Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tomasz Mars: Mylono mnie z Piotrem Kupichą

Kinga Czernichowska
Kinga Czernichowska
"Nie mówimy: to jest dobre, a to jest gówno - olać to!" - twierdzi Mars.

Tomasz Mars na co dzień występuje w Krakowie. Teraz możemy jednak zobaczyć go we Wrocławiu. W piątek (7 maja) wystąpił z autorskim programem w Centrum Sztuki Impart. A już wkrótce (12 i 13 maja) zagra w muzycznym spektaklu "Leningrad".
Jesteś aktorem, grasz na scenie, a jednocześnie wydajesz płyty. Co jest dla Ciebie ważniejsze muzyka czy teatr?

Wszystko wyszło z pasji muzycznej. Pierwsza gitara była krokiem ku wyjściu do śpiewania, robienia tego typu rzeczy. Później droga potoczyła się nieco inaczej. Reżyserzy zauważali tę podobno "wyrazistą osobowość" na scenie, którą warto wykorzystać. Ale właściwie większość teatralnych projektów, w których biorę udział, jest związana z muzyką. Spektakle muzyczne to jest to, co sprawia mi przyjemność.

Zaczynałeś pewnie od zakładania zespołów muzycznych jeszcze w liceum...

Oczywiście, początki były bardzo proste. Za pierwsze zarobione pieniądze kupuje się gitarę, potem wyrusza się w różne rejony Polski i bierze udział w rozmaitych festiwalach. Pewnego dnia w 2002 roku trafiliśmy do Wrocławia na przegląd Łykend. Zajęliśmy wtedy dość wysoką pozycję, byliśmy w czołówce. Potem było mnóstwo różnych imprez, spotkań... Bardzo miło to wspominam.

Czyli Wrocław dobrze Ci się kojarzy.

Bardzo dobrze. Ten festiwal Łykend był dawno, osiem lat temu. Ostatnio spotkałem kobietę, kompletnie w innym mieście. Wspomniała przy mnie ten festiwal, podała nawet tytuł piosenki, a to znaczy, że nie kłamała. Byłem w szoku, że to można jeszcze pamiętać. Sam musiałem odtworzyć, czy tak rzeczywiście było, czy graliśmy tę piosenkę. A teraz udział w spektaklu "Leningrad" dał mi szansę do bliższego poznania ludzi i specyfiki miasta.

Co ciekawe, kiedy gramy we Wrocławiu, czujemy wsparcie publiczności. Muszę niestety przyznać, że w Krakowie tego nie doświadczamy w takim wymiarze.

Wrocław jest już Twoim ulubionym miastem czy pozostaje sentyment do Krakowa?

Muszę tutaj jednak bronić Krakowa. Aczkolwiek zaraz po Krakowie miejsce drugie zajmuje Wrocław.

Wspomniałeś o tym cynizmie w twórczości, który widoczny jest chociażby w piosence "To Ja Jestem Feel'em". Czy ze względu na swój głos, możliwości, muzyczny potencjał, nie kusi Cię do zaistnienia w świecie show-biznesu?

Oczywiście, to jest kuszące. Ale jesteśmy już na tym etapie, że zdajemy sobie sprawę, że ten show-biznes tworzy pewna machina, układ. W grę wchodzą pieniądze, znajomości. Musiałbym więc w tę machinę wejść, trzeba by było mnie wystylizować, zrobić odpowiedni makijaż, robić głupoty na scenie, a to mnie nie interesuje. Wolę sobie zapracować na zainteresowanie niszy niż pchać się na siłę dalej i robić rzeczy, które potem bolą.

Słuchasz na pewno różnych stacji radiowych. Masz jakąś swoją ulubioną piosenkę Dody czy grupy Feel, bo to do nich nawiązujesz w swojej twórczości?

Wiesz co, ja też już patrzę na to inaczej. Dla mnie jest to produkcja przygotowana po to, by trafić do określonego targetu, akurat w tym przypadku to jest 14-18 lat, może trochę mniej.

W naszej twórczości nie ma protest songu i wyrzutu. Nie mówimy: to jest dobre, a to jest gówno - olać to!. Każdy ma swój wybór. A tak to też nie ma lekko. Zmierzanie do osiągnięcia sławy to też ciężka praca i na pewno trudna decyzja. Ja to oczywiście szanuję. Ja się dziwię, bo przecież ta popularność mija, a muzyka i piosenki idą w zapomnienie.

Długo ćwiczy się parodiowanie Piotra Kupichy?

Nie, teraz już wielu potrafi zrobić "Yeah". Tak naprawdę wszystko zaczęło się od tego "face'u", który nas gdzieś połączył. Nawet mój trzyletni wówczas syn, jak widział Opole, Sopot (tam wszędzie był wówczas pan Piotr) mówił: "O! tata!" Wtedy zacząłem zastanawiać się nad tym, że może warto by to wykorzystać. Chociaż oczywiście to też jest ryzykowne ze względu na opinie, jakie się pojawiają w Internecie, a których generalnie się nie czyta i nie powinno czytać. Niektórzy uważają to za podczepianie się pod wielkie polskie supergwiazdy, ośmieszanie ich itd. Nie wszyscy potrafią się nad tym odpowiednio pochylić.

Ludzie nie mają dystansu?
Nie mają dystansu, nieraz nie wsłuchują się w słowa, nie próbują zrozumieć, o co chodzi w piosence. A tam przecież nikt nikogo nie obraża. Kiedy brakuje "lalala" i prostych czterech wersów, na których opiera się utwór, to wtedy percepcja człowieka jest już zaburzona.

Jak się czułeś, kiedy ludzie prosili Cię o autografy, myśląc, że widzą przed sobą Piotra Kupichę?

To było trochę zabawne. Kiedy wracałem z kolegami i byłem już naprawdę zmęczony, pisałem jakieś bazgroły. Przedstawiałem perkusistę, kolegę grającego na basie. To są niesamowite historie.

Teraz grasz w "Leningradzie", występujesz również z własnym projektem. A jakieś plany poza tym?

Jest pewna koncepcja. Nie wiem, czy powinienem już o tym mówić, ale zdradzę rąbka tajemnicy. Chcemy dotknąć największych hymnów lat 80. Tych z "zimnej fali", które mogliśmy usłyszeć np. w Jarocinie. To też nie mają być przeboje, typu: "Przeżyj to sam" czy "Chcemy być sobą". Nie będą to również protest songi. To będą utwory z repertuaru zespołów znanych, ale znanych dość wąskiej grupie, a jednocześnie niejednokrotnie prezentowane na festiwalach.

Być może trafimy też do tych, którzy w Jarocinie nigdy nie byli i teraz żałują, że nie urodzili się w czasach lat 80., kiedy klimat tej muzyki był zupełnie inny. Chcielibyśmy, żeby to się udało.

Wróćmy jeszcze do początków, do wydania pierwszego twojego albumu pt. "Męski burdel". Praca z Michałem Zabłockim okazała się przełomem? Rzeczywiście jest tak, że możecie zrobić płytę na każdy temat, wystarczy jakaś jedna rozmowa, jak to miało miejsce w przypadku debiutanckiego krążka?

Michał Zabłocki jest zawsze skupiony i bardzo sprawny w tym, co robi. Gdyby tak przysiąść, to moglibyśmy płytę zrobić w naprawdę krótkim czasie. Ale tak oczywiście się nie robi. To wynika z pewnych sytuacji życiowych, naszych spotkań, tego, co nas dotyka. Nie robimy niczego w sposób spontaniczny. Nie powiemy sobie: Teraz piszemy o miłości szczęśliwej, później o nieszczęśliwej, teraz o pięknych dziewczynach, potem o brzydkich.

Michał Zabłocki miał pomysł, żeby zrobić coś kontrowersyjnego. Widział w tym mnie. I tak rozpoczęła się nasza współpraca. Michał pisze wiersze, potem do tego powstaje muzyka, a jeszcze całość musi pozostać spójna. To jest bardzo ważne.

Jest już pomysł na następną płytę?

Jeszcze nie ma. Ostatnia, "To Ja Jestem Feel'em", wyszła w październiku. Na jesieni zaczniemy się pewnie zastanawiać, co dalej, a potem znów kilka miesięcy pracy. Myślę, że w kolejnym roku się uda.

To życzę powodzenia! Dzięki za rozmowę!
Dzięki.


Czytaj też:

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto