Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Raul niebieskooki - Dolnoślązacy też dołożyli swoje cegiełki do tego sukcesu

Wojciech Koerber
W środę o godz. 9 naszych siatkarzy śniadaniem podejmie prezydent Lech Kaczyński. I choć trudno w to uwierzyć, wcale nie będzie najniższą personą na tym spotkaniu.

W środę o godz. 9 naszych siatkarzy śniadaniem podejmie prezydent Lech Kaczyński. I choć trudno w to uwierzyć, wcale nie będzie najniższą personą na tym spotkaniu.

Jak się czuję? Jestem wysokim, niebieskookim blondynem – w tak dowcipny sposób Raul Lozano zareagował na pytanie dziennikarza Polsatu zadane po sobotnim półfinale z Bułgarią. W sumie trudno się dziwić tej przemianie. Półfinałowe mecze niosą ze sobą dawkę największego stresu. Bo ich zwycięzcy mają już w kieszeni przynajmniej srebro, a pokonanym grozi najgorsze miejsce dla każdego sportowca – czwarte. Na pierwszy rzut oka Lozano, mierzący 164 cm, z wysokim niebieskookim blondynem nie ma nic wspólnego. Ale w oczach polskich fanów faktycznie urósł po tym półfinale. Do głowy naszego państwa wciąż brakuje mu jednak 4 centymetrów.

Został lekki zawód
– Jestem bardzo szczęśliwy, że zakończyliśmy mistrzostwa na drugim miejscu. Jesteśmy drudzy na świecie! Pozostaje lekki zawód, że w finale nie zagraliśmy najlepiej. Miałem nadzieję, że będzie to zdecydowanie lepszy mecz w naszym wykonaniu. Jeśli miałbym oceniać poziom gry polskiego zespołu, to wszystkie dziesięć spotkań uważam za bardzo dobre. Szkoda, że w niedzielę nie udało nam się zagrać tak jak wcześniej – mówił Raul Lozano.
Wśród wybrańców Argentyńczyka zabrakło Dolnoślązaków. Naszym rodzynkiem miał być wałbrzyszanin Krzysztof Ignaczak, ale przegrał rywalizację z Piotrem Gackiem. Lozano dostrzega jednak wkład tych, dla których zabrakło miejsca w dwunastce.

Ignaczak i Jarosz
– Ten sukces zawdzięczamy ciężkiej pracy całej drużyny, a także tych wszystkich zawodników, którzy z nami przez cały czas trenowali. Mam na myśli Krzyśka Ignaczaka, Roberta Prygiela, Dawida Murka, Łukasza Perłowskiego, Grzegorza Pilarza, Marcina Możdżonka, a także naszych juniorów: Jakuba Jarosza, Bartosza Kurka i Zbigniewa Bartmana. O nich nie można zapomnieć. Ciężko pracowali z nami przez cały czas trwania zgrupowań – podkreślał. Dodajmy, że wspomniany Jarosz to wychowanek wrocławskiej Gwardii i mistrz Europy kadetów sprzed ponad roku. Obecnie gracz Mostostalu Kędzierzyn-Koźle.
We wczorajszym finale z Brazylią biało-czerwoni nie mieli wiele do powiedzenia. A przecież w dwóch przedmundialowych sparingach, rozegranych już w Japonii, najpierw przegrali 1:3, a później zremisowali 2:2. Wydawało się, że... czas na zwycięstwo.

Coś wypiją
– Brazylię można pokonać, ale trzeba zagrać bardzo dobrze. To jest drużyna, która wygrała najwięcej w historii siatkówki. Nie przegrała nigdy finału wielkiej imprezy, wygrała cztery razy Ligę Światową, jeden Puchar Świata, dwie olimpiady. Nikt inny tego nie dokonał. Ani Rosjanie, ani Polacy z Wagnerem, ani Włosi, kiedy grali najlepiej. Te sukcesy powodują, że gra z nimi paraliżuje. My nie zagraliśmy na swoim poziomie, bo trochę zjadła nas trema. Jak będę świętował sukces? Spotkamy się z zawodnikami, wypijemy coś, pogadamy, posiedzimy razem. A potem, jak zawodnicy będą chcieli kontynuować zabawę, mają na to pozwolenie. Dyscyplina kończy się z ostatnim meczem wielkiej imprezy. Mogą robić, co chcą – zapowiedział maleńki szkoleniowiec o wielkim sercu i jeszcze większych chęciach do pracy. Bo właśnie dzięki pracy znaleźliśmy się na podium MŚ.

32 lata temu się udało
Gościniak i Stefański, czyli mistrzowie świata z Dolnego Śląska.

Pokonując Japonię 3:1, 28 października 1974 roku, drużyna Huberta Wagnera zapewniła sobie w Meksyku złoty medal MŚ. W tamtym mundialu walczyły 24 drużyny (bez kwalifikacji), a turniej rozegrano systemem trzystopniowym – eliminacje w grupach, półfinały i finał.
W pierwszej fazie biało-czerwoni grali w Tuluce, pokonując kolejno Egipt 3:0, USA 3:1 oraz ZSRR 3:1. Później były zwycięstwa w Mexico City nad NRD 3:0, Belgią 3:0, Meksykiem 3:1, ZSRR 3:2, Czechosłowacją 3:2, NRD 3:2, Rumunią 3:0 i Japonią 3:1.
Członkami tamtej złotej drużyny byli: Ryszard Bosek, Wiesław Czaja, Wiesław Gawłowski, Marek Karbarz, Mirosław Rybaczewski, Włodzimierz Sadalski, Aleksander Skiba, Edward Skorek, Tomasz Wójtowicz, Zbigniew Zarzycki oraz Stanisław Gościniak i Włodzimierz Stefański. Ten ostatni urodził 10 listopada 1949 roku we Wrocławiu i jest wychowankiem Gwardii, z której przeszedł do klubów warszawskich: Skry, AZS-u i Legii. Grał też za granicą – w fińskich KIMMO Lahti i Mikheli Vauhti. Obecnie mieszka właśnie w Finlandii. Gościniaka natomiast w lubińskim LO wypatrzył Władysław Pałaszewski i również ściągnął do Gwardii. To właśnie ten rozgrywający został wybrany MVP MŚ w Meksyku.
– Teraz to szczegółowe statystyki wybierają najlepszych zawodników mistrzostw. Wtedy wyglądało to inaczej. Takiego wyboru dokonywała specjalna komisja. Faktycznie to ja odebrałem pucharek, mimo że nie byłem atakującym, lecz rozgrywającym. A może właśnie dlatego. Bo prezentowaliśmy wówczas tak urozmaiconą taktycznie siatkówkę, że do dziś nikt nie gra podobnej. Zawsze imponowała mi japońska gra kombinacyjna i już w czasie występów w Resovii zaczęliśmy nad nią pracować – mówił nam niedawno.
Trzech bohaterów tamtej imprezy, niestety, nie żyje. Skiba zmarł we wrześniu 2000 roku we Włoszech – w wieku 55 lat. Dwa miesiące później w wypadku samochodowym koło Płocka zginął 50-letni Wiesław Gawłowski. W marcu 2002 roku zmarł na zawał serca trener Hubert Wagner.

Jedyny błąd Argentyńczyka
Tomasz Swędrowski (Polskie Radio Wrocław) z Japonii dla SP•GW

Wielki sukces i wielka radość, choć po meczu finałowym w dziennikarskich komentarzach czuć pewien niedosyt. Raul Lozano chyba jednak za długo trzymał na boisku Piotra Gacka. To był błąd. Jeden jedyny, jaki Argentyńczyk popełnił podczas turnieju. Ale trzeba się cieszyć, tego meczu i tak pewnie byśmy nie wygrali. Brazylia to jest inna siatkarska galaktyka. To, że nasi zawodnicy pokazali się na podium w koszulkach z numerem 16 i nazwiskiem Gołaś, to piękny gest. Kibice początkowo nie wiedzieli, o co chodzi, ale w końcu spiker wszystko wyjaśnił. My natomiast nie otrzymaliśmy scenariusza wręczania nagród, więc przez moment wydawało się, że Mariusz Wlazły został MVP turnieju. Tak się nie stało, ale sama nominacja to też duża sprawa. Paweł Zagumny zarobił za to 50 tysięcy dolarów, zostając najlepszym rozgrywającym turnieju. Jak najbardziej zasłużenie.
Organizacja nie była taka najgorsza, ale skandali nie zabrakło. To przecież nieporozumienie, że dopiero po finale żeńskich mistrzostw świata odbył się mecz Japonek o dalsze miejsce. Wczoraj miało być podobnie, ale federacje przeciw temu się zbuntowały. Udało się jednak wcisnąć mecz Japonia – Rosja między finał a spotkanie o brązowy medal. Dodatkowo w hotelu padł serwer i nie działały komputery. Nie mógł sobie z tym poradzić najbardziej, podobno, rozwinięty kraj na świecie. Z tego powodu była cała masa problemów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto