Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Teatr Współczesny inkubatorem nowych sztuk

Małgorzata Matuszewska
Janusz Wójtowicz
Teatr Współczesny niedługo zaprosi na rozstrzygnięcie drugiego konkursu dramaturgicznego. O planach rozmawiamy z Markiem Fiedorem, dyrektorem sceny przy ul. Rzeźniczej.

Przed nami rozstrzygnięcie drugiego już konkursu dramaturgicznego. Co się dzieje z pracami?
30 listopada minął termin nadsyłania tekstów. Otrzymaliśmy 30 dramatów 32 autorów - wśród nich są dwie autorskie pary. 28 stycznia zbierze się niezależna od teatru komisja jurorów. Druga komisja, teatralna, jest już po pierwszym posiedzeniu. Podobnie, jak w pierwszym konkursie jurorzy będą przyznawać narody pieniężne, zaś przedstawiciele teatru – sceniczne realizacje wybranych tekstów. Kilkuosobowe grono laureatów poznamy 15 lutego, a 25 marca ogłoszone zostaną szczegółowe wyniki konkursu – wtedy dowiemy się, kto jaką nagrodę otrzymał.
Coś się zmieniło w formule konkursowej?
Nagrodami przyznawanymi przez teatr będą nie tylko realizacje sceniczne, ale też czytania performatywne. Przykładamy do nich dużą wagę, są efektem sporego wysiłku organizacyjnego, finansowego i artystycznego teatru. Ich atrakcyjna inscenizacja pozwala na pełniejsze zaprezentowanie dramatu, niż tylko poprzez samo czytanie tekstu. Performatywne czytania będziemy pokazywać na dwudniowym festiwalu.
Czytania performatywne były prezentowane też na jesiennym Festiwalu Dramatu. Nie szkoda energii na czytanie, które raczej nie będzie powtarzane?
Niekoniecznie. Na Dni Patronów zorganizowaliśmy czytanie sztuki Tymoteusza Karpowicza „Zakup z dostawą na miejsce”, które weszło do stałego repertuaru teatru właśnie jako czytanie performatywne. Widzowie są informowani, że będą świadkami nieco innej, niż zazwyczaj formy scenicznej i świadomie ją wybierają. Z tego, co widzę, grany na Małej Scenie „Zakup…” cieszy się dużym powodzeniem. Nic nie stoi na przeszkodzie, by taki scenariusz nie miał się powtórzyć. Poza tym uważam, że poważne potraktowanie czytań przynosi ciekawe efekty. Warto odbyć trochę więcej prób, popracować nad próbką języka aktorskiego i scenicznego, zasugerować przestrzeń, dźwięk, muzykę – zbudować sugestię świata, pokusić się o jakiś rodzaj „dotknięcia” interpretacyjnego, inscenizacyjnego. To nie chodzi o tworzenie namiastki spektaklu, ale o ujawnienie tkwiących w dramacie możliwości, które wcale nie muszą być widoczne na pierwszy rzut oka. Takie doświadczenie mieliśmy choćby z tekstem Wojciecha Ziemilskiego „Dzieci” w czasie naszego czerwcowego festiwalu czytań. Dramat mówił o tym, jak w dziecku rodzi się język. Lena Frankiewicz, reżyserka czytania, przeniosła tę sytuację na teatr: na kondycję aktora na scenie. I tekst, który wydawał się trochę hermetycznym, erudycyjnym wykładem, nagle objawił na scenie tkwiący w nim potencjał dramatyczny, potencjał żywego, dowcipnego teatru. Lena Frankiewicz improwizowała z aktorami, na podstawie „teoretycznych” fragmentów tekstu budowała sytuacje sceniczne i relacje. To otworzyło dramat na jego nieoczywisty sens.
A co, jeśli za którymś razem aktor grający w „Zakupie…” powie „znam to na pamięć, mam dość tej kartki”?
Kartka pozostanie. Uważam, że forma czytania jest odpowiednia do sztuki Karpowicza, buduje potrzebny temu tekstowi dystans i ironię. A jeżeli jeszcze chodzi w ogóle o czytania, to muszę się przyznać, że myślę o takiej formule naszego minifestiwalu, by stał się on w przyszłości czymś w rodzaju „targów dramatycznych”.
Co to jest?
Chodziłoby o to, by pierwszy raz publicznie prezentować zupełnie nowe teksty właśnie w formie czytań performatywnych, by o nich od razu, na gorąco, rozmawiać i, co najistotniejsze, by tworzyć sytuację spotkań autorów i ludzi ze środowiska teatralnego, w konsekwencji których powstawałyby sceniczne realizacje pokazywanych dramatów. To się zresztą dzieje; organizowane przez agencje czytania są formą promocji nowych dramatów, ale są to przedsięwzięcia jednorazowe. Myślę o jakiejś większej prezentacji.
Woli Pan tak szukać tekstów dla teatru?
Szukam nowych tekstów organizując konkurs. W przypadku czytań chodzi o tworzenie płaszczyzny dialogu i promocji, o budzenie zainteresowania widza nową twórczością dramaturgiczną.
Grudniowy Festiwal Dramatu cieszył się wielkim powodzeniem…
Mieliśmy komplety widzów w wyjątkowo trudnej sytuacji, bo jesienią było przecież mnóstwo wydarzeń teatralnych, w ramach Olimpiady Teatralnej. To znaczy, że wrocławscy widzowie chcą oglądać polski teatr. Festiwal Dramatu i czerwcowe czytania – elementy naszego projektu „Strefy kontaktu”, były finansowane z budżetu Europejskiej Stolicy Kultury.
Co z nimi będzie w tym roku?
Może będzie trochę skromniej, ale czytania na pewno będziemy powtarzać. Formuła krótkiego festiwalu, zagęszczenie pokazywanych sztuk sprawiają, że teksty zaczynają ze sobą dialogować, a widz ma możliwość szybkiego ich konfrontowania.
Teatr Współczesny bazuje dziś na tekstach Różewicza, Karpowicza i Kajzara. Nie żałuje Pan, że może niepotrzebnie sięgnął Pan po stare teksty nieoczywistych patronów?
Każdy wybór repertuarowy podlega ocenie – nie polemizuję z opiniami, które zawsze są różne. Jeśli chodzi o teksty naszych patronów, uważam, że mówią więcej o naszej rzeczywistości, niż niejeden współczesny tekst, więc nie żałuję i nie uważam tego za teatralne muzealnictwo. Poza tym sens zajmowania się ich twórczością polegał także na przywołaniu ich strategii twórczej. Strategii poszukiwania nowych form, konieczności podjęcia ryzyka artystycznego nawet za cenę odrzucenia. To jest zawsze fundamentalny problem twórcy i najtrudniejsze wyzwanie. Skoro mieliśmy w historii naszego teatru takich artystów jak Kajzar, Karpowicz i Różewicz, przywołanie ich twórczości było i jest dla mnie gestem oczywistym. Pomysł konkursu dramaturgicznego zrodził się jako konsekwencja tego gestu. Zaczęliśmy sobie, potem autorom zadawać pytanie, czy tamta ich postawa twórcza jest dziś do podjęcia? I czym jest dziś nowatorstwo i eksperyment skoro żyjemy w czasach, gdy „wszystko jest dozwolone”? Teraz, czytając nadesłane na konkurs dramaty, myślę o nich także w kontekście postawionego przez naszych patronów problemu.
Najbliższa premiera to...
„Skrzywienie kręgosłupa” Ingrid Lausund, niemieckiej pisarki, mało znanej w Polsce. Dekadę temu Piotr Kruszczyński w Teatrze Polskim w Poznaniu wystawił jej „Hysterikon”. U nas sztukę Lausund reżyseruje Natalia Sołtysik. Chcę dla głównego nurtu programowego naszego teatru, czyli nowego dramatu polskiego, tworzyć kontekst europejski.
O czym jest „Skrzywienie...”?
Życie człowieka jest w „Skrzywieniu…” poczekalnią przed gabinetem Szefa. To trochę surrealistyczna, groteskowa, ale i przerażająca wizja, ukazująca jak ta sytuacja permanentnego oczekiwania, niepewności i strachu tworzy w człowieku obronny mechanizm agresji wobec innych. I jak to jest autodestrukcyjne dla człowieka. Premiera 11 marca.
W sierpniu kończy się Pana kontrakt. Co dalej?
W mojej umowie z Miastem jest zapis mówiący, że 8 miesięcy przed upływem terminu kontraktu, strony wyrażają wolę dalszej współpracy bądź brak tej woli. I właśnie niedawno, na spotkaniu z Panem Jarosławem Brodą, dyrektorem Wydziału Kultury, „obie strony” taką wolę zadeklarowały. Tak więc zaczynam organizować przyszły sezon.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto