Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa MM. Krzysztof Wielicki: Himalaje to nie gra w badmintona. Góry to ryzyko

Kinga Czernichowska
Kinga Czernichowska
O Arturze Hajzerze i złotych latach polskiego himalaizmu ...
O Arturze Hajzerze i złotych latach polskiego himalaizmu ... Za: polskihimalaizmzimowy.pl
O Arturze Hajzerze i złotych latach polskiego himalaizmu rozmawiamy z Krzysztofem Wielickim.

Zobacz też: Artur Hajzer zginął podczas zdobywania Gaszerbrum


Krzysztof Wielicki to doświadczony polski wspinacz. Zdobył m.in. Koronę Himalajów i Karakorum. Wielokrotnie wspinał się samotnie.

Był kierownikiem ekspedycji na Broad Peak, w której zginęli dwaj polscy himalaiści - Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka. Przyjaźnił się z Arturem Hajzerem, który w czerwcu zginął podczas wyprawy na Gaszerbrum.
**
Zobacz też: Marek Kamiński: Kończę z dalekimi podróżami
Jakim człowiekiem był Artur Hajzer? Pan był jego przyjacielem.**

Świetnie się wspinał. Wiedział dokładnie, jakie ma w życiu cele. Bardzo dobrym okresem w jego karierze był czas, kiedy wspinał się razem z Jurkiem Kukuczką. Lubił wyzwania. Potem miał dość długą przerwę, ale powrócił - wydaje mi się, że w wielkim stylu. Był świetnym partnerem. Razem trzykrotnie próbowaliśmy zdobyć Lhotse - dotarliśmy bardzo wysoko. Zawsze można było na niego liczyć. Wspinaczka z nim była zawsze przyjemnością. Artur miał świetny dowcip, przygrywał nam na organkach. Gdy się z nim spotykałem, to prawie zawsze było to spotkanie właśnie w górach.

Artur Hajzer w jednym z wywiadów wspominał, że jest w wieku, kiedy najłatwiej popełnić błąd. Ten wypadek wynikał z ludzkiego błędu? Co dokładnie się wydarzyło?

To nie chodziło o ludzki błąd. Sądzę, że w wywiadzie, o którym mowa, chodziło bardziej o zderzenie możliwości z ambicjami. W takim wieku trudno jest stwierdzić, gdzie są granice naszego organizmu. Natomiast wypadek Artura wynikał raczej z rutyny i stresu. Przypomnę, że Artur Hajzer był przekonany, że to Marcin Kaczkan spadł. Taka sytuacja zawsze wywołuje stres. Powiem szczerze, prawdą jest, że nie zawsze zachowane zostają wszystkie zasady bezpieczeństwa - proszę mnie dobrze zrozumieć: doświadczony himalaista czasem idzie na skróty. Być może Artur, będąc przekonanym o wypadku Marcina, chciał jak najszybciej zejść i spadł przy przepinaniu się.

Co dalej z programem Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015? Artur Hajzer był inicjatorem tego projektu.

Moim zdaniem bez niego ten program padnie - przynajmniej w takim kształcie, w jakim był do tej pory. Artur się bardzo zaangażował. Wątpię, by ktoś chciał poświęcać temu tyle czasu. Ja na pewno nie podjąłbym się takiego wyzwania. Możliwe, że zajmie się teraz tym Polski Związek Alpinizmu.

To znaczy, że dwie kolejne wyprawy zostaną anulowane?

Teraz trzeba to wszystko rozważyć. Ale wątpię, byśmy z nich zrezygnowali. Tak jak wspomniałem, prawdopodobnie programowi nadanie zostanie nieco inny kształt. Środowisko himalaistów jest jednak zdeterminowane i chcemy zdobyć dwa kolejne szczyty.

Pan wielokrotnie wspinał się samotnie. Lepiej solo czy w grupie?

Do decyzji o wspinaczce solo trzeba dojrzeć. Samotna wspinaczka wiąże się na przykład z brakiem asekuracji. To zwiększa poziom adrenaliny. Jest to też zresztą wygodne, bo nie bierze się odpowiedzialności za partnera.

Ale można liczyć tylko na siebie.

Zawsze trzeba mieć oczy szeroko otwarte, ale oczywiście - samotna wspinaczka to większe ryzyko. Himalaiści lubią czasem podnieść sobie ciśnienie. Nie zawsze jest to rozsądne. Z perspektywy czasu uważam, że na przykład przy zdobywaniu Nanga Parbat przesadziłem.

Dlaczego?

To był ostatni szczyt, którego brakowało mi do zdobycia Korony Himalajów, dlatego bardzo mi zależało. Zdecydowałem się wejść wtedy, gdy w górach nie było już żadnej wyprawy. Nie było nikogo. Nie dość, że wchodziłem sam, to nie miałem szans spotkać żadnej innej ekspedycji. To było bardzo ryzykowne.

Dwie tragedie (Broad Peak i Gaszerbrum) w tak krótkim czasie. Ma pan poczucie porażki?

Ludzie ginęli w górach i będą ginąć nadal. Niestety, tak się złożyło, że teraz mamy czarną serię, ale przypomnę, że podobnie było pod koniec lat 80. W 1989 roku na wejściu na Mount Everest zginęło pięciu polskich himalaistów. Trzy lata później góry zabrały Wandę Rutkiewicz (zginęła na stokach Kanczendzongi w Himalajach - przyp. red.). To nie pierwsza czarna seria w historii polskiego himalaizmu. Odejście Artura Hajzera, Macieja Berbeki, Tomka Kowalskiego to dla mnie ogromny ból, ale nie mam poczucia porażki. To nie jest wjazd na Gubałówkę czy gra w badmintona. Każdy, kto chce zmierzyć się z górami, musi się liczyć z tym, że może tam go spotkać najgorsze.

Himalaista, który traci w górach przyjaciół, raczej nie rezygnują z kolejnych wypraw. Dlaczego?

To jest rodzaj uzależnienia. Szczerze mówiąc, nie znam osób, które by zrezygnowały ze wspinania. Człowiek czasami wraca myślami do tych dramatów, ale trzeba zrozumieć, że góry to sposób na życie.

Niedawno zakończyła się wyprawa po ciała Tomka Kowalskiego i Macieja Berbeki. Jakie jest Pana zdanie na temat tej wyprawy?

To prywatna inicjatywa Jacka Berbeki. To brat Maćka, więc ma do tego pełne prawo. Chociaż uważam, że można to było zrobić inaczej. Tego rodzaju ekspedycje (wyprawy po ciała - przyp. red.) organizuje się w nieco inny sposób. Najpierw robi się rekonesans, a dopiero potem wyrusza wyprawa po ciała. Tak jak było w przypadku austriackiej wyprawy zorganizowanej trzy lata temu.

Rodzina Tomka Kowalskiego wystosowała list do Polskiego Związku Alpinizmu, w którym twierdzi, że w ataku szczytowym nie została zachowana przyjęta wcześniej taktyka, a Tomka dało się uratować. Padają tam słowa, że nie sprostał pan roli kierownika wyprawy. Jak pan odniesie się do tego listu?

Rozumiem ból rodziny, ból Przemka, brata Tomka Kowalskiego, bo to on jest autorem tego listu. Po takiej tragedii mają prawo tak twierdzić. Natomiast chciałbym sprostować jedną rzecz: kiedy mówiłem, że Tomka nie dało się uratować, miałem na myśli to, że w tamtej sytuacji, która już się wydarzyła, nie było szans na ratunek dla niego. Jak miałem mu pomóc, skoro nie miałem wtedy z żadnym z pozostałych członków wyprawy łączności? 

W liście rodzina odnosi się także do nagrań z wyprawy. Wiem, że nie ma obowiązku nagrywania rozmów z członkami ekspedycji. Pan teraz żałuje, że je nagrywał?

Tak, żałuję. Robiłem to, bo taki jest zwyczaj. Nie wszystkie rozmowy nagrywałem, bo miałem wtedy ważniejsze sprawy na głowie niż dbanie o nagrania. Byłem wkurzony z bezsilności, bo bez łączności nie mogłem zrobić nic. Nie chciałbym wdawać się w polemikę z rodziną Tomka, rozumiem jej ból. Całą sprawę bada już specjalna komisja, jest już raport.

Adamowi Bieleckiemu zarzuca się, że jest egoistą - zawsze szybko schodzi, nie oglądając się za siebie. To prawda, że będąc tak wysoko nie można się zatrzymać, bo to oznacza pewną śmierć?

Nie ma jednej prawdy. Ja tam nie byłem. Nie byłem w głowie Bieleckiego ani Małka. Nie mogę zatem ocenić, w jakim byli stanie, ile mieli sił. Są sytuacje, kiedy można się zatrzymać, ale to zależy od organizmu.

Te zarzuty, o których wspomniałam, zostały wytoczone przez jednego z himalaistów. Może ta cała dyskusja i spory na temat tego, co faktycznie wydarzyło się na Broad Peak wynika po prostu z podziałów w środowisku himalaistów?

Dziwi mnie to bardzo, bo dotychczas nasze środowisko było bardzo solidarne. Owszem, były dyskusje, ale toczyły się one zawsze wewnątrz środowiska, a teraz ta sprawa jest komentowana na łamach mediów i trafia do opinii publicznej. Nagle zaczynają się wypowiadać ludzie, którzy nie pojawiali się w mediach od dwudziestu paru lat. Może to po prostu ludzka zawiść, nie mam pojęcia. Wolałbym, żebyśmy rozmawiali o tym w środowisku, nie na łamach portali internetowych i gazet.

Dotąd mówiło się, że polski himalaizm to pierwsza liga na świecie. Kilka dni temu Kinga Baranowska przyznała publicznie, że to mit. Pan zgadza się z tym stwierdzeniem?

Poziom obniżył się na całym świecie. W latach 80. rzeczywiście polski himalaizm przeżywał swój złoty wiek. Ale powiedziałbym inaczej: Polacy nadal są w ścisłej czołówce. Oczywiście, nie jest to rodzaj dyscypliny, w której można przyznawać pierwsze, drugie czy trzecie miejsce. Tutaj nie ma żadnego podium, ale możemy rozstrzygać, kto rozdaje karty. Wydaje mi się, że Polacy nadal to robią.

Rozmawiała Kinga Czernichowska

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto