Jeśli ktokolwiek miał do tej pory wątpliwości, kto jest najlepszym graczem NBA, to od wczoraj zna już odpowiedź. Kobe Bryant zdobył 81 punktów dla Los Angeles Lakers i praktycznie w pojedynkę pokonał Toronto Raptors
Kibice w Los Angeles przecierali oczy ze zdumienia, gdy po rzutach Kobe Bryanta piłka regularnie lądowała w koszu. Do przerwy zaliczył jedynie 26 punktów, a jego zespół przegrywał z Toronto Raptors 49:63. W drugiej połowie wszystko wyglądało już zdecydowanie inaczej. Sam Bryant wygrał trzecią i czwartą kwartę z cała ekipą gości. Zdobył w tym okresie 55 punktów, zaś całe Toronto
zaledwie 41. Lakers wyraźnie wygrali drugą połowę 73:41, cały mecz 122:104, a Kobe stał się drugim graczem w historii NBA, który rzucił ponad 80 punktów w jednym meczu (42 minuty gry, 81 punktów, 21/33 za 2, 7/13 za 3, 18/20 za 1, 6 zbiórek, 3 przechwyty, 2 asysty, 1 blok).
To prawdziwy szok. Indywidualny rekord punktowy w zawodowej lidze to 100 punktów legendarnego Wilta Chamberlaina. Ale to była inna epoka – w latach sześćdziesiątych rozgrywki dalekie były od profesjonalizmu, popularności i aktualnego poziomu. Jeszcze przedwczoraj nikt nie wierzył, że w obecnej NBA ktokolwiek może zbliżyć się do wyczynu legendarnego Chamberlaina. Ale skoro Bryant przez pół meczu zdobył 55 punktów, to może nie jest to niewykonalne?
Był na dnie
Bryant w poprzednim sezonie przeżywał trudne chwile. Doprowadził do rozstania Lakers z Shaquillem O'Nealem, nie chciał go prowadzić supertrener Phil Jackson, nazywając wręcz zawodnikiem „nietrenowalnym”. Efekt? Lakersi mieli fatalny sezon, nie zagrali nawet w play-off, czyli decydującej fazie rywalizacji o mistrzostwo. Za całe zło obarczono niesfornego Bryanta, który grał indywidualnie, co nie przynosiło pożytku zespołowi. Reputacje zrujnował mu także proces o gwałt, który śledziła cała Ameryka. Równie często, jak na mecze NBA, latał na procesy do Colorado. Wielke firmy rozwiązały z nim lukratywne kontrakty reklamowe. Wydawało się, że marnuje się wielki talent.
Mistrzowski ruch
Teraz wszystko wygląda inaczej. Do Los Angeles powrócił Phil Jackson, który ponoć dogadał się z Bryantem. Początkowo nikt w to nie wierzył i czekano tylko na pierwsze kłótnie i niesnaski w zespole, ale teraz wydaje się, że panowie naprawdę znaleźli wspólny język. Kobe jest nie do zatrzymania dla rywali – zagrał już mecz, w którym rzucił 62 punkty (jego poprzedni indywidualny rekord) w ciągu zaledwie trzech pierwszych kwart i... trener nie wystawił go w czwartej. Kłopotów z tym żadnych nie było. Zanotował na swoim koncie niebywałą serię 4 spotkań z rzędu z dorobkiem przynajmniej 45 punktów, ma najlepszą średnią w karierze (34,8 na mecz – najwyższa w NBA). A Lakersi powoli zaczęli się odbudowywać.
Lepszy od Jordana?
– Nigdy nie widziałem występu jednego gracza na takim poziomie – powiedział po spotkaniu Phil Jackson. A wiele widział. Ma na koncie 9 tytułów mistrza NBA i przez najważniejsze lata był szkoleniowcem samego Michaela Jordana – dla wielu najwspanialszego gracza w dziejach koszykówki. Nikt nie mógł Bryantowi sporządzić lepszej laurki. Czy rzeczywiście jest lepszy od Jordana? Z tą opinią można dyskutować. Pewne jest jedno – punktowy rekord wielkiego Michaela to „tylko” 69 punktów.
Strzelanina w Phoenix
Ostatnia noc to nie tylko popis Bryanta. Ostre strzelanie urządzili sobie także koszykarze w Phoenix, gdzie tamtejsze Słońca przegrały po dwóch dogrywkach z SuperSonics 149:152. Obie drużyny w ciągu 58 minut gry zdobyły więc ponad 300 punktów. To najlepsze zespołowe wyniki w tym sezonie, no i oczywiście nowy rekord pod względem sumy punktów zdobytych przez obie drużyny w jednym meczu.
I pomyśleć, że w ostatnich tygodniach w Stanach Zjednoczonych narzekano, że po ostatnim, szalenie ofensywnym sezonie, w NBA znowu zdobywa się za mało punktów... •
Ważna zmiana na Euro 2024! Ukłon w stronę sędziów?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?