Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa MM. Leszek Możdżer: Nie produkuję muzyki taśmowo

Redakcja
- Jeden słucha jazzu, a drugi disco polo. I to nie jest nic ...
- Jeden słucha jazzu, a drugi disco polo. I to nie jest nic ... Radek Rakowski
- Jeden słucha jazzu, a drugi disco polo. I to nie jest nic złego – mówi w rozmowie z MM Leszek Możdżer, jazzman, pianista.

Tabela wszech czasów ME - Niemcy najlepsi, Polska przedostatnia


Udało się panu dokonać tego, że w Polsce jazz przestał być gatunkiem niszowym. Jak to się robi, że jazzman zostaje gwiazdą, ulubieńcem mediów i widzów?

Powiem szczerze, obserwując zawartość gazet i programów telewizyjnych zauważyłem pewnego rodzaju absurd, polegający na tym, że muzycy profesjonalnie uprawiający swój zawód, którzy pokończyli akademie muzyczne, zajmują w mediach bardzo mało miejsca. Bardzo często zdarza się, że gwiazdami muzyki rockowej czy popowej są amatorzy, którzy nie czytają nut. Być może to wcale nie jest złe. Ja tego nie oceniam.

Wydawało mi się, że skoro ktoś kończy wyższą szkołę muzyczną i później uprawia muzykę na scenie, to później powinien być prezentowany w mediach jako muzyk. I postanowiłem zrobić wszystko, żeby się w tych mediach pojawiać. Wydawało mi się to naturalne, że skoro ja jestem na estradzie, jestem na scenie i skończyłem akademię muzyczną, to powinienem na temat muzyki wypowiadać się publicznie, bo jestem do tego przygotowany. Korzystałem z każdej możliwej okazji, żeby w mediach się pojawiać i udało mi się wykreować pewnego rodzaju kulę śniegową... Bo często jest tak, że jeśli ktoś jest w mediach, to po prostu jest go w mediach coraz więcej. Jest to pewnego rodzaju mechanizm, ponieważ media też odżywiają się same sobą.

Pamiętam taki koncert - w 1992 roku na konkursie Jazz Juniors pojawił się taki bardzo młody zespół o nazwie Miłość, z bardzo młodym pianistą Leszkiem Możdżerem...

Tak, Miłość otrzymała wtedy drugą nagrodę, a pierwszą dostał zespół Ramlosa ze Szwecji.

A Leszek Możdżer indywidualne wyróżnienie...

To prawda.

Wtedy graliście coś, co określane było mianem yassu. Potem, już w pańskiej muzyce nie było takiego szaleństwa...

Jazz to muzyka wybitnych osobowości. Jeśli chodzi o Miłość, to decydujący wpływ na kolor tego zespołu miał Tymon Tymański, który jest postacią bardzo niepokorną, rozwichrzoną i wybitną pod wieloma względami. Zwłaszcza, jeśli chodzi o dobór słów...

Miłość była grupą Tymona Tymańskiego. Dzięki temu, że skończyłem szkołę muzyczną i miałem pewne warsztatowe umiejętności, to nadawałem pewien szlif temu zespołowi. A oprócz tego mieliśmy wybitnego, nieżyjącego już Jacka Oltera, rozwichrzonego Mikołaja Trzaskę – wtedy w Krakowie grał z nami jako główny saksofonista, a później pojawił się Maciek Sikała, który także równoważył to wariactwo Trzaski poprzez swoje bardzo klasyczne, rzetelne wykształcenie.

Czyli indywidualizm to sposób na sukces?

Jeżeli ktoś ma wewnętrzną potrzebę bycia indywidualistą to tak. A wydaje mi się, że w każdym gdzieś taka potrzeba drzemie, tylko czasami - zupełnie niepotrzebnie, w imię źle pojętego bezpieczeństwa takiego młodego człowieka – jest w nim zabijana. Zupełnie niepotrzebnie się go stylizuje – każe mu się pisać prawą ręką i mówić "dzień dobry". Jeśli człowiek naprawdę dąży do osiągnięcia swojej niepowtarzalnej formy, to jest w stanie wpłynąć na świat.

Czy trzeba mieć jakieś specjalne przygotowanie do tego, aby zacząć słuchać jazzu?

Nie sądzę. Wydaje mi się, że wrażliwość muzyczną wynosi się z domu. Trudno powiedzieć, dlaczego jeden woli bigos, a drugi ziemniaki... Jeden słucha jazzu, a drugi słucha disco polo. I to nie jest nic złego.

Obcowanie z muzyką niesie ze sobą pewien potencjał duchowych przeżyć. I ci, którzy reagują na muzykę improwizowaną, czy na pewien rodzaj osobowości, który akurat ujawnia się w jazzie, potrzebują akurat tej muzyki, żeby podnieść swoją duszę na inny poziom. Inni potrzebują heavy metalu, inni - reggae, jeszcze inni - disco polo, a jeszcze inni - wyrafinowanej muzyki klasycznej, Hindemitha czy Scarllatiego. Każdy ma inne potrzeby po to, żeby mieć duchowe poznanie.

Często widzowie, słuchacze koncertów spodziewają się usłyszeć to samo, co na płycie, natomiast potem jest u jednych wielkie rozczarowanie, a u innych potężne zaskoczenie „in plus”, że jednak to nie jest ten materiał odegrany z albumu, tylko klasyczna jazzowa improwizacja na dany temat.

W ogóle to jest taka lekcja życiowa, że czasami to, co jest w telewizji, kiedy się tego doświadczy osobiście, smakuje zupełnie inaczej.

Jestem muzykiem improwizującym i za każdym razem staram się publiczności podać coś, co jest rękodziełem, jest niepowtarzalne, czego nie da się powtórzyć. Czułbym się bardzo nie w porządku wobec publiczności, będąc artystą, który uprawiałby taśmową produkcję muzyki i za każdym razem wykonywałbym tę muzykę tak samo. Bardzo chcę, żeby każdy koncert był inny. I wtedy czuję się w porządku wobec siebie, świata i publiczności.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto