Henryk Geringer d'Oedenberg, mąż Lidii Geringer d'Oedenberg, kandydatki do fotela prezesa TVP, uznany winnym plagiatu. Wyrok na razie jest nieprawomocny
Profesor Henryk Geringer d'Oedenberg z Akademii Rolniczej we Wrocławiu został oskarżony o plagiat. Podczas wykładu, jaki prowadził na francuskiej uczelni, posługiwał się danymi z książki opracowanej przez warszawskich naukowców, nie powołując się na źródła. Komisja dyscyplinarna AR uznała profesora winnym i udzieliła ma nagany.
- Wiem, że taka sprawa była rozpatrywana. Wyrok, choć nie mogę zdradzić jaki, jest na razie nieprawomocny - powiedziała nam Małgorzata Wanke-Jakubowska, rzecznik Akademii Rolniczej. Po szczegóły odesłała nas do samego zainteresowanego.
Taki sobie zwykły wykład
- To bardzo nieprzyjemna sprawa, stawiająca pod znakiem zapytania całą moją 40-letnią karierę naukowo-dydaktyczną - ocenia Henryk Geringer d'Oedenberg. Naganę komisji dyscyplinarnej przyjął z pokorą, odwoływać się nie zamierza. Co do swojej winy ma jednak wątpliwości. - Rzeczywiście posłużyłem się informacjami z opracowania dwóch pracowników naukowo-dydaktycznych SGGW AR Warszawa. Nie było to wykorzystanie wyników ich badań naukowych lecz opracowania o charakterze encyklopedyczno-statystycznym, których dane można znaleźć w roczniku statystycznym i podstawowych podręcznikach hodowli koni - broni się profesor. Na swoją obronę przedstawia również fakt, że dane przytoczone zostały podczas zwykłego wykładu dla studentów. - To nie było sympozjum ani konferencja naukowa.
Źródła trzeba cytować
W lutym prof. Geringer d'Oedenberg został zaproszony do wygłoszenia wykładu o hodowli koni w Polsce na Akademii Rolniczej w Tuluzie, na południowym-zachodzie Francji. Wykład dla 50 osób z 23 krajów miał być po angielsku, dlatego profesor napisał go sobie na komputerze. - Mój angielski jest dobry, ale nie perfekcyjny, więc chciałem mieć coś w rodzaju "ściągi" na wypadek, gdyby zabrakło mi słowa - tłumaczy. Przy tworzeniu konspektu posłużył się danymi z pracy prof. Szczepana Chrzanowskiego i dr Jacka Łojaka z warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. - Po wykładzie poproszono mnie, bym udostępnił studentom jego treść na CD-romie. Tak zrobiłem, a że była to wersja robocza - nie do rozpowszechniania - może świadczyć fakt, że było tam sporo błędów literowych, a niektóre zagadnienia zostały skrótowo tylko zamarkowane w punktach bez rozszerzenia treści - opowiada wrocławianin. - W moim przekonaniu, i nie tylko moim, nie ma obowiązku ani zwyczaju podawania w wykładach dla studentów źródeł informacji, gdyż w takim przypadku więcej czasu poświęcilibyśmy tym źródłom niż informacjom.
Niestety prawo polskie stanowi inaczej: przy posługiwaniu się cudzą pracą nakazuje cytowanie źródeł. A Geringer tego nie zrobił. Pech chciał, że wśród słuchaczy wykładu była warszawianka, która po powrocie do kraju pochwaliła się CD-romem swoim wykładowcom. Tak wszystko wyszło na jaw. - W tej sprawie wszystkie pisma przesłaliśmy do Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Tyle mam do powiedzenia - prof. Chrzanowski nie okazał się zbyt rozmowny. Dr Łojek jest akurat w Danii, w związku z czym nie udało nam się z nim skontaktować. Sam Geringer przesłane przez nich pismo nazywa "paszkwilem".
Komisja: Winny!
13 października sprawą zajęła się komisja dyscyplinarna Akademii Rolniczej. I przyznała rację warszawiakom, uznając wrocławskiego profesora winnym plagiatu. Profesor został ukarany naganą. - Mogło się skończyć na upomnieniu, w świetle prawa zapożyczenie fragmentu utworu jest plagiatem. Ja znam się na koniach i genach, mniej na prawie, szczególnie autorskim. Nie zwalnia mnie to jednak od odpowiedzialności i konsekwencji, więc werdykt komisji przyjmuję z pokorą i bez dyskusji - zapewnia Geringer. Na dowód pokazuje potwierdzenie doręczenia wiadomości elektronicznej wraz z jej treścią. Przyznaje jednak, że cała sprawa może mieć dla niego poważne konsekwencje. - Brzydki zapach się poniesie i będą sobie mną gębę wycierać. Ale widocznie moim oponentom o to chodziło. W mojej ocenie, był to strzał z armaty do wróbla, bo w tak delikatnych i niejednoznacznych sytuacjach, jeśli ktoś ma do kogoś jakieś pretensje, to powinien do niego napisać lub zadzwonić i porozmawiać, a nie pisać i robić z tego wielkie aj-waj.
Złamana kariera?
Prof. Henryk Geringer d'Oedenberg niczego nie ukrywał. Od razu przyznał się nam do całej sprawy i dość szczegółowo o niej opowiadał. Pod koniec zaczął jednak przekonywać, że sprawa niewarta jest rozgłosu. Ukazanie się powyższego tekstu uważał za złamanie swojej kariery. - Dlaczego nie piszecie o tym, co dobre? Jestem kopalnią tematów. Najgorzej to przeżyć życie bezwonnie - próbował potem handlować. Sam jednak przyznawał, że jego nazwisko, za sprawą żony, od pewnego czasu stało się nazwiskiem publicznym. Lidia Geringer d'Oedenberg, szefowa filharmonii i festiwalu Wratislavia Cantans walczy obecnie o stanowisko prezesa Telewizji Polskiej.
Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?