śląska Wrocław rozgrywa swój pierwszy sezon w profesjonalnej koszykówce (śr. 13,8 pkt, 5,8 zb., 1,3 as.). W rozmowie z nami opowiada o NBA, która jest jego sportowym celem numer jeden, a także o zwątpieniu, z którym regularnie przychodzi mu walczyć.

Oczekiwania kibiców, by Śląsk Wrocław ponownie był wielki, są ogromne. Traktujesz to jako wyzwanie?
Jak tu przyjechałem, zostałem poinformowany jak olbrzymia była koszykówka w tym mieście w minionej dekadzie. Śląsk miał wtedy jedną z największych drużyn w historii ligi. Z całą pewnością wiąże się to z jakąś presją, ale ja to bardziej widzę jako ekscytujące wyzwanie. Po to się gra w koszykówkę, by stawiać sobie coraz wyższe cele i budować wokół siebie bazę kibiców.

Jak daleko, bądź jak blisko byłeś do NBA?
Grałem w Summer League z drużyną Charlotte Hornets. To właściwie najbliżej, jak tylko można być, nie dostając się do ostatecznej kadry.

Treningi z drużyną z NBA dały Ci perspektywę na Twoje umiejętności?
Z całą pewnością. Wiem, że jestem w stanie grać w każdej lidze świata. To wszystko zależy od znalezienia odpowiedniej okazji i zabłyśnięcia w konkretnych okolicznościach. Odrobina szczęścia. Treningi z Hornetsami przede wszystkim pokazały mi jak podchodzić do treningów na najwyższym możliwym poziomie. To cenne doświadczenie.

Trafiłem na taki cytat z lokalnej gazety w Charlotte: „Torin Dorn nie oszukuje się myśląc, że trafi do NBA. Rzucający obrońca, który właściwie nie rzuca, ma mocno pod górkę”. W pierwszych meczach w Energa Basket Lidze natomiast pokazujesz zupełnie co innego...
To dziwne, szczerze mówiąc powiedziałbym, że w koledżu byłem równie skuteczny. Wszędzie, gdzie kiedykolwiek wychodziłem na parkiet, niezależnie od tego czy nazywano mnie rzucającym czy też nie, odnosiłem sukcesy. Mam jednak wrażenie, że to jak szybko gra się zmienia, jak zaczyna się dogłębnie analizować każdą statystykę, nieco mnie krzywdzi jako zawodnika. Krytycy piszą jedno, a moja dotychczasowa kariera mówi drugie.

Nie pierwszy raz stawiasz czoła zwątpieniu.
To wszystko leży w ciężkiej, codziennej pracy. To coś, co doskonale rozumiem. Oboje moi rodzice są niezwykle ciężko pracującymi ludźmi, a ja od dziecka przesiąkłem tym samym. Nic ci nigdy nikt nie poda na talerzu, do wszystkiego trzeba dojść samemu. Nie mogę powiedzieć, że nie biorę do siebie tego, że ktoś we mnie wątpi. Dzięki temu jednak pracuję jeszcze ciężej, jeszcze więcej. To mnie napędza.

Tak szczerze – która z lig jest silniejsza, bardziej wymagająca? NCAA czy EBL?
Są zupełnie różne. W koledżu każdy jest w tym samym wieku. Tu z kolei gra jest nieco wolniejsza, ale każdy ma spory bagaż doświadczenia, większość drużyn ma w swoich kadrach weteranów. W NCAA zawodnicy byli więksi, bardziej atletyczni, tu zaś góruje mentalny aspekt gry w koszykówkę. Trudno je porównywać, ale z całą pewnością czuję, że teraz gram na poziomie profesjonalnym.

Jak Ci idzie adaptacja w nowym kraju?
Teraz już czuję się dobrze, ale moje pierwsze dni w kraju to był istny szok kulturowy. Kiedyś byłem we Włoszech, ale na dobrą sprawę nigdy na dłużej nie wyjechałem ze Stanów. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Nadal mam pomniejsze problemy z jazdą samochodem po waszych ulicach, tramwaje to koszmar (śmiech).

Co Ci pomogło się z tym uporać?
To kwestia czasu. Z czasem każde miejsce staje się domem. Teraz już wiem gdzie jestem, poznaję okolicę. To świetne miasto. Mam mnóstwo znajomych, którzy wyjechali grać za granicą i utknęli w małych miasteczkach. Wrocław jest piękny, zwłaszcza rynek zawsze robi na mnie wrażenie.

Jakieś znajome twarze na parkietach?
Tydzień temu mierzyliśmy się z Kingiem Szczecin, tam gra Ben Mccauley. Obaj chodziliśmy do tego samego koledżu i regularnie mierzyliśmy się ze sobą. Fajnie było go znów zobaczyć na drugim końcu świata.

Latem pojawiła się dla ciebie opcja transferu do Śląska. Europa była priorytetem?
Całość tego procederu załatwiał mój agent, sam właściwie nie mam pojęcia jak to się stało, że trafiłem akurat do Polski (śmiech). Nie byłem jednak nastawiony na Europę. Marzyłem o NBA. Mogłem albo zostać w G-League (liga rozwoju koszykówki wspierana przez NBA – przyp. RH), albo zacząć z czystą kartą w innym kraju. Liczę na to, że tą drogą uda mi się wywalczyć drogę do elity amerykańskiego basketu.

Czyli można powiedzieć, że NBA jest Twoim sportowym celem?
W stu procentach.

Twój ojciec grał w futbol w NFL, a Twój brat podąża jego śladami. Czujesz czasem presję, by w swojej karierze stawiać kroki szybciej?
Nie wiem, czy to jest presja. Od tak dawna jest to moja droga życia, ze już tego nie odczuwam. Odkąd pamiętam uprawiam sport, mam to już po prostu we krwi. Nie czuję też, by ktokolwiek naciskał na mnie bym był w konkretnym miejscu. Staram się żyć z dnia na dzień, wierząc, że pewne rzeczy po prostu się wydarzą, zgodnie z przeznaczeniem.

Był taki moment, w którym zwątpiłeś, że będziesz grał zawodowo?
Nigdy. Jak byłem znacznie młodszy, jakoś w czasach liceum, zdarzało mi się wątpić w swoje umiejętności, ale odkąd czułem, że jestem coraz lepszy w tym co robię, nie zwątpiłem ani przez sekundę.

Nawet wtedy, kiedy wątpili w Ciebie inni?
Nawet wtedy. Wiem co potrafię, wiem co jestem w stanie wnieść na parkiet. Nie słucham nawet ludzi, którzy są regularnie negatywni. Nigdy nie pozwoliłem by moje własne wierzenia i cele zostały zachwiane przez kogoś z zewnątrz.

Po trzech meczach można wyciągnąć z gry Śląska pozytywy, ale też przytłaczającą ilość negatywów. Jak to wygląda z Twojej perspektywy. Idziecie w dobrym kierunku, czy jest się czym martwić?
Nie lubię określenia „martwić się”. Nie ma o co się martwić. Są elementy, które można poprawić albo doskonalić. Z całą pewnością trzeba myśleć w tych kategoriach. Moim zdaniem po meczu z Kingiem mogliśmy mieć trzy zwycięstwa, nie jedno. Oba przegrane mecze były możliwe do wygrania, to była kwestia detali. Gdyby te się zgrały, mówilibyśmy o trzech zwycięstwach i nikt by nie wspominał o martwieniu się.

Kwestia zgrania?
Mamy grupę naprawdę utalentowanych zawodników, a nad nimi stoi świetny sztab. Jeśli każdy z nas złapie ten sam język koszykówki, nie mamy limitów. Mieliśmy już krótkie momenty świetnej gry, genialne przebłyski. Jak się zgramy, jesteśmy w stanie zrobić na parkiecie wszystko.

Ty już to indywidualnie potwierdziłeś. Chyba nie można było sobie wymarzyć lepszego debiutu w profesjonalnym baskecie – MVP z miejsca.
Właściwie to znacznie bardziej ucieszyło mnie samo zwycięstwo. Chcę wygrywać cały czas, na tym jestem w pełni skupiony. Każdy kocha zwycięzców – co jest warte strzelenie 40 punktów, jeśli przegrywasz? Zwycięzcy zbierają za sobą rzeszę kibiców.

Co czujesz, że koniecznie musisz poprawić, by myśleć o powrocie do Stanów?
Cały czas pracuję nad rzutami z wyskoku i z dystansu. Chcę wyrobić w sobie nawyk do podejmowania szybkich i dobrych decyzji na swojej naturalnej pozycji na boisku. Gra jest tu nieco wolniejsza, więc do każdego z tych elementów mogę przywiązywać szczególną uwagę. Każdego dnia uczę się od najlepszych, takich jak Kamil Łączyński, Maciek Wojciechowski czy Michał Gabiński. Tak jak jednak mówiłem, czuję, że jestem gotowy by grać wszędzie – po to się gra, by konkurować z najlepszymi.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto