MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Jose Torresem, najsłynniejszym perkusistą w Polsce i szefem szkoły oraz orkiestry salsy

Anna Fluder (ram) i Jacek Antczak
spgw
spgw
Salsa i fabryka kozaków – Ale mam młyn z tym karnawałem! • Czemu Pan tak wzdycha? – Nałożyły mi się wszystkie sprawy świata. W styczniu i lutym miałem 20 koncertów, bal charytatywny, spotkania ...

Salsa i fabryka kozaków

– Ale mam młyn z tym karnawałem!

• Czemu Pan tak wzdycha?
– Nałożyły mi się wszystkie sprawy świata. W styczniu i lutym miałem 20 koncertów, bal charytatywny, spotkania autorskie o mojej książce „Salsa na wolności”, cztery programy telewizyjne. Większość dzieje się poza Wrocławiem, trzeba dojeżdżać. Z synami przez dwa miesiące widziałem się może z cztery razy. Ale jest w tym trochę kokieterii...

• ...bo z salsą zawojowuje Pan świat?
– Nie wyobrażam sobie lepszej muzyki na karnawał. Jest energetyczna, słoneczna, ludzie są otwarci wobec siebie, można tańczyć z wieloma partnerami... Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że „salsa jest trendy”. Modne są buty – czasem spiczaste, a czasem płaskie. A salsa po prostu jest i to coraz popularniejsza na świecie. Są festiwale salsy, orkiestry. Ja pięć lat temu stworzyłem pierwszą w Polsce.

• Skąd taki boom na tę muzykę?
– Po filmie „Buena Vista Social Club” ludzie zaczęli się otwierać na muzykę kubańską. Odkryli, jaka to przyjemność, jakie ciepło. Ostatnio na festiwalu salsy na wrocławskim Rynku było 1200 uczestników i tysiące sympatyków, choć trwały mistrzostwa świata w piłce nożnej. Nawet obcokrajowcy przyjeżdżają do Wrocławia, by tańczyć salsę. W tym roku zapisało się stu pięćdziesięciu londyńczyków.

• Salsa jest seksowna?
– To bardzo seksualny taniec, w którym kobieta uwodzi, a facet ma trzymać to w ryzach i prowadzić tak, żeby było dobrze. Żartuje się, że to taniec dla dorosłych, choć na Kubie nie ma ograniczeń. Z żoną prowadzimy szkołę salsy we Wrocławiu i z tych lekcji wyniknęło już kilka małżeństw.

• Pan też się zakochał „na lekcji”. Ale w melodii nazwiska żony.
– Był rok 1982. Studiowałem na III roku perkusji. Przyjechały „koty”. Kręciłem się koło dziekanatu i w gablocie zobaczyłem listę studentów muzykoterapii, którzy mieli zajęcia z perkusji. Czytam – same dziewczyny. Patrzę: „Iza-bela Wik-to-ria Mo-ra-wska”. Ładnie mi zabrzmiało. Obok na ławkach siedziała ta grupa, więc pytam: „Która to Izabela Wiktoria Morawska?”. Iza patrzy, starszy student, obcokrajowiec, i nieśmiało odpowiada: „To ja”. Okazało się, że „to ja” jest istnym cudem, który od 25 lat nazywa się Izabela Wiktoria Torres.

• Dlaczego datę ślubu wyznaczyła Wam ambasada kubańska?
– Kubańskich studentów obowiązywał przepis, że nie mogą się ożenić wcześniej niż w ostatnim semestrze ostatniego roku. Tuż przed ślubem przedłużyłem studia i musiałem czekać na „ostatni rok”. Bzdura i brak logiki systemu totalitarnego.

• Który Pana potem uprowadził na Kubę?
– Iza była w ciąży, kiedy przyjechał pewien Kubańczyk i zabajerował, że mamy zebranie z ambasadorem w Warszawie. Czekałem cały dzień, nie dostałem nawet herbaty, za to wręczyli mi paszport i bilet do Leningradu, kręcąc, że tam ma być spotkanie studentów kubańskich. Poleciałem i spędziłem na lotnisku 27 godzin, potem 20 dni w tym mieście przy 30-stopniowym mrozie, w końcu wsadzono nas na radziecki statek handlowy i kolejne 20 dni płynęliśmy na Kubę. Wylądowałem tak jak stałem – wszystko zostało w Polsce.

• A jak to się stało, że jako
20-latek wylądował Pan w Polsce?
– Po średniej szkole muzycznej miałem wybór między Polską a Bułgarią, ale tu, w Poznaniu, studiował mój kolega. Pojechałem za nim.

• Pana pierwsze zaskoczenie w naszym kraju?
– Nastąpiło w samolocie. Gdy podano jabłka. Nie wiedziałem, co z nim zrobić: obrać, wycisnąć? Poczekałem, co zrobi sąsiad. Ugryzł. Pomyślałem: „o, już wiem”.

• A potem wszyscy Pana pytali o smak słynnych kubańskich pomarańczy?
– W latach 80. trafiałem na te pomarańcze, były zielone, twarde i trudno je było obrać. Przedtem jako uczeń kubańskich szkół wiele razy, po 45 dni w roku, pracowaliśmy na plantacjach cytrusów i miałem do czynienia z limonkami, grejpfrutami, pomarańczami. I nigdy tak marnych jak tu nie widziałem. Ale dlaczego w Polsce były właśnie takie, dowiedziałem się w fabryce butów w Solcu Kujawskim.

• ???
– Buty, które szły do ZSRR, były marnej jakości, a te same dla Anglików były świetnie wykonane i pięknie opakowane. Zrozumiałem, że z Kuby np. do Francji szły smaczne pomarańcze, a do krajów RWPG takie na zasadzie wymiany. Za moje studia też pewnie nikt nie zapłacił, bo kogoś by zainteresowało, czy wrócę. Ale jeżeli za miejsca na uczelniach Kuba płaciła kawą, bananami czy marnymi pomarańczami, to nikogo nie obchodziło.

• Rozumiemy, ale co u diabła robił Pan w Solcu?
– Obcokrajowcy mieli przed studiami praktyki robotnicze. Piętnastu Kubańczyków trafiło do tej fabryki obuwia. Pozdrawiam panie z tej fabryki, były zachwycone. My zresztą też. Było zabawnie – chciałem zobaczyć, jak się pracuje na taśmie, więc tam mnie przydzielono. Jechały buty zimowe, takie do pół łydki, a ja dostałem haczyk i miałem trafić do dziurki w zamku błyskawicznym i go zaciągnąć. Po 20 minutach te dziurki mi się zaczęły troić w oczach, nie trafiałem, buty zostawały otwarte i zaczęli na mnie narzekać. Powiedziałem „olewam to” i trafiłem na spokojniejszy dział – pakowania.

• 18 lat mieszkaliście na Śląsku. Trzy lata temu przeprowadziliście się do Wrocławia. Dlaczego?
– Jak to dlaczego? Powrót do macierzy. Pewnej zimowej soboty o godzinie 20 wyszliśmy na spacer z psem. Centrum Bytomia, pusto, głucho. Powiedziałem do Izy: „Smuty jak w kopalni torfu, trzeba się pakować”. Pół roku później przenieśliśmy się do Wrocławia. Prowadzimy tu szkołę salsy, mamy mnóstwo koncertów w całym kraju. Wrocław jest naszą ostoją.

• A Pana synowie tu grają – gitarzysta Filip uczy się w szkole średniej, Tomek studiuje perkusję.
– Rok przed przeprowadzką zdał na tę samą uczelnię, w której byliśmy z Izą. Dokuczamy mu, że pojechaliśmy za nim, żeby nie zginął z głodu. Zrobił licencjat w klasie Darka Kaliszuka, mojego kolegi ze studiów. Przyjaźniliśmy się, Darek jako ostatni zobaczył się z moją mamą na Kubie, a mój syn trafił do niego na zajęcia. Filip chodzi do szkoły muzycznej na Łowieckiej. Zobaczymy, co z niego będzie.

• Popularność Pana nie męczy?
– Każdy lubi być znany, z wyjątkiem skazanych za gwałt czy malwersacje finansowe. Ale nie zastanawiam się, czy mnie ktoś rozpozna. Z jednym wyjątkiem – policji drogowej.

• Często dzwonią do Pana dziennikarze, żeby skomentował Pan sytuację na Kubie?
– Bez przerwy. Ale ostatnio powiedziałem: „Słuchajcie, zadzwońcie, jak sytuacja się wyjaśni, czy Fidel Castro żyje, czy nie, bo komentuję, komentuję i ciągle to jest nieaktualne, bo tamten raz za razem wraca do zdrowia”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Rusza 61. Festiwal w Opolu. Znamy szczegóły

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto