Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Śląsk Wrocław - moje czwarte dziecko

Michał Potocki
Michał Potocki
Ze szkoleniowcem WKS-u rozmawiamy o mistrzostwie Polski dla Śląska, jego przygodzie z wrocławską drużyną oraz fanach miejscowej drużyny piłkarskiej.

Kibic przychodzi do księgarni i prosi o książkę "Śląsk Wrocław mistrzem Polski za Tarasiewicza". Sprzedawczyni odpowiada: "A to na półce z fantastyką"… Co pan sadzi o takiej wizji?

To na pewno nie jest to fantastyka. Sport to nie laboratorium, tu nie wszystko da się przewidzieć. To samo dotyczy Śląska jako mistrza Polski. Uważam, że zespół ma realne szanse i możliwości, żeby w przyszłości dominować na Polskim rynku piłkarskim.

Teraz Śląsk gra w kratkę, gorzej niż w zeszłym sezonie, gdy zajęliście szóste miejsce w tabeli. To było szczęście beniaminka?

Wszystkie kłopoty tego sezonu biorą się ze zdrowotnych problemów zawodników, którzy szybciej lub wolniej wracają na boisko. Na pewno w zeszłym sezonie poczyniliśmy znaczące kroki, jeśli chodzi o pozyskanie nowych zawodników, którzy podnieśli jakość naszej gry. Darek Sztylka, Sebastian Mila, Jarek Fojut byli podstawowymi zawodnikami, a dochodzą do siebie po urazach. Marek Gancarczyk jest wykluczony na sześć miesięcy.

Kontrakt z WKS-em przedłużył pan do 2012. Czego możemy się spodziewać w tych następnych latach?

Nie będziemy czekali do 2012, żeby zbudować mocny zespół. Wiemy dobrze, że za półtora roku będzie nowy stadion i żeby w ¾ go zapełnić, kibice muszą widzieć, że zespół gra w Ekstraklasie o najwyższe cele. Będziemy się wzmacniać na tyle, ile będą możliwości, żeby nie czekać do wiosny 2012 i wtedy kupić 7 czy 8 zawodników. To są duże nakłady finansowe a tym bardziej, że taka ilość nowych zawodników pozyskana w jednej chwili nie daje gwarancji zgrania i dobrej gry.

Na co pan stawia, jeśli chodzi o wyszkolenie piłkarzy?

Pracujemy nad szybkością wytrzymałościową, żeby wysiłek był jak najbardziej intensywny, żeby nie było dłuższych przestojów na boisku. Do tego trzeba ciężkiej pracy. Jeśli organizmy wcześniej nie pracowały z takim obciążeniem i w takim rytmie, na pewno potrzebują trochę czasu, żeby się dostosować do takich metod treningowych.

Jak trafił pan do Śląska?

W 1972 r. podpisałem licencję trampkarza w Śląsku Wrocław. Od początku, chyba jak większość chłopaków w tamtym okresie, tylko i wyłącznie grałem w piłkę. Teraz tak to nie wygląda, bo są większe możliwości. Wtedy były tylko dwa programy telewizyjne, nie było gier komputerowych itp. Zawsze chciałem grać w piłkę w Śląsku Wrocław, chociaż nikt w rodzinie nie był piłkarzem. Mama uprawiała kiedyś lekkoatletykę, tato pływał i trochę boksował.

Na początku był pan niedostrzegany przez trenerów, podobno ze względu na słabe warunki fizyczne.
W okresie juniorskim byłem dobrze zaawansowany technicznie, ale nie miałem rzeczywiście takich warunków fizycznych jak moi koledzy. Później w niecałe 1,5 roku trochę poszedłem w górę i nabrałem ciała, co pozwoliło mi przeskoczyć następny etap. Do końca, jak grałem w piłkę, traktowałem tę dyscyplinę jako pasję i miałem dużo przyjemności z trenowania. Nie zawsze mogłem grać, ale na każdy trening przychodziłem z przyjemnością. Na pewno śp. Wiesław Mucha dużo mi pomógł w tym okresie. Zawsze miałem dobrych trenerów, jako trampkarz trenera Olszewskiego, później Muchę, Porębę. W seniorskiej piłce dużo zawdzięczam trenerowi Lenczykowi, który postawił na młodego Tarasiewicza, gdzie wielu moich kolegów posiadało niemałe umiejętności, ale nie tyle szczęścia, co ja.

Był pan specjalistą od rzutów wolnych, jak pan się tego nauczył?

Trenowałem z Romkiem Faberem, który bardzo dobrze wykonywał rzuty wolne. Ja uderzałem z prawej i lewej nogi. Pomagało nam to, że mieliśmy małe stopy, buty do chodzenia mam 41, ale piłkarskie 39, to też ułatwia wykonanie lepszego i mocniejszego uderzenia. Liczy się też kwestia ułożenia stopy, ciała, nie wystarczy, żeby ktoś miał mocne nogi, tu rolę odgrywa technika uderzenia. Dużo ćwiczyłem jako młody zawodnik Śląska, nawet poza treningami grałem z kolegami jeden na jeden w taką grę, gdzie można było tylko dwa razy dotkąć piłkę i strzelać na bramkę. Po paru latach takie zachowania wykonywane są automatycznie.

Za co kibice pana tak szanują? Na każdym meczu u nas skandują pana nazwisko.

Chyba za całokształt. Przez całą karierę grałem w Śląsku Wrocław. Miałem kilka propozycji, żeby zmienić klub i zarabiać dużo więcej pieniędzy, ale nie chciałem, bo dobrze się tu czułem. Powiedziałem sobie, że jeżeli zmienię klub, to tylko i wyłącznie poza granicami Polski. Może również dlatego ludzie mnie doceniają, że jak już byłem trenerem udało nam się awansować z trzeciej do drugiej ligi, a potem do Ekstraklasy. Zespół sobie radzi, choć nikt nie ma patentu na wygrywanie.

Jaki był pana najważniejszy moment w grze z WKS-em? A może pamiętny gol?

Nie, bramki na pewno nie. Do dzisiaj żałuję, że nie zdobyliśmy mistrzostwa Polski w 1982 roku, kiedy nie zależało to tylko ode mnie. Pamiętam dobrze rok 1987 i zdobycie Pucharu Polski, awans w mojej pierwszej pracy ze Śląskiem do drugiej ligi, następnie do Ekstraklasy. Mieliśmy dużo problemów na początku rundy wiosennej, gdzie fuzja z Groclinem była praktycznie przesądzona, ale ostatecznie do niej nie doszło. Chłopcy byli rozbici i trudno było w takiej atmosferze pracować i grać mecze, ale wygraliśmy trzy ostatnie spotkania i awansowaliśmy.

Trudniej jest być piłkarzem czy trenerem Śląska?

Zdecydowanie trenerem. Jeśli jesteś piłkarzem, dużo rzeczy zależy od ciebie. Jeśli jesteś trenerem odpowiadasz za grupę 22-24 zawodników z różnymi charakterami. Akurat w sporcie dużą rolę odgrywa psychologia, trzeba poznać charaktery zawodników. Stosuję czasem zasadę marchewki i kija, bo trzeba być bardzo elastycznym. W sporcie na dzień dzisiejszy takie elementy decydują o wyniku.

Kibice Śląska, kiedyś byli inni, czy są tacy sami jak w przeszłości?

Uważam, ze kibice bardzo dobrze dopingują zespół, są bardzo wyrozumiali i cierpliwi, nieraz nasze mecze nie przebiegały tak, jakby każdy tego chciał. W moich czasach kibice byli powiedziałbym bardziej nieprzyjemni i bardziej wymagający.

Śląsk Wrocław dla mnie to…

Śląsk Wrocław traktuję jak moje czwarte dziecko. Za dużo zawdzięczam temu klubowi, żebym mógł traktować go jako sposób na życie. Jest to ciągle piłkarska pasja. Zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli ktoś komuś w przeszłości pomógł, to trzeba mu się zrewanżować.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto